Razer

Od unluckyphilosopher

91.4K 8.7K 2.4K

"Kiedy się narodził, demony wybrały jego niewinną duszę. I roztrzaskały ją w drobny mak." Lokalne wład... Viac

Od autora
PROLOG
Rozdział 1.1
Rozdział 1.2
Rozdział 2
Rozdział 3.1
Rozdział 3.2
Rozdział 4
Rozdział 5.1
Rozdział 5.2
Rozdział 6.1
Rozdział 6.2
Rozdział 7.1
Rozdział 7.2
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10.1
Rozdział 10.2
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13.1
Rozdział 13.2
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21.1
Rozdział 21.2
Rozdział 22.1
Rozdział 22.2
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25.1
Rozdział 25.2
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28.1
Rozdział 28.2
Rozdział 29
Rozdział 30.1
Rozdział 30.2
Rozdział 31.1
Rozdział 31.2
Rozdział 32
EPILOG

Rozdział 18

1.6K 163 93
Od unluckyphilosopher

RAZER

Samochód szarpnął do przodu, a Diara wybuchnęła gromkim śmiechem, kiedy tył jej głowy uderzył o zagłówek.

– Powiedziałeś, że potrafisz prowadzić samochód – przypomniała kwaśno, chociaż w jej głosie brzmiała tylko miła nuta.

– Bo potrafię. Nie robiłem tego od lat, daj mi chwilę – odparłem szybko, na nowo włączając silnik jej jeepa. – Poza tym Jenna nie była dobrym kierowcą, jej nawyki dalej nie wywietrzały mi z głowy.

Diara zaśmiała się po raz kolejny i nachyliła się w moją stronę, by włączyć dla mnie silnik. Przełknąłem ślinę. Nie byłem taki pewien, co do prowadzenia samochodu, ale szukałem adrenaliny jak wszystkie lycany. Byłem stworzony, aby ją czuć. Najgorsze było jednak to, że przed pełnią jej pokłady stawały się prawie nie do zniesienia, tym bardziej w połączeniu z zawrotami głowy, które miałem. Tę przyjemność odziedziczyliśmy jeszcze od rdzennych wilkołaków. Te wszystkie bajeczki o zmiennokształtnych, wyjących do księżyca, były prawdziwe. W trakcie pełni te dzikusy latały po lesie, ciesząc się rozpierającą je energią. Ona została, ale gdzieś w naszych genach zakodował się ból. Księżyc przestał być sprzymierzeńcem lycanów, kiedy ostatni wilkołak przestał się przemieniać i na dobre został uwięziony w ciele człowieka. Świat zastawił na nas pułapkę, która mogła, ale nie musiała spróbować nas zabić. Tak jak i wilkołaki chcieliśmy rozładować adrenalinę w dzień pełni, ale najmniejszy kontakt z księżycowym światłem sprawiał, że nasza skóra płonęła żywcem. Co zabawne – w trakcie nowiu stawaliśmy się z kolei niemal nieśmiertelni.

– Raze, spokojnie. Jeżeli kiedyś to robiłeś, to na pewno pamiętasz, co robić. Nie pośpieszam cię, ale za pół godziny zaczyna się oficjalna ceremonia pożegnalna i nie wypada, żeby córka zastępcy szeryfa się na nią spóźniła – rzuciła beztrosko dziewczyna, klepiąc mnie po ramieniu. – Jeszcze raz, dasz radę.

Nikt nigdy nie uczył mnie w ten sposób. Nikt nigdy nie mówił mi „dasz radę". Mój ojciec chciał wszystkiego za pierwszym razem. Był wymagający i bezwzględny, karał mnie boleśnie, kiedy zrobiłem coś źle. Pamiętałem już, że matka mu na to pozwalała, bo nie odważyła się stanąć mu na drodze. Moi dziadkowie wychowali go w ten sam sposób. Najgorsze było to, że doskonale pamiętałem ich imiona. Już nie byli dla mnie tylko zamazanymi twarzami. Wiedziałem, kogo nienawidzić. A nienawidziłem każdego z nich. Mojego ojca, Riny i Hirama – moich dziadków. Moja matka... pamiętałem i czułem, że darzyłem ją sympatią, jednak nie taką, jak Diara kobietę, która ją wychowywała. Jedyną osobą, którą naprawdę lubiłem, był Kael. Nie miałem pojęcia, skąd go znałem i kim był, ale nazywałem go swoim przyjacielem. Gdzie był w tej chwili? Nie miałem pojęcia.

– Ziemia do Raze'a. – Diara pstryknęła palcami przed moją twarzą. – Wszystko w porządku? Czas leci.

Zebrałem się w sobie i wreszcie udało mi się wyjechać z pobocza. Diara nie wierzyła w moje umiejętności prowadzenia samochodem, ale pozwoliła mi odwieźć się do szkoły. Czułem się dziwacznie. Czułem się, jakbym był zwyczajnym człowiekiem. Według moich obserwacji, tak właśnie zachowywali się ludzie. Jechałem prostą drogą, z Diarą na siedzeniu pasażera. Czułem, że była zrelaksowana, a ja nie wiedziałem, co było tego powodem. Na jej miejscu zacząłbym się bać.

– Naprawdę przepraszam, że musiałeś spać na podłodze, nie mam żadnych materacy – powiedziała nagle, powtarzając się już chyba po raz setny.

Przewróciłem oczami, z ust wyrwało mi się ciche warknięcie. Diara pozwoliła mi zostać w swoim pokoju przez najbliższe kilka nocy. Do jej domku na drzewie wpadało dużo światła, a ja nie chciałem przypadkiem znaleźć się w zasięgu promieni księżyca. Spanie na kocu w łazience dziewczyny zupełnie mi nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. Kiedy zasypiała, rytm jej serca i oddech zwalniały, a ja próbowałem się do nich dopasować. Głód i pragnienie były tak ssące, że skupiałem się na krwi, płynącej w jej żyłach, i cichym oddech, który mnie uspokajał.

– Pójdziesz dalej szukać Halwyna? – zapytała, kiedy jej poprzednie słowa nie spotkały się z żadną odpowiedzią. – Co by było, gdybyś porozmawiał z matką?

– Ona sprzeda mnie ojcu, a on będzie chciał zmusić mnie do pozostania wilkiem. Zrobi to siłą – odparłem złowróżbnie, a dziewczynę obleciał strach. – Nie będę szukać Halwyna. Dziś już nie zapoluje, księżyc wschodzi około szesnastej. Nie będzie ryzykować.

– Wrócę po zmroku, nikt nie powinien wchodzić do mojego pokoju, będziesz tam bezpieczny. – Postukała w szybę po swojej stronie. – Boję się, Razer.

Nie czułem jej strachu. A więc, o co chodziło?

– Czego?

– Halwyn zabił Jennę i pana Akiyamę. A ja mam ostatnio wrażenie, że ktoś znów za mną chodzi. Ciągle czułam, że ktoś się na mnie gapi, a w sobotę, kiedy odwoziłam Owena, ciągnęło mnie do lasu. Poszłam w miejsce, gdzie pokazałeś mi swoje wspomnienie. Ja... ledwo udało mi się stamtąd uciec. Jak myślisz, to był on?

Zmrużyłem oczy. Nie powiedziała mi o tym, a ja nie miałem pojęcia, że wybrała się do lasu. Nie miałem pojęcia, co myśleć o tej dziewczynie. Rozszarpałbym ją, jak to Halwyn uczynił z Jenną, ale coś mi nie pozwalało. Polubiłem ją. Polubiłem człowieka z krwi i kości. I wbrew wszystkiemu nie zamierzałem pozwolić, by ktokolwiek poza mną położył na niej łapy. Jeśli Diara kiedykolwiek miała zginąć, to tylko z moich rąk.

– Nikt inny nie zapuściłby się w te rejony. Nie pozwól mu na kontrolowanie swoim umysłem.

– Nie pozwól? A niby jak mam to zrobić? – prychnęła, krzyżując ramiona.

– Trzymaj się z ludźmi. Nie zaatakuje cię, kiedy nie będziesz sama.

Dopiero teraz w jej sercu narodził się strach. Przełknąłem ślinę i skupiłem się na drodze. Niedługo później dotarłem pod szkołę dziewczyny i zaparkowałem samochód na samym końcu parkingu. Dziewczyna zaciągnęła za mnie hamulec ręczny i westchnęła. Wyszliśmy z auta, a nasze buty zabrnęły w śniegu. Diara okrążyła wóz od przodu i podeszła blisko, zadzierając głowę w górę.

– Powiem ci coś, czego nie powinnam ci mówić, Raze – oznajmiła cicho, spoglądając w stronę budynku. – Zaufałam ci. Nie powinnam była tego robić, ale czuję, że jesteś ze mną szczery i że chcesz tego samego. Lubię cię.

Nigdy nie słyszałem aż tylu słów, które wydawały się nieznajome. Nie wiedziałem, jak się czuć i co myśleć o tym wszystkim. Dlaczego Diara mnie lubiła? I dlaczego mi ufała? Czy to nie przeze mnie miała same problemy? Ludzie byli dziwni.

Dziewczyna sięgnęła do kieszeni i wyjęła z niej portfel. Wręczyła mi kilka banknotów, uśmiechając się lekko.

– Musisz być głodny, idź do cukierni mojej cioci, na pewno ma tam pyszne kanapki. Veronica jest genialna w swoim fachu, będzie cię pamiętać. Tylko przywitaj się i podziękuj jej, dobrze? Możesz wziąć mój samochód, jeśli tylko chcesz.

Uśmiechnąłem się. Sam nie wiedziałem, jaki był tego powód. Po prostu uśmiechnąłem się do dziewczyny, a ona odwzajemniła mój uśmiech. Jej policzki pokryły się czerwienią. Byłem lycanem, byłem potworem, a ta dziewczyna mi zaufała.

– Postaram się jakoś zachować – powiedziałem, chwytając banknoty między palce.

– Czy twój telefon już działa? Wyłączyłeś go, prawda?

– Już działa. Zadzwoń do mnie, jeśli znowu poczujesz, że ktoś na ciebie patrzy. Albo zawołaj mnie, usłyszę.

Zawahała się, kołysząc się na piętach. Wczoraj mnie objęła i wyglądała tak, jakby znów chciała to zrobić. Ludzie obejmowali się z tylu powodów. Zapach jej słodkiej krwi przyciągnął mnie do niej. Chciałem dotknąć jej skóry. Nie zapanowałem nad sobą wystarczająco i odsunąłem kosmyk włosów, który opadł jej na policzek. Diara wstrzymała oddech, ale uśmiechnęła się.

– Nie chcesz oderwać mi głowy, prawda? – zachichotała, marszcząc lekko nos.

– Nawet nie wiesz, jak bardzo...


DIARA


Po raz pierwszy – i miałam nadzieję ostatni – uczestniczyłam w uroczystości pożegnalnej. Sala gimnastyczna była wypełniona uczniami, którzy ściskali się jeden przy drugim, narzucając na twarze grobowe miny. Wśród tłumu nie dostrzegłam ani jednego wolnego miejsca, a i tak dotarłam do szkoły przed czasem. Stanęłam w miejscu, z którego jakimś cudem miałam dobry widok na środkową część boiska. Obok ustawionego na statywie mikrofonu znajdował się duży portret Jenny Goddart, ozdobiony wiązanką kwiatów. Właściwie nie tak ją zapamiętałam. Nie pamiętałam, by miała tak jasne włosy, bo ostatnim razem, kiedy je widziałam, były zakrwawione. Nie pamiętałam, by jej oczy były ciemnobrązowe, bo ostatnim razem brakowało ich w oczodołach. Nie pamiętałam, by Jenna uśmiechała się w sposób, jak na zdjęciu, bo jej twarz była w strzępach. Patrzyłam na jej zdjęcie, które pewnie pochodziło ze szkolnego albumu, ale widziałam, jak martwa leżała w śniegu. Wzdrygnęłam się, poczułam, jak kolana zaczęły się pode mną uginać.

Na sali panował gwar. Wszyscy rozmawiali przyciszonymi głosami, ale ich próby szeptu były głośniejsze od krzyku. Dyrektor, przewodnicząca samorządu i Brandy podeszli do mikrofonu. Nauczyciele skrupulatnie zaczęli uciszać uczniów, a ja nerwowo rozejrzałam się po sali, próbując odnaleźć przyjaciół. Niestety w tym tłumie nie odnalazłam nikogo, z kim mogłabym porozmawiać i powiedzieć zwyczajowe „ale tu duszno".

– Jesteśmy niesamowicie wdzięczni, że tak wielu z was zjawiło się tutaj, aby pożegnać Jennę Goddart. Nie jesteśmy w stanie wyrazić słowami, jak bardzo będzie brakować nam naszej dobrej koleżanki, głowy koła matematycznego i wspaniałej uczennicy. – Na sali rozległy się oklaski, byłam zdezorientowana. – W ostatnim czasie w naszym mieście wydarzyło się wiele niedobrego. Jesteśmy świadomi, że ten czas nie jest łatwy dla rodzin ofiar, ale wraz z całą społecznością szkolną zamierzamy wspomóc was nie tylko myślami i modlitwami, a finansowo. – Zdałam sobie sprawę, że wśród zebranych musiała być rodzina Jenny.

Dyrektor zaczął mówić o tym, jak zebrane datki zostaną przekazane Goddartom, wraz z procentem od szkoły, czy jakoś tak. Wyłączyłam się na moment. Rodzina Jenny nie była biedna, pamiętałam, że mieli mnóstwo pieniędzy i grosze od szkoły na pewno nie były im potrzebne. Trochę banknotów nie miało przywrócić im córki. Nic jej nie przywróci.

Do mikrofonu dostała się Brandy, dygocząca z nerwów. Zaczęłam sunąć wzrokiem po osobach, które siedziały w pierwszym rzędzie. Gdzieś tam byli rodzice Jenny, a ja z jakiegoś powodu chciałam ich zobaczyć; chciałam spojrzeć im w oczy. Prawda na temat śmierci ich córki zaczęła ciążyć na moich barkach. Policja szukała sprawcy, przeczesywała lasy, a ja znałam odpowiedź na każde pytanie. W dodatku... może i byłam współwinna jej śmierci. Pozwoliłam Razerowi na wkroczenie do mojego świata, nie myśląc o tym, że za mrokiem ciągnie się jeszcze cała masa koszmarów. Następnie pozwoliłam Razerowi przenieść ciało Jenny, bo... no właśnie, dlaczego? Bo bałam się spojrzeń i pytań, jakie dostawała teraz nieznana mi Crystal? Bo byłam tchórzem? Bo nie chciałam, by ktokolwiek dowiedział się o Razerze? Bo kryłam mordercę?

Miałam ochotę powiedzieć Goddartom prawdę. Nie wiedziałam jednak, jak miałabym to zrobić. Co miałabym im powiedzieć? Przepraszam, ale to ja znalazłam ciało waszej córki i podrzuciłam je do innego ogródka?

– Jenna i ja byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami, odkąd tylko sięgam pamięcią. – Spojrzałam na przerażoną Brandy, skupiając się na jej drżącym głosie. – Planowałyśmy razem pójść na studia, bo byłyśmy nierozłączne. Zawsze i wszędzie trzymałyśmy się razem. Chciałyśmy pojechać do Kalifornii i tam spędzić najlepsze wakacje naszego życia. Miałyśmy tyle marzeń do spełnienia, które były zaledwie na wyciągnięcie ręki. Każdego ranka budzę się z myślą, że zadzwonię do Jenn i powiem jej, jaki cel obrałam tym razem. – Dziewczyna zawahała się, odwracając głowę w kierunku dyrektora. – Dziękuję ci, Jenny, że razem ze mną spełniałaś marzenia. Wierzę, że choć cię nie widzę, teraz też jesteś tutaj z nami i że będziesz towarzyszyć mi, kiedy pojadę do Kalifornii. Dziękuję ci...

Brandy kontynuowała swoją przemowę. Prawie osunęłam się na ścianę, kiedy czyjeś dłonie złapały mnie za ramiona, stawiając mnie do pionu. Odwróciłam się, by zobaczyć uśmiechającego się pocieszająco Liama.

– Wszystko w porządku? Strasznie blado wyglądasz – szepnął mi prosto do ucha, owiewając mnie ciepłym oddechem. – Może powinnaś wyjść na zewnątrz.

Pokiwałam głową. Chciałam wydostać się stamtąd, nim będzie za późno. Musiałam uciec, nim na cały głos wydrę się, że to przeze mnie Jenna nie żyje. Ile osób tak naprawdę mogło przyczynić się do czyjejś śmierci, po prostu biernie się temu przyglądając? Mogłam przewidzieć wiele okropieństw po tym, jak zginął pan Akiyama. Może mogłam kogoś uratować, może Raze mógł to zrobić. Wiedziałam, co by powiedział: że został stworzony po to, by zabijać. Ale gdzieś tam w sercu na pewno miał namiastkę dobra, bo dzięki niej zdołałam mu zaufać.

Liam wyprowadził mnie z sali gimnastycznej, ciągle mocno mnie trzymając, jakby bał się, że zaraz zemdleję w jego ramionach. Nikt nie zwracał na nas uwagi, kiedy przemykaliśmy cicho korytarzem w kierunku najbliższych łazienek. Moje serce szalało z rozpaczy i poczucia winy, nie mogłam wydać z siebie głosu, choć na usta cisnęły mi się przeprosiny. Chciałam powiedzieć Liamowi, że to moja wina.

Oparłam się o ścianę, chowając twarz w dłoniach. Mój przyjaciel stał naprzeciwko mnie, bacznie mi się przyglądając; czułam na sobie jego wzrok. Przypomniałam sobie, że ojciec prosił mnie o kontakt z policją, jeśli tylko coś sobie przypomnę. Przypomniałam sobie, że to ja pierwsza zobaczyłam ciało Jenny.

– Diara, co się z tobą dzieje? – Liam delikatnie poklepał mnie po ramieniu. – Oddychaj głęboko, okej? Może skoczę po pielęgniarkę? Już drugi raz robi ci się słabo...

– Nie jest mi słabo, Liam – odparłam oschle, odpychając jego rękę. – Wszystko w porządku, ja tylko...

– Proszę cię, przestań wciskać mi kit, Diara. Nie nabiorę się na „wszystko w porządku". Byłaś z tym u lekarza?

– Liam, ja nie potrzebuję lekarza, tylko trochę powietrza. Po prostu się zdenerwowałam – oponowałam dalej. Odsunęłam się od chłopaka i przeszłam kilka kroków w stronę okna. – Nie panikuj. Naprawdę nic mi nie jest.

– Nie powinienem cię o to pytać, bo to... trochę niezręczne, ale ty nie... – zaczął się jąkać, a jego reakcja natychmiast uświadomiła mi, o co chciał zapytać.

– Oczywiście, że nie, Liam! A gdyby nawet, to nie masz prawa mnie o to pytać! – Przewróciłam oczami, a chłopak jakby odetchnął z ulgą.

– Tylko się na mnie nie złość...

– Nie złoszczę się na ciebie, tylko na siebie! – zawołałam w końcu, a mój głos rozniósł się echem po pustym korytarzu. Jak przez mgłę dobiegała do nas jeszcze przemowa zapłakanej Brandy. – Mogłam coś zrobić! Mogłam jakoś zareagować i może Jenna nie byłaby teraz martwa!

Dopiero zdziwiona mina Liama uświadomiła mi, co właśnie powiedziałam. Boże...

– Diara, przecież to nie twoja wina. Nie mogłaś nic zrobić, nikt nie mógł nic zrobić – zaczął mnie przekonywać, zbliżając się do mnie z wyciągniętymi ramionami. – To nie twoja wina.

– Mam wrażenie, że ją zabiłam, Liam. My wszyscy...

– Ocknij się, D. Nie skrzywdziłaś Jenny i doskonale o tym wiesz, po prostu przereagowujesz.

Nie powiedział już nic więcej. Objął mnie i pozwolił, bym wypłakiwała się na jego ramieniu.


Addison rżała jak koń, opowiadając mi, jaką wpadkę zaliczyła Dominica, kiedy razem spotkały się w centrum handlowym. Słuchałam jej uważnie, kiwając od czasu do czasu głową i uśmiechając się, kiedy zachodziła taka potrzeba. Korzystałam z chwili, w której Liama nie było na horyzoncie. Po tym, jak zupełnie się przy nim rozkleiłam i naopowiadałam mu głupot – bo za to wziął moje słowa – nie wiedziałam, jak mam spojrzeć mu w oczy. Na szczęście czas spędzony z Addison był czasem, w którym nie musiałam dużo myśleć. Kuzynka dała mi spokój i wreszcie zachowywała się normalnie. Przestało ją interesować moje życie, więc zajęła się kimś innym, a teraz na języku miała wpadkę Dom z miesiączką.

Szłyśmy właśnie na stołówkę. Od rana szkoła zmieniła się nie do poznania. Posępne miny poznikały z twarzy uczniów, tylko niektórzy wyglądali tak, że podejście do nich bez kija mogło grozić złapaniem wścieklizny. Ale przecież właśnie tego chcieli; by nikt do nich nie podchodził.

Mijałam dziewczynę, z którą chodziłam w pierwszej klasie na zajęcia z francuskiego. Ostatecznie wypisała się z nich, przenosząc się na hiszpański, ale pamiętałam ją doskonale. Miała na imię Oakley i zawsze mówiła przez nos, jakby cierpiała na wieczny katar. Zawsze wyglądała też, jakby była chora. Miała podkrążone oczy, zaczerwieniony nos i spierzchnięte wargi. Oakley była miła i cicha, a to sprawiło, że zaczęto z niej żartować. Jej gatunek zaczął wypychać ją ze stada, jakby ich zdradziła, choć w rzeczywistości wciąż była posłuszna. Wygnana, zaszyła się w cieniu i obrzucała nienawistnym wzrokiem każdego, kto ją minął. W tym i mnie. I tak z miłej Oakley stała się dziwną Oakley, która przerwy spędzała w towarzystwie komórki.

Czasem jej zazdrościłam. Widywałam ją z jakimiś dziewczynami, ale przeważnie była sama i nikt się tym nie przejmował.

– Gdybyśmy poszły na basen, żaden ratownik nie spojrzałby jej później w oczy – skwitowała swoją opowieść Addison, głośno rechocząc.

– Każdemu się zdarza. Nie pamiętasz, jak opaskudziłaś siedzenie w swoim samochodzie? – przypomniałam jej, a ona skrzywiła się, ewidentnie mając za złe, że jeszcze o tym pamiętałam.

– Nieważne. – Machnęła ręką. – Przynajmniej znalazłam nowy sklep z sukienkami na szkolny bal. Myślisz, że powinnam jakąś kupić?

– Myślałam, że planujesz wielki wypad do Cheyenne – rzuciłam beztrosko, a ta mruknęła na potwierdzenie.

– W tej norze wszyscy i tak ubiorą się w te same ciuszki, chciałam mieć coś...

– Coś, czego nie ma nikt?

– Mniej więcej. – Ucieszyła się, że rozumiałam jej tok myślenia. – Mama powiedziała, że pozwoli mi jechać do Cheyenne, jeśli ty lub Clair pojedziecie ze mną.

– A Dominica?

– Matka Dom zmusi ją, żeby założyła sukienkę, którą dla niej wybierze, więc nie zamierza żadnej kupować. Ale ty pojechałabyś ze mną do Cheyenne, prawda?

Chyba nie miałam serca, by odmówić. Mimo wszystko ja też bardzo cieszyłam się na bal maturalny, a już szczególnie na wyjazd do stolicy stanu. Nigdy tam nie byłam, a jeśli ojciec dowiedziałby się, że jadę tylko i wyłączenie z kuzynką, może nawet pozwoliłby mi pojechać.

– Jestem strasznie głodna. Jeśli nie dają dziś czegoś dobrego, to chyba przejadę się do IHOP – uznała nagle Addison, znów zmieniając temat.

Ledwo przeszłyśmy kilka kroków, a po mojej prawej cała grupa uczniów wybuchnęła gromkim śmiechem.

– Oto starsza siostra chłopaka od wampirów! – zawołała jedna z dziewczyn, a całe moje ciało naprężyło się jak struna. Miałam nadzieję, że chodzi jej o kogoś innego, ale ona wskazała na mnie palcem. – Diara, prawda?

Nie potrafiłam powiedzieć, skąd ją znałam. Wydawało mi się, że jej imię brzmi mniej więcej jak... Meredith albo Megan. I chyba kiedyś chodziłam z nią na wychowanie do życia w rodzinie. Meredith/Megan uśmiechała się szeroko, ale kpiąco. Wyglądała na kogoś, kto szukał zaczepki, bynajmniej nie z powodu wyglądu. Jej krótko ostrzyżone, blond włosy dodawały jej pazura, a ciemnobrązowe oczy ciskały gromami.

Pokiwałam głową, zatrzymując się tuż obok. Addison także wstrzymała kroku, obrzucając wzrokiem znajomych Meredith/Megan. Przez moment żadna z nas się nie odzywała, ale w końcu blondynka znów parsknęła śmiechem.

– Mój młodszy brat chodzi z twoim do szkoły. Podobno młody od paru dni rozgaduje, że jego siostra zna prawdziwego wampira! – zawołała, aż kilka osób odwróciło się w naszym kierunku. – Gdzie wyrwałaś Cullena, Diara?

Stałam z rozdziawionymi ustami. Żeby ukryć swoje zdziwienie, zaczęłam się śmiać. Serce podeszło mi do gardła, a wyglądało na to, że dziewczyna nie skończyła.

– Twój Owen jest nie lada sensacją, nie wiedziałaś, prawda? W Riverton wieści szybko się rozchodzą, lepiej go ucisz, bo jeszcze przyjadą tu łowcy wampirów.

– Ale jak już zerwiesz ze swoim Cullenem, to daj znać! – zawołała inna dziewczyna, puszczając mi oczko.

Zaniemówiłam, na szczęście Addison zawsze potrafiła odnaleźć się w sytuacji.

– Daj spokój, Megan. Owen to tylko dziecko i ma wielką wyobraźnię. Twój brat pewnie zaraz spotka wilkołaka w lesie i wtedy nie będzie ci do śmiechu.

Megan parsknęła, odwracając się do nas plecami. Addison złapała mnie za przedramię i pociągnęła w kierunku stołówki. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Próbowałam przeanalizować sytuację jeszcze raz. Było jasne, o kim mówił Owen. Rozpowiadał wszystkim, że Raze był wampirem, to pewnie przez ten jego wygląd. Nie rozumiałam, dlaczego w ogóle komukolwiek o nim wspominał. Myślałam, że miał trochę więcej oleju w głowie, ale najwyraźniej się pomyliłam.

– Diara, o czym ona mówiła? – Addison zmarszczyła groźnie brwi, otwierając drzwi stołówki.

– A jak myślisz? Owen poznał Raze'a jakiś czas temu i chyba chciał się pochwalić – wyjaśniłam szybko.

– Więc powiedział, że Raze jest wampirem? Zgodzę się, koleś wyglądał trochę dziwacznie, ale... Zresztą, nie przejmuj się Megan. Ma ubaw, bo sama już zapomniała, jak to ona była dzieckiem i wyprowadzała pluszowe psy na smyczy.

– Robiła tak?

– No pewnie! Przychodziła tak do cukierni mamy.

Addison myślała, że mnie uspokoiła. Nie zaatakowała Razera, usprawiedliwiła mojego brata i kazała mi nie przejmować się Megan. Ale to nie podziałało. Owen miał trzymać język za zębami. Miał nie wspominać nikomu o tym, że poznał Raze'a, a już tym bardziej o fakcie, że był w naszym domu. Jeśli cała jego szkoła trąbiła o wampirze, zaraz całe miasto miało się o tym dowiedzieć. A wraz z miastem moi rodzice. Ojciec by mnie zabił.

Na stołówce czekała już na nas Clair, a w kolejce dostrzegłam Liama i Dominicę. Świetnie, miałam nadzieję, że Liam jakimś cudem zapomniał o moim porannym załamaniu. Wyśpiewałam mu swoje obawy jak ostatnia idiotka, chociaż nie powinnam była tego robić. Nie dlatego, że mu nie ufałam. Nie chciałam, by patrzył na mnie na wariatkę, bo... właśnie tak patrzeli na mnie rodzice. Nie zawsze, ale zdarzało im się. Cholerne gimnazjum.

Nie wiedziałam, czy powinnam była wściekać się na Owena. Był tylko dzieckiem i skoro chciał jakoś zaimponować kolegom, musiał wymyślić jakąś bajeczkę, ale... To nie znaczy, że musiał używać do tego celu mnie i Razera. Teraz byłam jedynie zszokowana. Rozumiałam, że kolega Owena mógł powiedzieć o wszystkim Megan, w końcu mnie brat też opowiadał, co działo się w szkole. Nie rozumiałam jednak faktu, że Megan tak po prostu postanowiła wykorzystać słowa dziesięciolatka przeciwko mnie i zrobić ze mnie idiotkę na oczach... ludzi. A więc tak czuły się wszystkie szykanowane osoby.

– Diara? Uśmiechnij się i nie zaprzątaj sobie głowy Megan – dodała Addison, widząc moją kwaśną minę. – Ale jeśli można... naprawdę dalej spotykasz się z tym chłopakiem?

Och, było tak blisko.

– Addison, rozmawiałyśmy już o tym, nie wracajmy do tego tematu, nie chcę się kłócić – poprosiłam, a dziewczyna kiwnęła głową.

Zaskoczyła mnie. Normalnie pewnie dalej naciskałaby, bym powiedziała jej coś więcej, ale widocznie uznała, że nic więcej nie zdziała. Czyżby naprawdę dała mi spokój? A może jej milczenie było tylko ciszą przed burzą?

Stojąc w kolejce po lunch, Addison wyjęła gumę z ust i zawinęła ją w srebrny papierek. Uśmiechnęła się lekko, widząc, że jej się przyglądałam, a następnie wzięła tacę i pomachała mi nią przed twarzą.

– Co robisz po szkole? Może wpadniesz do mnie i pouczymy się razem na ten głupi test z social studies? – Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, a Addison natychmiast uniosła palec wskazujący, powstrzymując mnie. – Nawet nie waż się odmawiać, Diara. Staram się, tak? I tęsknię za tobą. Obiecuję, że nie zatrzymam cię u siebie zbyt długo i osobiście zadzwonię do wujka, żeby powiedzieć mu, że u mnie jesteś.

– Muszę porozmawiać z Owenem, ale... – posłała mi mordercze spojrzenie – mogę do ciebie wpaść, skoro nalegasz.

Addison pisnęła głośno i rzuciła mi się na szyję, zwracając tym uwagę Liama i Dom, którzy akurat szli w kierunku naszego stolika. Widziałam uśmiechy na ich twarzach; swojej miny wolałam nie znać.


Miałam dwa nieodebrane połączenia od mamy, ale praktycznie dojeżdżałam już pod dom, więc postanowiłam nie zatrzymywać się na poboczu, by powiedzieć jej, że zaraz będę. Ojciec musiał być już po zmianie i na pewno powiedział mamie, że od razu po szkole pojechałam do kuzynki. Jeśli przeczucie mnie nie myliło, wujek Paul lub ciotka Veronica i tak ogłosili tę wieść całej mojej rodzinie. Wyszłabym od Addison wcześniej, ale ona ciągle mnie zagadywała i nie chciała wypuścić. Czułam się, jakby naprawdę nic się nie zmieniło. Rozmawiałyśmy, unikając ciężkich tematów, jedząc kwaśne żelki – które wcale nie były tak kwaśne – i oglądając romanse od Netflixa. Na początku trochę uczyłyśmy się do testu, ale Addison szybko znudziła się nauka, więc i ja odstawiłam podręcznik na bok.

Teraz czekała mnie już tylko rozmowa z mamą i Owenem. Chciałam zaciągnąć go na stronę pod jakimś pretekstem i poważnie z nim porozmawiać. Musiałam poprosić go, by powiedział kolegom prawdę o tym, że Raze wcale nie jest jakimś wampirem. Kiedyś też byłam w jego wieku i chciałam, by inne dzieci mi zazdrościły. Dorośli i tak nie wierzyli w te bzdury, ale i tak nie chciałam, by ktokolwiek zwracał uwagę na Raze'a.

A jeśli o nim mowa – nie kontaktował się ze mną, ja nie kontaktowałam się z nim. O tej porze musiał być już w moim pokoju albo jeszcze w domku na drzewie, kryjąc się przed światłem księżyca. Trudno było mi zrozumieć to, jak działała na niego pełnia, ale nie zamierzałam prosić go o dowody. Jeśli Raze czegoś się bał, jego strach musiał być prawdziwy. Miałam być w domu dużo wcześniej, ale wszystko trochę się przeciągnęło. Miałam nadzieję, że chłopak był jednak bezpieczny.

Niebo nad Riverton było czyściutkie. Chmury, które do południa wisiały nad nami, zniknęły gdzieś, ale wiatr wciąż huczał. Byłam zmęczona, godzina na wyświetlaczu wcale mnie nie zachwycała, a jedyne, o czym marzyłam, to sen. Chciałam przyjść do domu, wziąć ciepły prysznic i położyć się spać. Nie byłam nawet głodna, zjadłam coś u Addison. Było trochę wcześnie, jak na spanie, ale jeśli rankiem miałam przygotować się do szkoły, to nic nie stało na przeszkodzie, by położyć się od razu. Miałam nadzieję, że Razer zaśnie równie szybko, jak wczoraj. Pozwoliłam mu spać w domu, a nawet nalegałam, by został. Czułam się bezpieczniej, wiedząc, że jest blisko. Zasnął, nim zdążyłam się zorientować, a wstał, zanim zadzwonił mój budzik. Może powinnam była przełożyć moją rozmowę z Owenem na jutro. Miałam ciężki dzień.

Włączyłam kierunkowskaz i skręciłam na podjazd. Zgasiłam światła i ostatnie metry pokonałam w prawie całkowitych ciemnościach. Doskonale widziałam jednak radiowóz, stojący przed wjazdem do garażu. Zaklęłam pod nosem. Oznaczało to, że mama wjechała swoim samochodem do środka, a ja musiałam postawić jeep na środku podjazdu. Wyłączyłam silnik, zaciągnęłam hamulec i wyskoczyłam z samochodu. Chłodne powietrze natychmiast mnie rozbudziło. Podobnie jak dziwne uczucie, każące mi ruszyć się w stronę domu. Zrobiłam krok, by wyjąć z tylnego siedzenia swoją torbę, ale mój wzrok powędrował tam, gdzie nie powinnam była zobaczyć nic niezwykłego.

Niebieskie oczy lśniły w mroku, ledwo dostrzegałam sylwetkę. Już chciałam zawołać Razera, kiedy zdałam sobie sprawę, że coś było nie tak. Moje serce zaczęło bić szybciej, strach szarpnął mnie w tył. Postać zbliżyła się na krok, wchodząc w plamę lekkiego światła z ulicznych latarni. To nie był Razer. To nie była jakakolwiek osoba, którą znałam. Równie blada twarz, ciemne włosy i lodowate oczy mnie zwiodły, podobnie jak kaptur, pod którym się ukrywał. To był Halwyn. Wiedziałam na pewno, chociaż nigdy wcześniej go nie widziałam. Podszedł wystarczająco blisko, bym na jego ustach ujrzała krzywy uśmiech. Zatrzasnęłam drzwiczki samochodu, chrzanić plecak.

– Uciekaj.

Nie musiał powtarzać dwa razy, jego słowa były dla mnie rozkazem. Szedł od strony domu i zmuszał mnie, bym biegła w stronę lasu. Rzuciłam się biegiem w kierunku drzew, wiedząc, że Halwyn depcze mi po piętach. Grzęzłam w śniegu, nie odwracając się za siebie. Nie kontrolowałam tego, nie mogłam zawrócić. Prowadził mnie w gęstwinę, którą znał jak własną kieszeń. Nie miałam dokąd uciec, nie miałam żadnych szans. Jeśli miałam umrzeć, to na szczęście z daleka od domu, nie chciałam, by moja rodzina widziała, jak lycan rozrywa moje ciało na strzępy. Resztkami sił wrzasnęłam imię jedynej osoby, która mogła ocalić mnie przed śmiercią.

Później liczyło się tylko to, by nie odwracać się za siebie. 

Pokračovať v čítaní

You'll Also Like

Po zmroku... Od jvllia_a_y

Paranormálne javy

275K 9.2K 79
Przeczytaj a się dowiesz...❤️ Najwyższe notowania:. #1 w kategorii #alfa #1 w kategorii #wilkołaki #1 w kategorii #owilkołakach #1 w kategorii #fanta...
Tamten Dzień Od amelkulka

Tínedžerská beletria

4.1K 116 23
" - Dlaczego mi nie powiedziałaś o tej ciąży?! - krzyknął rozwścieczony. - A kiedy miałam ci powiedzieć? - spojrzałam na niego ze łzami w oczach...
821K 33.1K 54
Mate? Ja i mate? Nie. Nie ma mowy. Co z tego, że jestem córką Alfy stada Łowców? ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ ZABRANIA SIĘ KOPIOWANIA! WSZELKIE PODOBIEŃS...
649K 40.1K 45
"Nazywam się Alex Sherrigan Mam kochanych rodziców, dużo kasy, mam markowe ubrania, wielu znajomych, jestem w tzw elicie, ... hahahaha dobre nie wyt...