Razer

By unluckyphilosopher

91.4K 8.7K 2.4K

"Kiedy się narodził, demony wybrały jego niewinną duszę. I roztrzaskały ją w drobny mak." Lokalne wład... More

Od autora
PROLOG
Rozdział 1.1
Rozdział 1.2
Rozdział 2
Rozdział 3.1
Rozdział 3.2
Rozdział 4
Rozdział 5.1
Rozdział 5.2
Rozdział 6.1
Rozdział 6.2
Rozdział 7.1
Rozdział 7.2
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10.1
Rozdział 10.2
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13.1
Rozdział 13.2
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21.1
Rozdział 21.2
Rozdział 22.1
Rozdział 22.2
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25.1
Rozdział 25.2
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28.1
Rozdział 28.2
Rozdział 29
Rozdział 30.2
Rozdział 31.1
Rozdział 31.2
Rozdział 32
EPILOG

Rozdział 30.1

1.2K 141 15
By unluckyphilosopher

DIARA

Dość nieelegancko wysmarkałam nos, przez co Clair rzuciła mi trochę niezadowolone spojrzenie. Wrzuciłam zużytą chusteczkę do torby – bo koszy na śmierci nie było w promieniu kilku kilometrów – i ponownie zabrałam się do jedzenia suchej, gumowatej pizzy z piekielnie ostrym peperoni. Zapomniałam z domu pieniędzy, nie wzięłam też lunchu, który przyszykowała dla mnie mama, a z drobniaków wygrzebałam tylko tyle, by starczyło mi na jeden kawałek tego przeklętego placka. Moi przyjaciele zajadali się kanapkami z pastrami i makaronem z serem, a także niesamowicie fikuśnymi sałatkami. Jadłam tylko dlatego, że tego ranka usłyszałam od Addison, że jestem dziwnie chuda.

Na jednej z lekcji wzięłam przepustkę i popędziłam do łazienki. Upewniając się, że nikt nie wejdzie do środka, patrzyłam na siebie, starając się zrozumieć, o czym mówiła kuzynka. Może moje policzki były trochę zapadnięte, może spodnie zrobiły się nagle trochę zbyt luźne, a piersi nie wypełniały miseczek stanika jak dawniej, ale czy to było aż tak widoczne? Nawet nie zorientowałam się, że schudłam. Nie zwykłam wchodzić na wagę, nie zwykłam się odchudzać, ba, nawet nie przeszło mi to przez myśl. Obwiniałam stres, to przez niego chudłam w zastraszającym tempie. Kiedy robiłam w myślach rachunek sumienia, zastanawiając się, co tak naprawdę jadłam ostatnimi czasy, dochodziłam do wniosku, że żywiłam się samymi kanapkami, których i tak nie dojadałam, a posiłki przygotowane przez mamę tylko podgryzałam, zostawiając je w połowie.

Byłam coraz słabsza. Nie dość, że marniałam w oczach, to jeszcze złapało mnie poważne przeziębienie. Wszystko przez to, że zaledwie parę dni temu rozgrzana wybiegłam z domu, by stawić czoła Halwynowi. Od tamtej pory nie widziałam go w pobliżu, za to leżałam w łóżku i chorowałam. Miewałam stany podgorączkowe, męczył mnie katar i ból gardła, ale szprycowałam się lekami i robiłam wszystko, by jak najszybciej wydobrzeć. Miesiączka spóźniała mi się od tygodnia. Nie wysypiałam się, dręczyły mnie koszmary. Ten, który pojawił się najprawdopodobniej przez Halwyna, zakorzenił się w mojej głowie i wracał każdej nocy. Wciąż czułam śnieg pod stopami, czułam krew, która przelewała mi się przez palce i próbowałam osłonić się od światła latarek. Za każdym razem kula przebijała moją czaszkę, ojciec miał ten sam, obojętny wyraz twarzy. Czułam się inwigilowana; poniekąd miałam wrażenie, że Halwyn, zasiewając we mnie ziarno niepokoju, miał teraz mnie całą. Czułam się, jakby założył mi sterujący mną chip, wiedziałam, że kiedyś po mnie wróci.

Rodzice nie zauważali zmian. Owen też nie, nikt ich nie widział. Razer zaglądał do mnie od czasu do czasu, ale niewiele mówił. Chyba znów zaczął się zmieniać, przynajmniej tak tłumaczyłam sobie jego wieczną nieobecność. Na rewelację o niespodziewanej wizycie Halwyna zareagował cichym warknięciem, to tyle. Z rodzicami rozmawiałam tylko wtedy, gdy było to potrzebne. Nie schodziłam na obiady i kolacje, jadłam w swoim pokoju, wymawiając się chorobą. Mama przynosiła mi napary z ziół i próbowała zainicjować rozmowę, ale zwykle milczałam. Nie miałam nic więcej do dodania, a ona nawet nie pomyślała o tym, by mnie przeprosić.

Jedyną osobą, która na okrągło ze mną rozmawiała, był Liam. Stwierdził, że potrzebuje przysiąść do matmy przed najbliższym testem, więc przesiadywał u mnie praktycznie codziennie. Zwykle przychodził, kiedy rodziców nie było w domu, więc uczyliśmy się w moim pokoju. Nawet zamierzałam mu powiedzieć, byśmy przenieśli się do jadalni, ale pozostawał na to obojętny, nie licząc się z moimi prośbami. Zaczynałam dusić się w jego towarzystwie, nie tylko dlatego, że zdecydowanie nadużywał kontaktu fizycznego między nami. Ktokolwiek był w moim domu, w moim towarzystwie, był również w niebezpieczeństwie. Sen o panu Steigerwaldzie tak wbił mi się do głowy, że nie potrafiłam patrzeć teraz na ludzi, nie widząc w nich ofiar.

– Myślicie, że ta dziewczyna z dredami myje włosy? – spytała nagle Dominica, ponieważ właśnie graliśmy w zwyczajową grę. Wskazała na niziutką, lekko pulchną blondynkę z mocnym makijażem i dredami, w które wplecione miała połyskujące koraliki.

– Dlaczego nie? – podjął Liam, a zaraz potem zrobił wielki gryz swojej kanapki. Wszystkie jej składniki wylewały się ze środka.

– Bo założę się, że nie. I wygląda mi na anarchistkę.

– Anarchiści też myją włosy, Dom – skomentowałam, a wszystkie oczy natychmiast przeniosły się na mnie.

– Myślę, że pasuje do niej imię Becky – uznała Clair, przerywając niezręczną ciszę. – Na stówę wzdycha do Deana.

Jak każda... Westchnęłam cicho i spojrzałam na niejaką Becky, która właśnie siadała przy stoliku z kilkoma innymi osobami. Wszyscy mieli dredy, wojskowe kurtki i motocyklowe buty. Uśmiechnęłam się lekko.

– Dean znalazł sobie wreszcie dziewczynę? – Dom wydała się zainteresowana, chociaż kątem oka łypała na Liama. On z kolei gapił się prosto na mnie, cholera.

– Ciężko stwierdzić, wiecznie nie ma go w domu, ale nikogo do nas nie przyprowadza. Albo szlaja się gdzieś z kumplami, albo urabia laski na tyłach swojego samochodu – odparła Clair, wywracając oczami z pogardą. – Pasuje mu to, że nikt nie wie, jakiej jest orientacji. Wszyscy na niego lecą.

Zaśmialiśmy się cicho, a Liam prychnął, twierdząc, że on wcale na niego nie leci. Znał Deana lepiej niż większość z nas, bo grali kiedyś w jednej drużynie. Kiedyś spotykali się z resztą drużyny, by grać w gry na konsolę, ale teraz nie utrzymywali już kontaktu. Clair twierdziła, że ich znajomość umarła naturalnie, ale Liam mówił co innego: kiedy skład drużyny się zmienił, Dean stał się nie do wytrzymania. Nie wiedziałam, jaka była prawda.

Skończyłam jeść pizzę, ale reszta była tak zajęta gadaniem, że zapomniała o przeżuwaniu. Nie miałam ochoty siedzieć na stołówce i czekać na nich, a poza tym musiałam pójść do łazienki. Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, kichnęłam głośno.

– Gdzieś ty się tak przeziębiła, co? – Addison posłała mi krzywy uśmiech.

– Diara, może umówiłabyś się z moim bratem? Zapłaciłabym ci – rzuciła nagle Clair, a dziewczyny zachichotały.

– Ona chyba już ma chłopaka. – Dom była bardzo zadowolona z tego powodu.

Nie skomentowałam jej słów, nie zamierzałam tłumaczyć, że Raze'a i mnie nic nie łączyło. Poza tym znów kichnęłam i musiałam wydmuchać nos.

– Idę do łazienki – powiedziałam, okrywając twarz. – Spotkamy się w klasie.

Mruknęli coś w odpowiedzi, a ja pobiegłam do wyjścia, ocierając nos chusteczką. Po szybkiej wizycie w łazience udałam się pod salę, w której miałam mieć następne zajęcia. Aby to zrobić, musiałam przejść pod gabinetem pedagoga. Nie widziałam go od kilku dni, a powtarzające się koszmary sprawiały, że miałam złe przeczucia. Dlaczego Halwyn pokazał mi akurat jego twarz? Miałam nadzieję, że nie...

Choć targał mną strach, stanęłam przed drzwiami Steigerwalda i zapukałam, nerwowo wykręcając palce. Stałam tam jak kołek, czekając chociażby na jakiś dźwięk, dochodzący z wnętrza gabinetu, ale nie doczekałam się go. Zrobiło mi się słabo. Halwyn nie... nie mógł go skrzywdzić. Nie mógł go zabić. Nie mógł...

– Och, Diara! – Na dźwięk męskiego głosu podskoczyłam z przerażeniem, odwracając się. – Wybacz, nie chciałem cię przestraszyć. Cieszę się, że cię tutaj widzę, zapraszam do gabinetu!

Staigerwald wyminął mnie, by otworzyć drzwi. Gapiłam się na niego jak na posąg w muzeum, próbując się uspokoić. Nic mu się nie stało, wyglądał zwyczajnie. Może znów miał kozią bródkę, a na jego marynarce pokazała się mała plama po kawie, ale poza tym nic się nie zmieniło. A więc... Halwyn naprawdę się mną bawił.

Po raz pierwszy naprawdę cieszyłam się z wizyty u pedagoga. Pierwszy raz opadłam na fotel z ulgą i nawet odsłoniłam plakietkę z nazwiskiem mężczyzny, by wreszcie stała się czytelna. Steigerwald był w dobrym nastroju. Właściwie jak zawsze, chyba jeszcze nigdy nie był przygaszony. Oczywiście nie licząc spotkania, na którym powiedział mi o dziewczynie, która znalazła ciało Jenny po tym, jak Razer je podrzucił. Jak dotąd nie znałam jej nazwiska, nie wiedziałam, co się z nią działo.

– Myślałem, że będziesz unikać spotkań ze mną – powiedział nagle Steigerwald, siadając za biurkiem. Oparł ramiona na blacie i uśmiechnął się pogodnie. – Cieszę się, że jednak się myliłem.

– Musiałam... – wydukałam, ale przerwałam w połowie, nie wiedząc, co tak naprawdę chcę powiedzieć. – Pomyślałam, że wpadnę.

– Zwolnię cię z lekcji, porozmawiamy na spokojnie, co ty na to? – Pokiwałam w odpowiedzi. – Ostatnio rozmawialiśmy tylko o twoich rodzicach, chciałbym wiedzieć, co u ciebie słychać? Wyglądasz na zmęczoną.

Nie patrzył na mnie, podniósł wzrok tylko na moment, bo zajęty był włączaniem swojego komputera, zapewne po to, by wysłać maila do nauczyciela, z którym miałam mieć teraz lekcje. Zagapiłam się na jego dłonie, przeskakujące po klawiaturze maleńkiego laptopa.

– Ja... mam wiele na głowie – powiedziałam cicho, spuszczając wzrok na swoje paznokcie. Nie malowałam ich od tak dawna. Tak wielu rzeczy nie robiłam od dawna.

– Jak idzie ci pisanie twojej książki?

Na wspomnienie rzeczy, którą kochałam, coś zabolało minie w sercu. Nie pisałam od kilku tygodni, nie potrafiłam. Parokrotnie próbowałam usiąść przed komputerem i wystukać chociażby dwieście słów, ale kursor tylko migotał, nie ruszając się nawet o jedną, cholerną spację. Przestałam pojawiać się na zajęciach z kreatywnego pisania, bo nie miałam nic, czym mogłabym się pochwalić. Moja głowa była po prostu pusta, nie miałam już sił, by myśleć.

– Zrezygnowałam z niej, to nie było to – skłamałam, ciężko przełykając gulę w gardle. Dlaczego znowu nie powiedziałam mu prawdy?

– To szkoda – gwizdnął, robiąc zawiedzioną minę. – Myślałem, że może pokażesz mi kilka fragmentów, tak po znajomości.

Szloch kłębił się w całym moim ciele, byłam bliska wybuchu. Byłam bliska pokazania mu, że wcale nie było dobrze, że byłam wrakiem. Jak inaczej mogłam nazwać stadium, w którym się znalazłam? Gwałtownie chudłam, stres zżerał mnie od środka, byłam cieniem samej siebie, a do tego wszystkiego opanował mnie strach. Nie spałam, nie jadłam, wiecznie czuwałam.

– Nie zrozum mnie źle, martwię się o ciebie. Nie wyglądasz zbyt dobrze.

– Jestem chora, złapało mnie przeziębienie. – Pociągnęłam nosem, dając mu do zrozumienia, że mówię prawdę. Zastanawiałam się, czy w końcu dam radę się przed nim otworzyć, czy będę na tyle odważna, by zdradzić mu choć kawałek tego, co się działo. – Czy wszystko, o czym tutaj mówię, powtarza pan moim rodzicom?

Steigerwald wydawał się zaskoczony. Nie rozumiałam powodu, przecież sam kiedyś przyznał, że rozmawiał z moimi rodzicami.

– Moim obowiązkiem jest powiadamiać rodziców, kiedy uznam, że zaszła taka potrzeba, ponieważ nie obędzie się bez ich interwencji. Mogę tylko ci doradzić i służyć pomocą, ale reszta zależy do twoich rodziców. Między innymi dlatego poprosili mnie o namiary do terapeutów. Jeśli mam być z tobą szczery, sam nie zaproponowałbym ci wizyty u psychologa. Sądzę, że nie jest ci potrzebna. Mogę wiedzieć, dlaczego o to pytasz?

Tak bardzo się mylił... Chociaż właściwie miał rację, psycholog nie był mi potrzebny. Raczej psychiatra i to od spraw bardzo ciężkich, krwawych i nadnaturalnych. Widziałam zbyt wiele przerażających rzeczy, by funkcjonować normalnie.

– Chciałabym wreszcie komuś zaufać. – Słowa opuściły moje usta, nim zdołałam pomyśleć o tym, co ja w ogóle robię. – Czuję, że każdy tylko mnie ocenia, nikt nie próbuje naprawdę mnie zrozumieć i wczuć się w to, co czuję ja. Wie pan, jak to jest? Kiedy można liczyć tylko na siebie? To... to jest po prostu do dupy, proszę pana. Przepraszam za słownictwo, ale taka jest prawda. I zdaje mi się, że już panu o tym wspominałam.

– Myślałem, że wtedy chodziło tylko o rodziców... – Zmarszczył brwi, zamknął klapę laptopa i skupił na mnie całą swoją uwagę. – Diara, to zostanie tylko między nami. Powiedz mi, co się dzieje...

Właśnie w tamtej chwili musiałam podjąć decyzję. Powiedzieć prawdę czy kłamać? Starałam się wybrać dobrze, walczyłam ze sobą do ostatka sił.

I znów skłamałam mu w żywe oczy.


Rozwiązywanie pracy domowej z chemii szło mi wyjątkowo źle. Wszystko mnie rozpraszało, a mówiąc wszystko, chodziło mi o... wszystko. Zdawało mi się, że słyszałam szum wody w rurach. Od mojego przyjazdu do domu minęło trochę ponad czterdzieści minut, ale wcale nie czułam się lepiej, wręcz przeciwnie. Kiedy byłam sama, nie potrafiłam myśleć o tym, co wydarzyło się u Steigerwalda.

Naprawdę chciałam powiedzieć mu szczerą prawdę. Nie o lycanach, ale o tym, jak się czułam. Chciałam to z siebie wyrzucić. W mojej głowie toczyła się jednak bitwa i ostatecznie kłamstwo znów ją wygrało. Byłam mu wdzięczna za to, że chciał zachować tę rozmowę pomiędzy nami, ale bałam się jego reakcji. Może uznałby, że przereagowuję, że faktycznie nie jestem godna zaufania, tymczasem zdążyłam już narysować w głowie obraz rodziców, których o wszystko obwiniam.

Razer pojawił się, kiedy wróciłam ze szkoły. Nie byłam w stanie spojrzeń na niego z uśmiechem, a on chyba wreszcie zauważył, że mój zapał do życia przybierał inną formę. Grzebał mnie. Pokręcił się więc po salonie, pozwolił sobie wziąć coś do jedzenia, wziął butelkę wody i powiedział, że niedługo wróci. Nie pytałam, dokąd szedł, nie musiałam. Pierwszy raz od dawna poczułam, że znów jest intruzem. Bo przecież był nim od początku, odkąd go poznałam. Terroryzował mnie, jednocześnie starając się przekonać mnie do tego, że gramy w jednej drużynie. Możliwe, że graliśmy, ale to mnie męczyło. Już teraz byłam bez sił, a mrok przyszedł też po mnie.

Myślałam, że mnie nie dosięgnie, trzymałam się granicy światła, ale uświadomiłam sobie, że już dawno ją przekroczyłam. Weszłam do świata, z którego nie było ucieczki. Już na zawsze miałam pamiętać, widzieć i czuć. Może lycany miały te swoje czarodziejskie sztuczki, po których człowiek tracił pamięć, ale... niektóre rzeczy wryły się tak głęboko, że nie dało się o nich tak po prostu zapomnieć.

Drzwi otworzyły się i zamknęły z hukiem, a ja podskoczyłam w przerażeniu, włosy stanęły mi dęba. Kiedy spostrzegłam, że to tylko Owen, odetchnęłam z ulgą. Tak skupiłam się na swoich myślach, że tym razem nie usłyszałam nawet samochodu. Westchnęłam ciężko, przenosząc wzrok na swoje dłonie. Drżały. Zacisnęłam je w pięści, ale to nic nie dało. Z rezygnacją zamknęłam podręcznik od chemii i wstałam, by pomóc Owenowi wyplątać się z szalika.

– Hej – przywitałam się, a on tylko mruknął coś w stylu „mhm". Sięgnęłam po jeden koniec szalika i pomogłam mu, kiedy on stał nieruchomo, niczym posąg. – Wszystko w porządku?

– Tak. – I ruszył w kierunku schodów, zostawiając swój plecak w przedpokoju.

Patrzyłam, jak mój dziesięcioletni, obrażony brat wchodzi po schodach, kiedy drzwi za mną znów się otworzyły, a do moich nozdrzy dotarł zapach słodkich perfum mamy.

– Co go ugryzło? – spytałam, nawet na nią nie patrząc.

Nie chciałam z nią rozmawiać, ale martwiło mnie zachowanie Owena, więc mogłam się do niej odezwać.

– Nie wiem, zachowuje się tak od paru dni – odparła, przechodząc obok mnie. – Dawno wróciłaś?

– O piętnastej trzydzieści dwie, nie pamiętam, ile było sekund. Chcesz sprawdzić mnie alkomatem? – syknęłam, a mama skrzywiła się wyraźnie.

Stała murem za ojcem i podnosiła głos, kiedy przy niej był. Sama... nie wiedziała, jak zareagować. Tylko dla tego pozwalałam sobie na uszczypliwości; biorąc pod uwagę, że nie potrafiłam rozmawiać z nią normalnie. Przy ojcu wciąż milczałam, a jemu najwyraźniej to nie przeszkadzało. Nie tęsknił za czasami, kiedy byłam córeczką tatusia, kiedy rozmawialiśmy ze sobą całymi dniami. I gdyby się zastanowić, ja też przestałam za tym tęsknić.

– Proszę, nie wszczynaj kłótni – rzekła mama, wypakowując na blat zakupy, które zrobiła po drodze.

– Nie wszczynam. Sugeruję tylko, żebyś sprawdziła, czy jestem trzeźwa. Mogę też wykręcić numer do szkoły, zobaczysz, czy na pewno tam byłam.

Wiedziałam, że moje słowa w pewien sposób ją raniły. Tylko ten „pewien sposób" był mi obojętny. Słowa miały wielką moc, a ona chyba nie miała o tym pojęcia, chciałam udowodnić jej, że tak jest.

– Diara, proszę...

Potrafiła tylko prosić. Prosiła mnie i prosiła, myśląc, że to cokolwiek zmieni, cokolwiek naprawi. Ale czy tak rzeczywiście było? Nie, nie sądziłam, by dało się cokolwiek naprawić. Kiedy rzucało się talerzami w ścianę, rozbijały się na drobny mak. Owszem, może większe kawałki dało się skleić, ale nigdy nie miały wyglądać jak dawniej, zawsze pozostawały jakieś ubytki, a już na pierwszy rzut oka było widać, że coś się stało. Moja rodzina była tym rozbitym talerzem. Połamanym na tysiąc kawałków, niezdolnych do sklejenia.

Nie chciałam dłużej przebywać w towarzystwie matki. Ona i tak nie zamierzała powiedzieć nic więcej. Zabrałam swoje rzeczy z kuchennego stołu i powędrowałam na piętro. Przechodząc obok pokoju Owena, zatrzymałam się na moment. Rozważałam, co powinnam zrobić. Odłożyłam podręczniki na komodę i cicho zapukałam do drzwi. Nie odpowiedział, ale i tak weszłam do środka.

Owen leżał na łóżku, przeglądając komiks. Nie podniósł oczu, kiedy weszłam do środka i nie zareagowałam, kiedy sięgnęłam po jego kostkę Rubika.

– Powiesz mi, co się dzieje? – Popatrzyłam na niego, ale on dalej uparcie wpatrywał się w komiks. – Wiesz, że możesz mówić mi o wszystkim.

– Nic się nie dzieje.

– Owen, nigdy się tak nie zachowujesz. – Przysiadłam na jego łóżku, łapiąc między palce komiks. Spojrzał na mnie gniewnie, ale pozwolił mi go odsunąć. – Cokolwiek to będzie, coś wymyślimy.

Chłopiec patrzył na mnie nieufnie. W końcu jednak westchnął, odłożył komiks i położył się na prawym boku, kuląc się. Wydawało mi się, że jego oczy lśniły łzami.

– Wszyscy koledzy się ze mnie śmieją – wyznał cicho, a jego głos załamał się. – Śmieją się, bo powiedziałem im, że Razer wcale nie jest wampirem ani wilkołakiem.

Zapiekło mnie w gardle. Mogłam przeczuć, że tak to się skończy. W tym wieku dzieci miały wielką wyobraźnię, ale były okrutne. Owen chciał się tylko popisać, chciał zyskać uznanie kolegów, a skończyło się na odwrót.

– Dobrze, że powiedziałeś im prawdę – powiedziałam, głaszcząc go po głowie. – Twoi koledzy zachowują się naprawdę brzydko. Nie powinni się z ciebie śmiać, ale uwierz mi, że niedługo o wszystkim zapomną i przestaną, wiesz? Takie rzeczy... nie mają znaczenia za tydzień lub dwa.

– Wszyscy pokazują na mnie palcami.

– No to niech sobie pokazują, Owen. Co z tego? Niedługo im się znudzi, znajdą nowy temat do rozmów. Nie możesz dać sobie wejść na głowę. Pokaż im, że ciebie to nie rusza.

– Nie potrafię – zaszlochał, a moje serce zaczęło pękać. – Już mnie nie lubią.

– Co ty opowiadasz!

Przytuliłam go najmocniej, jak mogłam. Nie chciałam płakać, nie chciałam pokazywać mu, że ja też byłam już wykończona. Dlatego zebrałam się w sobie.

– Też kiedyś myślałam, że moi przyjaciele przestaną mnie lubić, wiesz? – zaczęłam opowiadać. Owen nie znał całej historii, wciąż twierdziłam, że było za wcześnie, by poznał całą prawdę, ale mogłam uchylić przed nim rąbek tajemnicy. – Poznałam parę osób i bardzo chciałam być jak oni. Żeby mnie przyjęli, musiałam... Byłam bardzo nieprzyjemna do Addison, wiesz? Podkładałam jej kłody pod nogi, plotkowałam. Wszystko po to, by ktoś mnie polubił. Dopiero potem zrozumiałam, że przecież miałam już przyjaciół i wcale nie musiałam się dla nich zmieniać.

Kłamałam, chociaż kiedyś faktycznie tak myślałam. Kiedyś moja paczka nie chciała nikogo innego, chciała Diarę, którą byłam. Chciała tylko tamtą wersję. Teraz najchętniej by mnie zmienili. Problem w tym, że nie mieli już takiej mocy.

Kogo raz pochłonęła ciemność, ten na zawsze miał ją w sobie. 

Continue Reading

You'll Also Like

227K 10.5K 21
- Ta Więź to jakaś głupota. - Może i tak, ale nie wmawiaj mi, że skrycie nie pragniesz, abym w końcu wziął cię i wgryzł się w twoją skórę. Powiedz, ż...
121K 3.3K 45
Zakończone* Rachel jest piosenkarką i jako jedna z ostatnich włada białą magią oraz czterema żywiołami lecz nikt o tym nie wie. Przez niespełnione ma...
212K 7.7K 99
- Ilithyio zostań - prosi mnie, albo rozkazuje, z nim to nigdy nic nie wiadomo. Staje przed drzwiami i odwracam się w jego stronę. - Żebyś jutro kaza...
827K 53.1K 34
Więź mate jest koszmarem. Ogłupia i nakazuje z kim mamy być. Lecz Lara St. John postanowiła zbuntować się i unikała tego przez bardzo długo, dzięki...