77. 𝐍𝐢𝐞 𝐭𝐚𝐤𝐚 𝐩𝐨𝐦𝐨𝐜

266 12 2
                                    

Faye. Faye. Faye. Faye.
Przez całą noc, kolejne dni i w chwilach, gdy leżałam w amoku po lekach, miałam w głowie tylko odnalezienie dziewczyny. Nie wiedziałam do końca dlaczego chciałam ją znaleźć. Może żeby usłyszeć o tym, co się tam stało? Albo uprawnić się, że Fez nikogo nie zabił? Tak czy siak, zasypiając i budząc się, mówiłam sobie w głowie: Faye.
Przez ubiegłe dni miałam wielu niezapowiedzianych gości. Przynajmniej dla mnie niezapowiedzianych, bo Luke i rodzice wydawali się nie być zaskoczeni obecnością to Maddy, to Kat, Lexi, czy nawet Cassie, która osobiście mnie naprawdę zadziwiła. Nie rozmawiałam z żadną z nich. Nie potrzebowałam słuchać o ich współczuciu i jak to mogłam się tego spodziewać. Miałam plan, który stopniowo zaczynał się składać w całość.

Milczałam podczas jedzenia śniadania. Oczywiście wciąż towarzyszyła nam Eleanor, która nie raziła mnie swoją obecnością, a jednak wolałam wtedy, byśmy byli sami.
- Ciekawe kto dzisiaj przyjdzie.- zastanowił się nagle mój ojciec, na co ja westchnęłam cicho.- Masz wiele przyjaciółek.
- To miłe, że cię wspierają.- dodała mama, po czym zerknęła na Luke'a, jakby upewniając się, że to dobry moment.- Posłuchaj, ostatnio dzwonił do mnie prawnik. Powiedział, że jest obrońcą Fezco...
Na te słowa odłożyłam sztućce, by spojrzeć na matkę uważnie.
- Będzie próbował zmniejszyć wyrok sądu.
- To dobrze.- stwierdziłam.- Od tego chyba jest prawnik. Żeby pomógł.
- Chce, żebyś zeznawała.- rzucił prosto z mostu mój ojciec, na co wszyscy spojrzeli na mnie.
- Tak.- powiedziałam zdecydowanie.
- Nie musisz się teraz decydować.- zatrzymała mnie mama.- Chcemy to przegadać.
- Nie ma czego. Pomogę go wybronić przez zeznania.
- Najpierw powinnaś się zastanowić czy jesteś w stanie...tam pójść.- wyjaśnił mi ojciec, na co zmarszczyłam brwi.- Mam na myśli czy uznają cię za poczytalną po tylu lekach i szoku pourazowym.
- Nie mam żadnego szoku, a leki mogę odstawić choćby zaraz, jeśli mogę pomóc Fezowi.
- Powiem to wprost.- odezwał się w końcu mój brat.- Martwimy się, że popadniesz w depresję, albo co gorsza w szaleństwo po tym, jak Feza wsadzili, a ty poroniłaś. Zachowujesz się, jakbyś ku temu zmierzała.
- Ku...depresji czy szaleństwu?
- To cię bawi?
- Ani trochę. Chociaż nie, bawi mnie. Bawi mnie to, że tak mnie postrzegacie. Miałabym...oszaleć, bo Popielnik nie żyje, Fez prawdopodobnie wyląduje w więzieniu, a ja poroniłam i straciłam dziecko, które chciałam z nim wychować?- spytałam sarkastycznie, choć nie celowo takim tonem.- Nie. Nie oszaleję. Nie dopóki wiem, że mogę mu pomóc. I zrobię to.
Spojrzałam na bliskich z wymowną miną. Ci nie wyglądali na uspokojonych, ale miałam ważniejsze myśli do przeanalizowania. Zwłaszcza, gdy leki przestały działać.

- Potrzebuję transportu.- powiedziałam nagle w stronę brata.
Ten aż zatrzymał się na schodach, rozważając moje słowa.
- Chcesz wyjść z domu? Dokąd?
- Chcę tylko, żebyś gdzieś mnie zawiózł.
- Gdzie?- naciskał zaniepokojony. Może i słusznie.
- Do domu Feza.
- Nie ma kurwa opcji.- wypalił, po czym wznowił wchodzenie po schodach.
- Mówiliście, że mogę na was liczyć.
- I tak jest, ale nie zawiozę cię do tego...miejsca zbrodni.
- Muszę kogoś znaleźć, a wiem, że ta osoba ma tam rzeczy, więc może po nie wróciła. Albo mże wciąż tam się ukrywać.
- Kto? Jego kumpel? Diler?
- Nie, ćpunka.- wyjaśniłam, a ten zaśmiał się lekceważąco.- Pomóż mi.
- Mam ci pomóc znaleźć jakąś ćpunke? Czy ty siebie słyszysz?
- Ta dziewczyna była świadkiem tego, co się stało w domu Feza. Czuję, że mam rację.
- Czujesz. I co ci z niej? Opowie ci ze szczegółami relacje? Po co? Żebyś podcięła sobie żyły?- spytał z lękiem, na co pokręciłam głową.- Jeśli chcesz, żebym ci pomógł, to ze mną szczerze porozmawiaj. Od kiedy wyszłaś ze szpitala jesteś nieobecna. Pewnie przez te świństwa, które ciągle bierzesz. Chcę ci pomóc, próbuje...zrobić wszystko, żeby cię wesprzeć, ale ty to odtrącasz. Dlatego boję się, co masz w tej głowie, o czym myślisz, gdy zamykasz się w pokoju i leżysz nieobecnie na podłodze. Jesteś jak w amoku. I dlatego też nie chcę, żebyś zeznawała.
- Nie, nie chcesz mi pomóc.- szepnęłam poruszona.- Gdybyś chciał, to zawiózł byś mnie do Feza, żebym mogła znaleźć Faye i wybronić go w sądzie. Ale ty już dawno kazałeś mi się od niego odsunąć, pamiętasz? I mam ci wierzyć, że nie wydałeś go?
- Czyli to siedzi ci w tej załamanej głowie?- spytał, a ja schowałam ręce do kieszeni, patrząc w podłogę.- Nie zrobiłbym ci tego, wiesz o tym. Twierdzisz, że nie masz załamania nerwowego, że nie przeżyłaś traumy, albo...albo że nie potrzebujesz tego gówna, żeby przetrwać normalnie dzień. A słyszysz siebie? Patrzysz na siebie w lustrze i słyszysz, co ty mówisz? Zrobię dla ciebie wszystko. Wszystko, co ci pomoże, a nie kurwa zaszkodzi.- dodał, po czym wspiął się po schodach, zostawiając mnie w bezruchu.
Oparłam się ścianę przy schodach zajęta myślami nad tym wszystkim. Nagle moje nogi przestały mnie podtrzymywać i opadłam na podłogę bliska płaczu.

Opadłam na kolana, a widząc krew i kurz, które były niczym z horroru, zaczęłam się trząść z emocji.
- Fez.- zapłakałam ledwo słyszalnie, po czym położyłam dłoń na smudze krwi. Boże, żeby nie była jego, myślałam.

Przyciągnęłam do siebie nogi, łkając w swoich ramionach. Na szczęście nie było rodziców, a Luke był zajęty Eleanor, jednak byłam pewna, że ci drudzy mnie słyszeli. Dotarło to do mnie w nocy, gdy wyszłam z pokoju do kuchni, by zażyć coś, po czym choć na chwilę zasnę.
Podskoczyłam, gdy zza rogu korytarza wyszła Eleanor.
- Wybacz, przyszłam się czegoś napić.- rzuciła widocznie równie zaskoczona obecnością kogoś jeszcze w kuchni o tej porze.
- Ta. Ja też.- stwierdziłam pod nosem, po czym nasypałam sobie na rękę mieszaninę tabletek.
Eleanor w tym czasie podeszła do lodówki, by nalać sobie do szklanki napoju. Potem spojrzała na mnie w ten znajomy mi już od kilku dni sposób.
- Proszę, nie patrz tak.- szepnęłam błagalnie, co przywołało ją zaskoczyło.
- Ja? Nie patrzę. Tylko myślę.- wyjaśniła, więc zerknęłam na nią łagodnie.- Przykro mi. Chyba jeszcze ci tego nie powiedziałam.
- Ty nie, ale rodzice, lekarze, przyjaciele i skłóceni ze mną znajomi już tak.- stwierdziłam wymownie.
- Dlatego schowałaś telefon? Słusznie, co oni mogą wiedzieć?- powiedziała, po czym ze skutkiem w głosie poprawiła sie.- My. Co my możemy wiedzieć o tym, jak się czujesz?
- Nic.
- Właśnie. Możemy się tylko domyślać, choć...ten widok wiele precyzuje.- kiwnęła na leki w mojej dłoni. Speszyłam się na ten gest i zamknęłam rękę, by je zasłonić.- Myślisz, że ta dziewczyna pomoże w zeznaniach?
Przytaknęłam głową, na co ta powtórzyła ten ruch.
- Zawiozę cię tam jutro.- zaproponowała ku mojemu zaskoczeniu.- Ale nie mów Luke'owi. Ani rodzicom.
- Mówisz...mówisz serio?
- Tak, pojadę z tobą.
Uśmiechnęłam się słabo, choć szczerze, po czym spojrzałam na tabletki.
- I nie bierz tyle tego. To cię wykończy, a nie pomoże.- stwierdziła.
- Tylko dzięki temu mogę normalnie myśleć, jeść, spać...- wyjaśniłam cicho, a ta przytaknęła gestem głowy na znak, że rozumie.
- Do jutra.- dodała, po czym zabrała szklankę Pepsi i wróciła do pokoju Luke'a, by się położyć.
Po wzięciu leków, zrobiłam to samo.




Heeeej
Nie wiem jak wy, ale ja się bardzo wkręciłam w ten wątek. W następnym rozdziale (spojler) zajrzymy na chwilę do Feza....to będzie bardzo bolący moment

In Euphoria | Fezco O'Neil Nơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ