Razer

By unluckyphilosopher

91.4K 8.7K 2.4K

"Kiedy się narodził, demony wybrały jego niewinną duszę. I roztrzaskały ją w drobny mak." Lokalne wład... More

Od autora
PROLOG
Rozdział 1.1
Rozdział 1.2
Rozdział 2
Rozdział 3.1
Rozdział 3.2
Rozdział 4
Rozdział 5.1
Rozdział 5.2
Rozdział 6.1
Rozdział 6.2
Rozdział 7.1
Rozdział 7.2
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10.1
Rozdział 10.2
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13.1
Rozdział 13.2
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21.1
Rozdział 21.2
Rozdział 22.1
Rozdział 22.2
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25.1
Rozdział 25.2
Rozdział 27
Rozdział 28.1
Rozdział 28.2
Rozdział 29
Rozdział 30.1
Rozdział 30.2
Rozdział 31.1
Rozdział 31.2
Rozdział 32
EPILOG

Rozdział 26

1.3K 148 15
By unluckyphilosopher

DIARA

Złożyłam jedną z koszulek Owena w równą kostkę i upchnęłam ją do niewielkiej torby podróżnej, w której już znajdowało się kilka ubrań. Nie chciałam brać zbyt wielu rzeczy, tylko najpotrzebniejsze i parę ciuchów na zmianę. Nie było sensu obładowywać się tobołami, kiedy wyjeżdżaliśmy na tak krótko. Przez ostatnie dni mama czasem zagadywała mnie na temat naszego wyjazdu i robiła się coraz bardziej podejrzliwa. Pytała, dlaczego nie zabiorę ze sobą Addison, a ja nie potrafiłam odpowiedzieć jej na to pytanie tak, jak tego oczekiwała. Lawirowałam ostrożnie w tym labiryncie, z Razerem czuwającym nad tym, co robią i mówią moi rodzice.

Owen z każdym dniem robił się coraz bardziej podekscytowany. Ciągle przychodził do mnie i mówił, jak bardzo cieszy się na wyjazd w góry. Cieszyłam się, że to wszystko sprawiało mu radość, jednak wraz z jego dobrym humorem umierał mój. Bałam się coraz bardziej, każdego wieczora wpatrywałam się w las, bojąc się, że dostrzegę w nim oczy lycanów. Nie nadchodziły, ale Raze każdego ranka wychodził na obchód, wracając z coraz to gorszymi wieściami. Dzisiejszego ranka w ogrodzie znalazł ślady łap. Nie jednego wilka, a kilku. Uznał, że już czas.

Zamierzałam więc porwać własnego brata i wywieźć go z Riverton jeszcze tego samego dnia. Napisałam już kartkę dla rodziców, uprzedzając ich o zmianie planów. Wiedziałam, że będą zdziwieni i źli, ale musiałam znaleźć się jak najdalej stąd. Teraz bardziej niż wcześniej chciałam uwierzyć, że będą bezpieczni.

Wrzuciłam do torby brata szczoteczkę do zębów, Nintendo i jego ulubioną książkę, a potem wreszcie zapięłam suwak. Rozglądnęłam się po pokoju, zastanawiając się, czy spakowałam wszystko. Raze siedział na łóżku Owena, bawiąc się kostką Rubika. Wcześniej była nieułożona, ale wyglądało na to, że dobrze mu szło układanie jej. Zmarszczyłam brwi, mrużąc lekko oczy, by lepiej przyjrzeć się jego dłoniom. Był tak skupiony na kostce, że nie zauważył, iż skończyłam pakować torbę mojego brata. Pracował, nawet nie zwracając na mnie uwagi.

Zerknęłam na zegar przy łóżku Owena. Brat kończył lekcje za niecałą godzinę, musieliśmy pojechać pod jego szkołę i stamtąd natychmiast udać się do Willow Creek. Bałam się na myśl, jak Owen zareaguje na widok Razera, ale nie było już odwrotu, musieliśmy działać. Miałam tylko nadzieję, że brat mnie nie wyda.

Podniosłam torbę i wyszłam z pokoju, idąc na parter. Zastanawiałam się, czy Raze pójdzie za mną, ale kiedy odwróciłam się przez ramię, nie zobaczyłam go. Wyszłam z domu i wrzuciłam torbę do bagażnika, upychając ją obok mojej. Byłam praktycznie gotowa do wyjazdu, musiałam tylko przyszykować obiad dla Owena.

Nienawidziłam się za to, co zamierzałam zrobić. Wyjęłam z lodówki ciasto na naleśniki, a z zamrażalnika wydobyłam zapakowane ziele. Razer długo przekonywał mnie, że mandragora nie skrzywdzi Owena. Ciężko było mi w to uwierzyć i właściwie dalej nie byłam przekonana, co do jej działania, ale Raze ostatecznie przekonał mnie, kiedy powiedział mi, co potrafi zrobić Halwyn. Powtarzałam sobie w myślach, że chłopak po prostu bierze pod uwagę każdą, nawet najgorszą, ewentualność i może wcale nie muszę usypiać Owena, ale klamka zapadła. Byłam gotowa podać mu mandragorę. Wkroiłam więc roślinę do ciasta na naleśniki i usmażyłam je dokładnie tak, jak lubił Owen. Kiedy przekładałam je do plastikowego pojemnika, wreszcie zauważyłam Razera.

– Ułożyłeś ją? – spytałam beznamiętnie, zamykając pojemnik.

– Ją? Ach, chodzi ci o tę dziwną kostkę... Tak – odparł równie znudzonym tonem. – Jesteś gotowa?

– Właściwie tak. A ty?

– Nie mam zbyt wielu bagaży.

Nie potrafiłam z nim rozmawiać. To zaczęło się wczorajszego wieczoru, kiedy lycan znowu zasłabł, wcześniej prawie rzucając się na mnie z pazurami. Był w coraz gorszym stanie. Obawiałam się, że chłopak znacznie przesadził z byciem człowiekiem. Mówił, że szukał balansu, ale szala chyba znów przeważyła w jedną ze stron. Moja teoria się sprawdziła, Raze pragnął krwi, ale przekonany, że nie może jej pozyskać, marniał w oczach. Nie wiedziałam, jak mu pomóc. Oferowałam mu – co było niesamowicie obrzydliwe – krew kurczaka, który kisił się w naszej lodówce, ale on kategorycznie odmówił. Nie bałam się go, ale wiedziałam, że on sam także nie miał ochoty na pogaduszki.

– Czuję wilka – rzekł nagle Raze, kiedy wyciągałam z szuflady widelec. – Tylko jednego. Przyszedł na zwiady w ciągu dnia. To dziwne.

– Co to oznacza? – Aż obawiałam się spytać.

– Że są gotowi.

Nagle chłopak zerwał się i jednym susem doskoczył do okna. Jego źrenice przybrały nienaturalny kształt. Robiłam się coraz bardziej niespokojna. Nie mogłam tak dłużej. Pobiegłam do swojego pokoju po ostatnie rzeczy, które chciałam wziąć. Do niewielkiej torebki spakowałam aparat fotograficzny – pozory – pamiętnik i portfel. Wrzuciłam do środka telefon, rozejrzałam się po pokoju i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Zbiegając na dół, zapinałam już swoją bluzę. Razer dalej stał przed oknem, ciężko oddychając, a ja nie wiedziałam, czy po prostu próbuje coś dostrzec, czy znów nad sobą nie panuje. Zwierzęca strona częściej przez niego przemawiała.

– Jedźmy już – poprosiłam, chociaż brzmiało to bardziej jak rozkaz. – Raze.

Odwrócił się, a jego ściemniałe oczy stały się nieco spokojniejsze. Wskazałam na drzwi, a on skinął głową. Chciał wynieść się stąd prawie tak samo jak ja. Wyznał mi, że nie chciał więcej przekazywanych wspomnień, chciał od nich uciec i nie pozwolić Yasmin i Ikini na manipulowanie nim. Pewnie nie zamierzał się do tego przyznać, ale one w jakiś sposób go przerażały.

Zabrałam z blatu pudełko z naleśnikami i razem z Razerem powędrowałam do korytarza. Czekał, aż włożę buty i opatulę się warstwami szala, a niedługo później wyszliśmy. Czułam poczucie winy, które wyżerało mnie od środka wraz z kwasem żołądkowym. Robiło mi się niedobrze. Rodzice nie mieli pojęcia, że wyjeżdżamy wcześniej, lycany okrążały nas z każdej strony... Obawiałam się, że zwymiotuję na buty. Mimo to dokładnie zamknęłam za sobą drzwi i ruszyłam do jeepa. Zajęliśmy nasze miejsca, zapięliśmy pasy i dopiero wtedy silnik się przebudził. Włączyłam ogrzewanie, chcąc trochę zagrzać samochód, nim wsiądzie do niego Owen.

– Co będzie, jeśli mandragora nie zadziała? Co, jeśli Owen się nie obudzi? – Chyba setny raz tego dnia zadawałam to pytanie.

– Obudzi się – obiecał, z całych sił zaciskając pięści. – Kiedy dokładnie ma wzejść nów?

– Słucham?

– Nów. Kiedy księżyc będzie w nowiu?

– W moje urodziny – rzuciłam – piętnastego lutego. Dlaczego pytasz?

Raze rozłożył się na siedzeniu. Zamknął oczy i potarł palcami skronie. Robił to, kiedy ja wjeżdżałam na drogę przez las. Zerknęłam na zegarek, zostało trzydzieści pięć minut do końca lekcji. Kiedy tam dojedziemy, zostanie jakieś piętnaście.

– Mówiłem ci, jak zachowujemy się w nowiu. Podczas pełni tracimy siły, nie wychodzimy na światło księżyca. Nów sprawia, że jesteśmy silniejsi i bardziej agresywni. Powoli się zbliża, więc... to działa.

Pokiwałam głową. Skoro właśnie tym tłumaczył swoje zdenerwowanie... Ręce zadrżały mi na kierownicy, pod powiekami czułam palące mnie łzy. Zamrugałam prędko, by się ich pozbyć. Byłam wpatrzona w drogę przede mną, kiedy przeniosłam wzrok na dłoń, na której nagle poczułam dotyk. Okrywała ją rękawiczka, więc lodowata skóra Razera nie sprawiał mi dyskomfortu.

– Mogę pomóc ci przestać się denerwować – stwierdził, zapewne patrząc na mnie, choć nie byłam w stanie tego ocenić, gapiąc się przed siebie.

– Dzięki, ale adrenalina dobrze na mnie działa – skłamałam, niemo błagając, by Raze puścił moją dłoń. Zrobił to, ale dopiero po chwili. – Bądź miły dla Owena. Będzie mieć mnóstwo pytań.

– Zawsze jestem miły.

Tym razem spojrzałam na niego kątem oka. Uśmiechnął się, nie wesoło, ale przyjaźnie. Na tyle przyjaźnie, na ile mógł, mając przerażającą bliznę, kryształowe oczy i ostro zakończone kły. Odwróciłam wzrok, skupiając się na jeździe. Razer sięgnął do włącznika radia i załączył je. Z głośników popłynęła cicha muzyka. Cicho nuciłam słowa utworu Khalida, kiedy stacja przerwała ją w połowie, by nadać komunikat o zbliżającej się burzy śnieżnej.

Świetnie, mogło być tylko gorzej.

Niespokojnie spoglądałam w niebo, które okrywało się coraz ciemniejszymi chmurami. Zdawało mi się, że wiatr wzmagał się coraz bardziej i samochód kołysał się, ale pewnie tylko wyobraźnia płatała mi figle. Bite dziesięć minut bębniłam na kolanie rytm piosenki The Village, ale Raze w końcu stracił do mnie cierpliwość i teraz moja dłoń tkwiła w jego; trzymał mnie mocno, chyba nawet nie zdając sobie sprawy, że nasze palce dalej były ze sobą splecione. To jednak mi nie przeszkadzało – właściwie dodawało otuchy. Czułam się jak oszalała, że prawie unosiłam się ponad chmury, jakby ktoś przywiązał do moich ramion tysiące balkoników z helem. Razer trzymał mnie twardo na ziemi.

Siedzieliśmy w samochodzie, praktycznie ze sobą nie rozmawiając. Raze wyraźnie o czymś myślał, a świadczył o tym nieobecny wyraz jego twarzy. Ja wsłuchiwałam się w szumienie wiatru i wolną ręką sprawdzałam trasę do Willow Creek. Znałam drogę, była banalna, ale i tak denerwowałam się, że skręcę nie tam, gdzie trzeba. Liczyłam, że bardzo szybko znajdziemy się w bezpiecznej odległości od miasta i moich rodziców. Jeszcze do mnie nie zadzwonili, co oznaczało, że nie wrócili do domu. Im dłużej o nich myślałam, tym bardziej chciałam zawrócić i powiedzieć im, że muszą jechać z nami. Byłam tak głupia, że wcześniej czegoś nie wymyśliłam.

Wierzyłam Razerowi jak ostatnia idiotka. Wierzyłam, że jego rodzina nie dopadnie moich rodziców, bo oni wcale ich nie obchodzili. Ale... po tym, co zrobił Halwyn – właściwie Ikini także – nie byłam pewna, czy nie wrócę do domu i nie zastanę ich rozczłonkowanych ciał przy stole w jadalni. Zadrżałam na samą myśl, tym samym wybudzając Razera z głębokiego zamyślenia. Na moment wzmocnił uścisk na mojej dłoni. Kiedy nasze oczy się spotkały, kiwnął głową, zadając mi nieme pytania. Już chciałam powiedzieć mu, o czym myślałam, kiedy ujrzałam swojego brata, schodzącego po głównych schodach.

– Boję się – rzekłam jedynie, a potem nakleiłam na usta sztuczny uśmiech i pomachałam do Owena, który już dostrzegł mój samochód i biegł w jego kierunku.

Razer nijak zareagował na moje wyznanie, możliwe, że puścił je mimo uszu. Zamiast tego spiął się na całym ciele, puścił moją dłoń i skulił się w siedzeniu. Oddychał ciężej niż przed momentem. Owen w końcu dotarł do samochodu i szeroko otwarł drzwiczki. Lodowaty wiatr natychmiast wtargnął do środka i uszczypnął mnie w policzki. Czekałam tylko, aż brat zorientuje się, kto siedział na przednim siedzeniu. Według tego, co mówił Raze, powinien go pamiętać. Powinien wiedzieć, że może mu ufać, ale zdarzenie sprzed kilku dni – kiedy Avery prawie rzucił się na jakiegoś dzieciaka, który dokuczał mojemu bratu – miało wyparować z jego umysłu.

– Hej, Owen – przywitałam się ciepło, wyciągając ku niemu dłoń, by przybić żółwika. – Jesteś głodny?

– Bardzo – wyjęczał, łapiąc się za brzuch. – Cześć, Raze – przywitał się z lycanem, a Razer pomachał do niego, nawet się nie odzywając.

– Na klapie bagażnika masz pudełko z naleśnikami, wcinaj, powinny być jeszcze ciepłe – poinstruowałam brata, a ten szybko zapiął pas i odwrócił się przez ramię, by sięgnąć po pudełko. Otworzył je i już zaczął wcinać swój obiad.

– Gdzie jedziemy? – Owen, jakby domyślając się, że coś tutaj jest nie tak, zadał pytanie, którego się obawiałam.

– Pomyśleliśmy, że najlepiej będzie pojechać na wycieczkę już dzisiaj, zapowiadają burzę śnieżną – wyjaśniłam, patrząc, jak zajadał się naleśnikami.

– A Raze?

– Raze jedzie z nami. – Owen otworzył szerzej oczy. – Lepiej zna Willow Creek i dopilnuje, żebyśmy nie pogubili się w lesie. Czy to w porządku?

– Tak – rzucił zdawkowo brat. – Szkoda, że nie pożegnałem się z rodzicami...

– Rodzice są jeszcze w pracy, ale zobaczysz się z nimi w niedzielę – dodałam tylko i w końcu odwróciłam się w stronę kierownicy.

Odpaliłam silnik i wyjechałam z miejsca parkingowego. GPS wyznaczył dla nas najprostszą drogę, którą miałam się kierować, więc dość sprawnie udało mi się ominąć centrum Riverton, wjeżdżając na drogę, która prowadziła poza miasto. Razer nadal nic nie mówił, siedział jak posąg, ale wiedziałam, że czasem zerkał w boczne lusterko, by przyjrzeć się Owenowi. Mój młodszy brat był w pełni zaabsorbowany jedzeniem naleśników. Ilekroć spoglądałam w lusterko wsteczne i widziałam, jak robi kolejny kęs, miałam ochotę wyrwać mu pudełko z ręki i kazać zwrócić wszystko, co zjadł. To przez mandragorę. Martwiłam się o niego.

Nie minęło piętnaście minut od wyjazdu spod szkoły Owena, a kiedy po raz kolejny zerknęłam za siebie, kiedy staliśmy na światłach, niedaleko wyjazdu z Riverton, brat smacznie spał, opierając głowę o szybę. Miał spokojny wyraz twarzy, nawet trochę się uśmiechał. Miałam nadzieję, że Razer miał rację, co do działania mandragory. Jeśli nie – zamierzałam go zabić. 

RAZER

Mijane okolice wydawały mi się dziwnie znajome, chociaż nigdy wcześniej tam nie byłem. Trzymałem się Midval i tej części Riverton, którą porastał las. Tutaj wszystko było płaskie i nijakie. Daleko po stronie Diary rozciągały się góry, straszące ośnieżonymi szczytami, lecz po mojej nie było niczego, na co warto było zwrócić uwagę. Od czasu do czasu mijaliśmy jakieś drogi wewnętrzne, prowadzące do farm, ale to wszystko. Byliśmy pośrodku niczego, goniła nas burza śnieżna, Owen spał jak zabity, a Diara dygotała w fotelu, chociaż w samochodzie było tak ciepło, że nawet ja czułem zmianę temperatury.

W końcu przywykłem do zapachu krwi młodszego brata Diary i mogłem nad sobą zapanować. Dziwnie się czułem, przezwyciężając kolejny wilczy odruch. Nie wiedziałem, ile jeszcze tak wytrzymam. Coraz trudniej było mi to wszystko kontrolować. Było gorzej, niż na początku. Wtedy wciąż czułem się jak zwierzę, potem zaczynałem czuć coś, co czuł i człowiek, a teraz... Teraz nie byłem pewien, czym byłem.

Diara milczała, ale tylko przez chwilę. Kiedy Owen zasnął, zaczęła trajkotać i nie byłem w stanie jej zatrzymać, chociaż momentami chciałem. Usta jej się nie zamykały, nie było mowy o tym, by chociaż na chwilę zamilkła, jak zrobiła to teraz. Dopiero potem to do mnie dotarło. Czekała na moją reakcję. Powiedziała coś, czego nie słuchałem, a teraz miałem się odezwać.

– Co mówiłaś? – wypaliłem pośpiesznie, by wrócić z myślami na właściwy tor.

Może to wszystko, co czułem, było po prostu ludzkie? Zbyt ludzkie jak dla mnie? Byłem lycanem. Hybrydą człowieka, wilkołaka i wampira. Może w końcu dotarłem do momentu, w którym straciłem siebie po raz drugi. Nie chciałem zostać uwięziony w skórze wilka na całe życie, ale podobnie myślałem o byciu człowiekiem. Nie mogłem wyobrazić sobie siebie, który żyje tak, jak wszyscy inni. To nie byłem ja.

– To nic ważnego – odparła Diara, machając ręką. – Pytałam tylko, czy zdążymy przed zamiecią. Mam wrażenie, że zaczyna padać śnieg.

Wychyliłem się, by lepiej widzieć niebo nad nami. Rzeczywiście jeszcze bardziej pociemniało, a na lusterku zebrało się już trochę śniegu.

– Zdążymy – zawyrokowałem, chociaż tak naprawdę nie miałem bladego pojęcia, jak daleko od celu byliśmy. Komórka Diary wskazywała nam drogę, ale dziewczyna wyłączyła tę dziwną aplikację, bo stwierdziła, że strasznie zżera jej baterię.

– Mam nadzieję, że Addison nie postanowi spalić mojego planu – ciągnęła dalej, a ja znów miałem ochotę się wyłączyć.

Uspokajał mnie dźwięk silnika. Samochód gładko sunął po drodze, nie mijały nas żadne inne auta. Im dalej od mojej rodziny byliśmy, tym spokojniejszy się robiłem. Wywierali na mnie swego rodzaju presję. Teraz byłem zbyt daleko, by potrafili to zrobić. A poza tym Diara wreszcie była bezpieczna.

– To, co powiem, pewnie wyda ci się głupie – dodała Diara, a ja zmusiłem się, by nie przysnąć. – Po prostu... jesteś właściwie jedynym chłopakiem, z którym rozmawiam i któremu ufam. Nie licząc Liama. I może to idiotyczne, bo ty nie jesteś do końca taki on, ale... naprawdę wierzę, że mogę ci ufać. Boję się, to jasne. Momentami mam ochotę cię zabić, zrobię to, jeśli moim rodzicom spadnie choć włos z głowy, ale...

Nasze spojrzenia się skrzyżowały. Z oczu Diary biła szczerość, jej serce waliło jak oszalałe, a w końcu po jej zaczerwienionym policzku spłynęła łza. Nie wiedziałem, co powiedzieć, więc – jak zwykle – pozwoliłem jej dalej mówić.

– Zawsze myślałam, że mogę liczyć na swoich przyjaciół i że to z nimi dogaduję się najlepiej. A teraz widzę, że to po prostu bliskie mi osoby, na których mi zależy, ale nie przyjaciele. Tak mi się wydaje. Oni lubili cichą Diarę. Tą, która jest strasznie naiwna, wszystkiego się boi, nigdy nie protestuje i wozi wszystkich tam, gdzie chcą, bo i tak nie ma nic do roboty, poza siedzeniem w domu. Nauczyłam się mówić „nie" dzięki tobie.

Dalej milczałem, ale czułem, że teraz powinienem się odezwać. Diara płakała, po jej twarzy nie kapały już pojedyncze łzy, a całe ich strumienie. Dlaczego to robiła? Mówiła o rzeczach, które nie powinny sprawiać jej smutku, tak mi się przynajmniej wydawało.

– Wszyscy woleli tamtą Diarę, która była po prostu zagubiona i łatwa w obsłudze. A ja pozwalałam wszystkim na kontrolowanie mnie. Przez te wszystkie lata płaciłam za coś, czego oni byli powodem. I myślałam, że to w porządku. Ale to nie jest w porządku! Wmawiam sobie, że nie powinnam mówić ci tego wszystkiego, ale, gdyby nie ty, pewnie dalej pozwalałabym im na trzymanie mnie w garści.

Tym razem zareagowałem. Odwróciłem się w jej stronę i położyłem dłoń na jej ramieniu. Dotyk sprawił, że spojrzała w moją stronę.

– Zjedź na pobocze, ja poprowadzę – powiedziałem, nie wspominając nic na temat, o którym właśnie mówiła.

– Nie, nie musisz – wymamrotała, na moment puszczając kierownicę, by pośpiesznie wytrzeć oczy wierzchem rękawiczek.

– Diara, zjedź.

– Raze, dam radę prowadzić.

Protestowała, ale wiedziałem, że jej ciężko. Pewnie dowiozłaby nas do Willow Creek, ale czułem, że była zmęczona. Ludzie nie reagowali zbyt dobrze na natłok uczuć. Lycany zresztą też. Dlatego zakradłem się do jej umysłu i kazałem jej zjechać na pobocze, byśmy mogli się przesiąść. Popatrzyła na mnie oskarżycielsko, bo nienawidziła, kiedy to robiłem, ale ja postawiłem na swoim. Samochód w końcu zatrzymał się na poboczu, a Diara włączyła światła awaryjne.

Bez słowa wyszedłem z auta i obszedłem je od przodu. Otworzyłem drzwiczki po stronie Diary i podałem jej rękę. Nerwowo ocierała swoje policzki szorstkimi rękawiczkami, które mocno znaczyły jej skórę. Była czerwona jak pomidor, oczy dziewczyny przypominały te, które miały szklane lalki. Pusto patrzyła przed siebie, nawet nie reagując na fakt, że stałem obok niej, a chłodny wiatr otulał jej rozgrzane ciało.

Nie potrafiłem obchodzić się z ludźmi, chociaż wmawiałem sobie, że nauczyłem się Diary. Nie zrobiłem tego, nadal jej nie rozumiałem, nadal ignorowałem niektóre sprawy i nie potrafiłem radzić sobie bez zakradania się do jej głowy, by sterować nią jak zabawką. Nie wiedziałem, czy jakkolwiek poznałem tę dziewczynę, dla której tak wiele ryzykowałem. Czasem wydawała mi się obca, czasem bliska. Bo ona rozumiała mnie. Nie wszystkie rzeczy objęła umysłem, ale zawsze się starała. A ja jak zwykle nie dawałem nic w zamian.

Schyliłem się, kładąc głowę na jej kolanach. Pozwalałem sobie na dotykanie jej, bo zauważyłem, że ludzie właśnie tego pragnęli. Poza tym dotyk Diary różnił się od tego mi znanego, był przyjemniejszy. Teraz pragnąłem, by Diara jakoś zareagowała. Przerażała mnie, kiedy siedziała nieruchomo.

– Naprawdę mi przykro – wyszeptałem.

Usłyszałem cichy ruch, poczułem, że Diara się ruszyła, ale dalej trzymałem głowę na jej kolanach, mając zamknięte oczy. Wtedy poczułem, że dziewczyna wplotła swoje dłonie w moje włosy. Wstrzymałem powietrze, czując, jak przesiewała kosmyki między palcami. Nikt nigdy tego nie robił, nie w ten sposób. Z mojego gardła wyrwał się warkot, upomniałem się, by jej nie straszyć, czasem łatwo było ją spłoszyć. Diara bywała jak sarna. Jej ciekawskość sprawiała, że podchodziła blisko, ale najmniejszy szmer sprawiał, że uciekała tam, skąd przyszła.

Przygryzłem dolną wargę, powoli unosząc głowę. Musieliśmy ruszać w dalszą drogę, śnieg naprawdę zaczął padać, a ciemne chmury gnały w naszym kierunku. Diara mówiła, że musimy odnaleźć motel dopiero na miejscu. Nie wiedziałem, dokąd mam właściwie jechać, nie miałem też pewności, jak długo Owen będzie spać, więc chciałem znaleźć się już pod dachem. Nie byłem zmęczony, w końcu wiele trzeba było, by mnie zmęczyć. Mógłbym biec do Willow Creek, a i tak byłbym w pełni sił, ale nawet tak krótka podróż obijała się na Diarze.

Dłonie dziewczyny zsunęły się na moje policzki. Czułem dotyk jej skóry. Chciałem, by Diara nie czuła bólu, który sprawiał jej ukryty we mnie chłód, ale nie mogłem nic z tym zrobić, tak po prostu było. Patrzeliśmy sobie w oczy bez słowa, ale w końcu dziewczyna zsunęła się z fotela i opuściła samochód. Gapiłem się, jak obchodzi go i siada na miejscu pasażera, samemu wskakując za kierownicę. Zatrzasnąłem drzwiczki, zapiąłem pasy i kątem oka sprawdzałem, czy ona robiła to samo. Jej ruchy były mechaniczne, wciąż pociągała nosem. W końcu skuliła się na siedzeniu, oparła głowę o szybę i przymknęła powieki.

Odpaliłem silnik i ruszyłem, uciekając od ścigającej nas burzy. Willow Creek przywitało nas hulającym wiatrem i toną śniegu. 

Continue Reading

You'll Also Like

827K 53.1K 34
Więź mate jest koszmarem. Ogłupia i nakazuje z kim mamy być. Lecz Lara St. John postanowiła zbuntować się i unikała tego przez bardzo długo, dzięki...
227K 10.5K 21
- Ta Więź to jakaś głupota. - Może i tak, ale nie wmawiaj mi, że skrycie nie pragniesz, abym w końcu wziął cię i wgryzł się w twoją skórę. Powiedz, ż...
750K 1.5K 2
Lavender jest asystentką przystojnego Włocha, która zostaje przez niego zraniona do żywego. Zalazł jej tak za skórę, że nie chce mieć do czynienia z...
28.5K 1.2K 25
Silver nie miała wyboru i musiała szybko dorosnąć. Nieoczekiwane pojawienie się wampirów, sprawiło, że dziewczyna musiała się zmienić. Musiała przetr...