Razer

By unluckyphilosopher

91.4K 8.7K 2.4K

"Kiedy się narodził, demony wybrały jego niewinną duszę. I roztrzaskały ją w drobny mak." Lokalne wład... More

Od autora
PROLOG
Rozdział 1.1
Rozdział 1.2
Rozdział 2
Rozdział 3.1
Rozdział 3.2
Rozdział 4
Rozdział 5.1
Rozdział 5.2
Rozdział 6.1
Rozdział 6.2
Rozdział 7.1
Rozdział 7.2
Rozdział 8
Rozdział 10.1
Rozdział 10.2
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13.1
Rozdział 13.2
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21.1
Rozdział 21.2
Rozdział 22.1
Rozdział 22.2
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25.1
Rozdział 25.2
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28.1
Rozdział 28.2
Rozdział 29
Rozdział 30.1
Rozdział 30.2
Rozdział 31.1
Rozdział 31.2
Rozdział 32
EPILOG

Rozdział 9

2.1K 186 68
By unluckyphilosopher

DIARA

Miałam nadzieję, że unikając Razera przez całe sobotnie popołudnie, niedzielę i poniedziałkowy poranek, jakoś zdołam przywyknąć do faktu, że ten chłopak miał na sumieniu czyjeś życie. Inaczej było patrzeć na niego i wyobrażać sobie, że mógłby zrobić komuś krzywdę, a inaczej wiedzieć, że naprawdę to zrobił, pozbawiając życia myśliwych. Boże, gdyby to byli tylko oni... Nie mogłam wyprzeć z pamięci tego, co powiedział mi, kiedy próbowałam wsiąść do auta zaraz po tym, co mu powiedziałam. On zwyczajnie nie miał żadnych oporów, by oświadczyć mi o tym, że zabił kiedyś dziecko. Patrzył mi w oczy tak, jak zwykle to robił, i mówił o tym, że właśnie dzięki żywieniu się ich krwią, jego pamięć rozszerzała się, jakby dokładał do niej kilka kolejnych gigabajtów, zupełnie jak w komputerze. Czy to nie było obrzydliwe? Było. Obrzydliwe, nieludzkie i... brakowało mi słów, kiedy o tym myślałam. Te biedne dzieci, dorośli... mogli mieć rodzinę, mieli przed sobą całe życie, marzenia do spełnienia, a potwory takie, jak Razer zwabiały ich do siebie, gdzieś w głąb lasu, by dokonać brutalnego morderstwa tylko dlatego, że ludzka krew smakowała im lepiej od zwierzęcej.

Kiedy odjeżdżałam, Razer krzyczał, że wcale nie muszę tego robić. Uderzył w maskę mojego samochodu tak mocno, że zrobił w niej wgniecenie, ciągle przypominające mi o tym, co się stało. Odbierając Owena z basenu, próbowałam zachowywać się normalnie, ale kiepsko mi szło. Byłam roztrzęsiona i ciągle mnie mdliło. Z trudem zjadłam obiad i udałam się na zajęcia z kreatywnego pisania.

Ja nadal byłam jednak kupką nieszczęścia i rozczarowania. Czułam, jakbym zawiodła się na Razerze i to uczucie kłuło mnie gdzieś w środku. Co miałam dalej robić? Jak miałam mu pomagać, wiedząc, co zrobił? Może istniała szansa, że jeśli chłopak znajdzie to połączenie między duszami, o którym mi mówił, przestanie krzywdzić ludzi. Tyle że posiadanie dwóch dusz brzmiało jeszcze dziwniej, od bycia wilkołakiem. A tak naprawdę, to nie wiedziałam, co brzmiało dziwniej, to wszystko było pokręcone. Przynajmniej w tym świetle moja sytuacja rodzinna wyglądała na prawie normalną. Prawie, bo ciągle nie rozmawiałam ze swoim ojcem, mama ciągle patrzyła na mnie ze współczuciem, którego nie potrzebowałam, a Owen był na mnie trochę zły, bo w końcu nie spotkał się ze swoimi kumplami.

Nie było miejsca, w którym mogłam czuć się swobodnie. Mój dom był jak jaskinia pełna padlinożerców, tylko czekających, aż w końcu wybuchnę, w szkole roiło się od rekinów, a w jakiejkolwiek innej części miasta dalej czułam na sobie wzrok Razera. Omijanie rodziców w pełni opłaciło się dopiero w poniedziałkowy poranek, kiedy w końcu nie otrzymałam od nich zawiedzionego spojrzenia. Właściwie tylko od mamy, ojciec pojechał na służbę jeszcze przed świtem i słyszałam, że nieprędko wróci. Policja bardzo angażowała się w polowanie na pumę, która siała chaos w Riverton. Byłam ciekawa, co zrobią, jeśli w końcu nie natkną się na żadną i będą musieli pogodzić się z tym, że to agresywne zwierzę nadal jest na wolności. Mogłabym wydać Razera, ale coś podpowiadało mi, że to byłoby na nic. Moja naiwna strona ciągle szeptała mi do ucha, że może dzięki mnie chłopak w jakiś sposób oduczy się zwierzęcych zachować. Może pomagając mu, powstrzymywałam go od ataków? To była kolejna pokręcona myśl, która przeszkadzała mi nawet podczas snu.

Nigdy nie znałam kogoś, kto w ten sposób skrzywdził drugiego człowieka. Znałam osoby, które znęcały się nad innymi, a raz... Swego czasu ja robiłam to samo za ich namową. Ale czasy gimnazjum się skończyły. To samo powtarzałam również rodzicom. Ojciec nie pracował na co dzień z zabójcami, ale zastanawiałam się, jak zareagowałby, gdyby jego znajomy powiedział mu, że kiedyś kogoś zabił. Czy spróbowałby wsadzić go za kratki, a może udawał, że nic się nie stało? Mama pewnie zerwałaby kontakt z taką osobą, bałaby się, że spotka ją krzywda. I z racjonalnego punktu widzenia powinnam była zrobić to samo, ale nie miałam zbyt wielkiego wyboru, jak trwać w czymś, na co nigdy się nie pisałam.

Aby wreszcie odpocząć od rzeczy, które kojarzyły się z krwią, pojechałam do szkoły trochę wcześniej, prosząc mamę, by to ona zawiozła dziś Owena. Musiałam wykombinować, co zrobić z wgnieceniem na masce. Nie byłoby go widać, gdyby śnieg znów zaczął sypać, ale jak na złość, rozpogodziło się i od soboty nie spadł ani jeden płatek. Schowałam jeepa w garażu i modliłam się, by nikt nie zauważył, że coś było nie tak. Całą niedzielę spędziłam na szukaniu osoby, która mogłaby tanio wyklepać blachę. Nie miałam zbyt wielu oszczędności, dostawałam kieszonkowe raz w miesiącu, ale prawie połowę wydawałam na książki lub benzynę. Z książek mogłam oczywiście zrezygnować, ale musiałam tankować samochód. Rodzice zgodzili się oddać mi jeepa na własność, jednak tylko pod warunkiem, że sama będę jeździć z nim na myjnię i płacić za benzynę za swoje pieniądze. Inne usterki, jak już wspominałam, naprawiał tata, więc przynajmniej zaoszczędzałam na mechaniku. Kłopot w tym, że nie widziało mi się poprosić go o wyklepanie blachy. Wgniecenie znajdowało się pośrodku maski i jakimś cudem przypominało ludzką dłoń. Nie miałam żadnej gotowej wymówki na to, skąd miało się wziąć.

Pierwsza lekcja angielskiego minęła mi dość błogo, głównie z uwagi na to, że jak dotąd nie spotkałam jeszcze Addison. Nie zapomniałam o tym, co zrobiła ostatnio, i dalej zastanawiałam się, czy powinnam ją za to ochrzanić, czy porzucić temat. Nie chciałam, by pomyślała sobie, że rzeczywiście coś ukrywałam. Sprawy zaczynały się robić coraz poważniejsze. Nie życzyłam sobie, by oceniała mnie pod względem Razera, który z jej punktu widzenia był właściwie tylko Bogu ducha winnym chłopakiem z zajęć kreatywnego pisania. Nie zamierzałam też więcej o nim rozmawiać i tłumaczyć się z mojej znajomości, więc na rękę był mi fakt, że żadnego z moich przyjaciół nie było na horyzoncie. W pewnym momencie zaczęłam zastanawiać się, czy nie powinnam znaleźć Liama, ale pierwszy raz w życiu nie byłam pewna, jak się zachowa.

Były jednak gorsze argumenty. Liam zdawał się wpadać w jakąś obsesję na tle polowania. Nadal nie wybrał się w las z bronią ojca, ale możliwe, że wciąż woził ją w samochodzie i czekał na odpowiedni moment, chcąc zrobić z niej użytek. Był święcie przekonany, że myśliwych i pana Akiyamę zabiła puma. Podobnie jak on myślało calutkie Riverton i pewnie okoliczne wsie z populacją trzy plus stado bydła. Ja znałam prawdę. Ja jedyna na ponad dziesięć tysięcy osób wiedziałam, że to nie żadne pumy dopuściły się ataku na ludzi. Dwójkę myśliwych zabił chłopak, który pokazał mi piękne obrazy biegnących przez las wilków. Inaczej nie mogłam opisać tego, jakie były. Lecz za tymi pięknymi iluzjami stał mrok. Chyba jednak musiałam zatrzymać przy sobie Razera i to najdłużej, jak się dało. Póki miałam go na oku, nie mógł wyjść na polowanie, a gdyby próbował... musiałabym jakoś go od tego odwieść. Nie miałam jednak wpływu na to, co robiła jego rodzina i zdawało się, że on też nie. Byłam więc ja i on kontra lycany, których ilości osobników nie znałam. Czy wszyscy byli jak on? Tacy mroczni, lodowaci i wykuci ze stali? A może wśród jego rodziny znajdował się ktoś z głową na karku, kto pilnował, by nikt nie stał się taki, jak Raze? Chciałam w to wierzyć, w końcu jakoś udawało im się przetrwać tak długo, nie dając się schwytać.

Na jednej z dłuższych przerw poszłam do biblioteki. Właściwie wbiegłam do środka, widząc Clair i Dominicę, które szły korytarzem. Na szczęście mnie nie zauważyły, ale było naprawdę blisko. Uciekając przed nimi, zdałam sobie sprawę, że moja paranoja powracała. Znów czułam na sobie czyjś wzrok, niepokój rósł w moim sercu, a przecież Razera tutaj nie było. To on roztaczał wokół siebie dziwą aurę, on za mną łaził, ale teraz na sto procent nie było go w pobliżu. Wiedziałabym o tym, na pewno długo nie pozostałby w ukryciu. Poza tym, po co miałby za mną iść? Dlatego, że starałam się go unikać?

Biblioteka była jedynym miejscem, w którym naprawdę mogłam na moment uwolnić się od niepodobających mi się myśli. Rozważałam przyjście tam na przerwie obiadowej, ale przed nią czekało mnie jeszcze kilka godzin zajęć, w tym francuski. Tym razem miałam nadzieję nie zemdleć, ale obawiałam się, że nauczycielka francuskiego zapyta mnie o to, co ostatnio stało się na jej zajęciach. Na samą myśl o tym, że znów miałam zwrócić na siebie uwagę całej klasy, coś ściskało mnie w żołądku. Od ekranu komputera odbijało się światło słoneczne, więc niewiele na nim widziałam, siedziałam przy nim tylko dlatego, że uczniowie kłębili się tylko w części czytelniczej, tam miałam ciszę i spokój.

Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz słuchałam muzyki. Owen włączał radio, a kiedy to robił, zwykle nie pozwalałam mu przełączać stacji, chcąc posłuchać porannych wiadomości. Robiłam to wręcz obsesyjnie. Rankiem zbiegałam na parter i wyglądałam na zewnątrz po gazetę – w tę zimę kilka osób z mojej szkoły zajmowało się jej rozwożeniem – w celu przekartkowania rubryki o aktualnościach z kroniki policyjnej. Następnym punktem było włączenie telewizora w trakcie przygotowywania śniadania. Wiedziałam już dokładnie, o której godzinie w porannych wiadomościach mówiono o sprawie z zagrażającą nam pumą, znałam dokładny czas. Później przychodził moment na posłuchanie radia, ale w nim słyszałam zwykle to, co rano zdążyłam przeczytać i zobaczyć. Najgorszy był środek dnia, kiedy nie miałam żadnego dostępu do najświeższych informacji i czułam, że zaczynałam wariować. Kiedy nie było mnie w domu, kiedy nie było mnie przy Razerze, coś znów mogło się stać. O wszystkim mogłam dowiedzieć się jednak dopiero podczas drogi powrotnej ze szkoły, tylko że wtedy to Owen przejmował kontrolę nad radiem i włączał muzyczne stacje. Aby obejrzeć wieczorne wiadomości, musiałam zakraść się do salonu w odpowiedniej chwili i zmyć się równie szybko, unikając zbędnej pogadanki.

– Diara! Dzięki Bogu, wszędzie cię szukałem! – Znajomy głos rozległ się gdzieś za moimi plecami, więc odwróciłam się prędko.

Pan Steigerwald sunął w moim kierunku z szeroko rozpostartymi ramionami i uśmiechem. Skrzywiłam się lekko, ale przywitałam się z nim. Jego obecność ponownie nie zwiastowała niczego dobrego. Gdybyśmy spotkali się przypadkiem na korytarzu, uznałabym to za całkiem normalne, ale skoro wszędzie mnie szukał...

– Zwolniłem cię z następnej lekcji, mogę prosić cię do swojego gabinetu? – rzucił głośno i wyraźnie. Na tyle głośno, że usłyszały go wszystkie osoby, które w tamtym czasie były w bibliotece. A może i poza nią.

– Coś się stało, proszę pana? – Pilnowałam, by mój głos nie brzmiał oschle.

– Dowiesz się w gabinecie, Diaro – odparł, posyłając mi kolejny uśmiech i gestem ręki zachęcając mnie, bym wreszcie ruszyła się z miejsca. – To nic ważnego, pomyślałem, że trochę porozmawiamy.

Westchnęłam w duchu. Wolną przerwę w bibliotece mogłam przeznaczyć na przeglądanie Internetu w poszukiwaniu jakichś nowych informacji, a tymczasem czekała mnie godzina siedzenia w gabinecie pedagoga. Chyba wolałam już spotkać się z Addison i udawać, że nie byłam na nią zła. Naprawdę jedna wizyta u Steigerwalda na miesiąc zdecydowanie mi wystarczała, w końcu obowiązkowo musiałam odbębniać z nim zajęcia z doradztwa zawodowego. Czy on nie rozumiał, jak działało u zwierząt typowanie najsłabszego osobnika w stadzie? Zaczynało się od obserwacji z ukrycia, trzeba było wybrać słabą sztukę, która nie mogła się bronić i odłączała się od reszty. On odciągał mnie od „normalnych" uczniów, szukając mnie po całej szkole i prosząc, bym poszła z nim do gabinetu na kolejną rozmowę. Powinien zdawać sobie sprawę z tego, w jakim świetle mnie to stawiało. Mój los pewnie nikogo nie obchodził, ale ci, którzy widzieli mnie, snującą się na korytarzach za pedagogiem, pewnie zastanawiali się, dlaczego wzywa mnie za rozmowę. Wiedziałam, że tak jest, bo ja też to robiłam.

– Rozmawialiśmy ostatnio o tym, jak się masz – zaczął, otwierając przede mną drzwi swojego gabinetu i wpuszczając mnie pierwszą. – Dowiedziałem się od Addison, że ostatnio z nią nie rozmawiasz, to prawda?

– Czy naprawdę muszę odpowiadać? – wyjęczałam, krzywiąc się jak po zjedzeniu cytryny. – Musi mi pan wybaczyć, ale nie mam nic ciekawego do powiedzenia na ten temat.

– To chyba znaczy „tak" – uznał, siadając za biurkiem. – Pokłóciłyście się? Od długiego czasu świetnie się dogadywałyście.

– Dalej się dogadujemy, po prostu miałam mnóstwo rzeczy na głowie i tak wyszło. Proszę pana, naprawdę nic się nie dzieje. Wszyscy ostatnio strasznie przereagowują.

– Martwimy się o ciebie, Diaro – odparł z lekką wyższością w głosie.

Miałam ochotę przewrócić oczami, ale nie odważyłam się tego zrobić. Zamiast tego ciężko opadłam na fotel i pomasowałam swoje skronie. Byłam już zmęczona tym wszystkim.

– Ale dlaczego martwić się, kiedy nic złego się nie dzieje? – zapytałam, tak naprawdę nie licząc, że uzyskam odpowiedź inną niż zwykle.

– Twoi rodzice i kuzynka martwią się, że znów wpadniesz w złe towarzystwo. A moim zadaniem jest nie dopuścić do tego. Dlatego zaprosiłem cię na tę rozmowę. – Postukał palcem wskazującym o blat biurka. – Najważniejsze, by zareagować w odpowiednim momencie.

– Cóż, jeśli ten moment nastanie, na pewno pana powiadomię. Na ten moment czuję się świetnie, spotykam się tylko z przyjaciółmi, których pan zna. Żadnego złego towarzystwa, przeszłość zostawmy tam, gdzie powinna być.

– Chyba nic nie wskóram w tej sprawie, prawda? – Nagle posmutniał. Czy tak zależało mu na tym, bym miała jakiś problem, który mógł rozwiązać?

– Nie wiem, jak mam pana przekonać, że wszystko ze mną gra. Nie wiem, jak mam przekonać rodziców – powiedziałam po chwili, wyrzucając z siebie jeden z ciężarów. – Wiem, co pan powie. Że nie trzeba nikogo przekonywać, ale problem w tym, że nic złego się nie dzieje, a wszyscy wokół próbują wmówić mi, że coś ze mną nie tak. Wie pan, jak ja się czuję? Jak czuję się, kiedy moi rodzice mi nie ufają i mówią mi o tym?

Steigerwald przesunął dłonią po lekkiej szczecinie na jego brodzie. Ogolił się i od razu wyglądał inaczej. Wyraźnie zastanawiał się nad tym, co powie, ważył słowa i chyba naprawdę ostrożnie je dobierał.

– Naprawdę odnosisz takie wrażenie? Rodzice ci o tym mówią? – zapytał, a jego głos zniżył się o kilka tonów.

– Głównie ojciec. Stwierdził, że zawiodłam jego zaufanie, a ja naprawdę nie wiem, co takiego zrobiłam. – Aby dodać swoim słowom powagi, wykrzesałam z siebie siłę na zrobienie zbolałej miny.

W gabinecie znów zapadła cisza. Poruszyłam się niespokojnie w fotelu, mając ochotę stamtąd pójść. Wolałam mieć lekcje, niż przez bitą godzinę opowiadać mu o tym wszystkim. Czasami za szybko ufałam ludziom, ale od dawna uczyłam się, by tego nie robić. Kiedyś łatwiej było mi rozmawiać ze Staigerwaldem i sesje u szkolnego pedagoga przebiegały w milszej atmosferze. Mówiłam mu o wszystkim, co działo się ze mną podczas pobytu w gimnazjum, ale wtedy i tak nie miałam innego wyjścia, wisiał nade mną bat. Mówiłam mu o wielu rzeczach, a on cieszył się, że obdarzałam go zaufaniem. Steigerwald był bez wątpienia dobrym człowiekiem, lecz z biegiem lat coraz bardziej zamykałam się na niego, bo nie dość, że nie mogłam opowiedzieć mu o niektórych tematach – w końcu Razer był z nimi związany – to jeszcze coraz bardziej skrępowana się czułam. Znałam tego mężczyznę nie od wczoraj, a jednak wątpiłam, bym dała radę tak luźno z nim porozmawiać. Wielu uczniów to robiło. Czasem zaczepiali go na korytarzu lub parkingu, żartowali z nim, wpadali do niego na przerwach. Im starsi byli, tym mniej tutaj zaglądali. W końcu dorosłe osobniki trzymały się własnych zasad.

– Miałem okazję porozmawiać z twoim ojcem – zaczął w końcu Steigerwald, podpierając dłońmi podbródek – i zawsze mówił mi, że będzie cię wspierać. Ja wierzę, że zapewne tak będzie. Czasem mówimy coś, nie myśląc o tym, jak zabrzmią dane słowa. Pod wpływem emocji robimy coś, czego potem w duchu żałujemy, nie chcąc przyznać się do błędu. I jestem wręcz pewien, że twój ojciec ci ufa, Diaro. Po prostu martwi się o ciebie do tego stopnia, że może uznał, iż to będzie najlepszy sposób, by jakoś cię o tym przekonać.

Nie westchnęłam, chociaż marzyło mi się, by to zrobić. Oczywiście, że pedagog zamierzał bronić mojego ojca. Wszyscy zawsze tak robili, zupełnie tak, jakby rodzice byli nietykalni. Wszystko, co złe, zawsze miało miejsce przez dziecko, rodzic zawsze chciał dobrze. Nie wątpiłam w to, że ojciec miał dobre intencje, ale ukrył je bardzo głęboko pod warstwą zdenerwowania i udawania nieomylnego. Zresztą... naprawdę nie chciałam więcej o tym rozmawiać. Ani o rodzicach, ani o Addison. Miałam zdecydowanie dość, więc wspomniałam o tym pedagogowi. Przyjrzał mi się uważnie, chyba chcąc zadać mi kolejne pytanie, ale wkrótce zrezygnował i porzucił temat, zgodnie z moją prośbą.

– A jak tam twoja książka? O wilkołakach, prawda? – spytał po chwili, pstrykając palcami.

– Ciągle nad nią pracuję, zastanawiam się, jak to ugryźć.

– Dlaczego akurat wilkołaki? – Poczułam, jak moje serce zwolniło o kilka uderzeń. Chyba wstrzymałam powietrze. Staigerwald wciąż czekał na moją odpowiedź, której brak zatuszowałam wzruszeniem ramion.

– Istoty nadprzyrodzone to ciekawy temat – wybrnęłam wreszcie, znajdując neutralne wytłumaczenie. – Każdy mit i każda historia są przekazywane inaczej, ja chciałam zrobić to samo ze swojego punktu widzenia.

– Brzmi bardzo ciekawie. Jeśli chciałabyś podrzucić mi kiedyś kawałek swojej historii, bardzo chętnie poczytam. Powiedz szczerze, czy... ten pomysł na fabułę miał związek z tym, co przydarzyło się mężowi pani Akiyamy? Wspominałaś o tym ostatnio.

– Och – wyrwało mi się, bo nie byłam przygotowana na takie pytanie. – Nie, nie, to nie ma z tym związku. Wspominałam o tym, bo... no wie pan, to naprawdę wielka tragedia, słyszałam o niej tyle razy z takimi szczegółami, że to wszystko aż mi się śniło. A później ta historia z myśliwymi...

– Ciągle jest mi niezmiernie trudno w to uwierzyć... – wyznał głosem tak słabym, jakby to on był uczniem, a ja pedagogiem. – Chodziłem z panem Akiyamą na studia. Ciężko jest pogodzić się z czymś takim.

– Mam nadzieję, że pani Akiyamie pewnego dnia uda się to zrobić...

Staigerwald wstał i podszedł do okna, delikatnie odchylając roletę, która dziś zasłaniała jedną z szyb. Zastukała cicho o szkło, wydając głuchy, metaliczny dźwięk. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Nienawidziłam niezręcznej ciszy, jaka zaczęła rodzić się w tym gabinecie. Znałam pedagoga i niestety miałam świadomość, że on lubił czasem pomilczeć. Mówiło się, że czasem łatwiej było siedzieć z kimś w ciszy, niż w nieskończoność klepać jęzorem. Prawda była taka, że ja czułam się z tym źle. Może Steigerwald sądził, że w ten sposób zachęci mnie do wyznania. Zamiast pytać mnie, po prostu da mi czas do namysłu. W końcu, kiedy dwie osoby spotkały się i zapadała między nimi dziwna cisza, w ich głowach pojawiało się mnóstwo myśli: podjąć jakiś temat?, zacząć rozmowę jako pierwszy?, siedzieć w ciszy?, opowiedzieć żart?, a może zaśmiać się nerwowo? Dla mnie przerwanie milczenia byłoby jak przegranie tego niemego konkursu.

I jaki był w tym cel? Nie miałam mu nic do powiedzenia, wyśpiewałam wszystko, co tylko mogłam. Nie zamierzałam już brnąć w przerobione tematy, bo zaczynało mnie od nich mdlić. Założyłam się z samą sobą, że nie pęknę. Szkoda tylko, że wskazówki zegara, wiszącego nad biurkiem, przesuwały się tak wolno.

Jakby wciąż robiły to specjalnie.

Czułam się chora. Ale nie fizycznie. Byłam po prostu tak zmęczona tą całą aurą, która pojawiła się wokół mnie, że nie mogłam już tego wytrzymać. Po raz pierwszy poszłam dziś do szkolnej toalety, nie chcąc przypadkiem spotkać kogoś znajomego na korytarzu. Po rozmowie ze Steigerwaldem byłam kłębkiem nerwów. Z jednej strony mężczyzna jakoś mi doradzał i wydawało się, że zgadzał się z moimi słowami, ale z drugiej ciągle miałam wrażenie, że on i tak nie traktuje mnie poważnie. Zresztą, co ja mówiłam. Nikt nie traktował mnie poważnie i to zdenerwowało mnie już do tego stopnia, że nie dałam sobie rady. Nie byłam dobra w wyrażaniu złości, a jedyne, co przyszło mi na myśl, to opuścić szkołę w trakcie przerwy obiadowej.

Świat czasem zwracał się przeciwko nam i byłam świadoma, że nie jestem jedyna. Swojego czasu zdarzało mi się czytać fora internetowe dla nastolatków, gdzie dziewczyny w moim wieku pisały o nadmiernej kontroli rodziców i kłótniach z rodzeństwem, podczas gdy chłopcy wspominali zwykle o problemach z rówieśnikami. To było nawet pocieszające. Na jednej z takich stron przesiadywałam kiedyś całymi dniami, czytając najnowsze wpisy, które wyrastały jak grzyby po deszczu. Nigdy nie odważyłam się zostawić komentarza pod którymś z nich, byłam tylko cichym obserwatorem, ale czasami siedziałam, wpatrzona w ekran, i w myślach mówiłam sobie, że czuję się dokładnie tak samo. Miewałam chwile, kiedy nawet wystukiwałam na klawiaturze jakąś odpowiedź, czytając ją po sto razy, ale nigdy nie kliknęłam „wyślij". Zdawało mi się, że tamte dziewczyny powinny wiedzieć, że nie były same. Próbowałam o tym nie zapominać, kiedy znów dostałam się do przeciwnej drużyny. Granie jeden do ośmiu było ciężką rzeczą, szczególnie, gdy dodatkowo musiałam upewnić się, że nikt nie pozna prawdy o Razerze, a on nikogo więcej nie skrzywdzi.

W trakcie przerwy obiadowej wielu uczniów wychodziło ze szkoły. Jeździli do IHOP, czasami wracali z reklamówkami z Wal-marta, a każdy przymykał na to oko. Nie wiedziałam jeszcze, jak usprawiedliwię swoją nieobecność w trakcie naszej gry, ale póki co miałam to gdzieś. Naprawdę miałam to gdzieś. Czasem za bardzo się wszystkim przejmowałam, ale orientowałam się, że to robię, kiedy było już za późno. Tym razem uświadomiłam to sobie, gdy jeszcze miałam czas. Samochód gładko sunął po pustej drodze przez las. Słuchałam radia, ale już nie wiadomości. Chociaż moja obsesja trwała i kusiło mnie, by przełączyć stację, dalej wsłuchiwałam się w głos Avril Lavigne, śpiewającą Alice, bębniąc rytm piosenki na kierownicy. Gdybym zdecydowała się wrócić do szkoły przed rozpoczęciem kolejnej lekcji, mogłabym spędzić w domu przynajmniej piętnaście minut. Każda sekunda była dla mnie bardzo cenna.

Tak bardzo nie chciałam gniewać się na Liama, Clair i Dominicę. Liam może i denerwował mnie swoim uporem w temacie polowań, które mogły wpędzić go w tarapaty, ale Clair i Dominica raczej nie mieszały się w sprawy między mną a Addison, która była główną sprawczynią całej karuzeli śmiechu, z której nie mogłam wyjść. Moja przyjaźń z Hovelock i Seaver opierała się na dziwnych zasadach. One mówiły mi o wszystkim, ja im o rzeczach nieistotnych. Interesowały się życiem każdego, ale nie moim, czasem mogłam być dla nich niewidzialna. Wypytywały mnie o rady, a swoje racje pragnęły mi momentami narzucać. Tak funkcjonowałyśmy od lat i w pewien sposób to wcale mi nie przeszkadzało. Uważałam bowiem, że w takim miejscu, jak szkoła, trzeba było mieć sprzymierzeńców i założyć swoje stado, ale chyba nie wierzyłam w przyjaźń na zawsze. Nigdy w końcu nie poznałam odpowiedniej osoby. Bądźmy szczerzy, nie wiedziałam, czy moja znajomość z Liamem przetrwa próbę czasu, kiedy wydostanę się z tej dziury. Nie zamierzałam zostać w Riverton na zawsze, a Liam... jemu chyba nie przeszkadzało to, że tutaj nie miał żadnych perspektyw.

Drugi i trzeci rok liceum poświęcałam na rozmyślanie, co będę robić, gdy już skończę czwartą klasę. Wiedziałam, że na ostatnim roku będę chodzić na obowiązkowe zajęcia z doradztwa i nie chciałam nie mieć pomysłu na życie. Miałam predyspozycje, by zostać, kim tylko chciałam. Mając tak pojętny umysł i dobrą pamięć, uczyłam się naprawdę szybko, a wiedza wpadała mi do głowy, choćbym nie wiem, co to było. Nie lubiłam niektórych przedmiotów, ale nawet z nich miałam dobre oceny; parodia. Mogłam zostać lekarką, prawniczką, nauczycielką lub nawet architektem. Moje rysunki może nie były najlepsze, ale do odważnych świat należał.

Dom znajdował się w zasięgu mojego wzroku. Niewielkie auto minęło mnie z naprzeciwka, kiedy zbliżałam się do lewej krawędzi swojego pasa, ale nim zdążyłam wcisnąć gaz, by w końcu trochę przyśpieszyć – bo miałam wrażenie, że wlokłam się jak żółw – coś wyskoczyło mi przed maskę. Wdepnęłam hamulec z całej siły, a wóz zatrzymał się centymetry od postaci, która stała na jezdni. Wspomnienia tamtego dnia, kiedy miałam stłuczkę, przeleciały mi przed oczami, gdy serce ponownie podeszło mi do gardła. Miałam tego dosyć. Włączyłam światła awaryjne i wypadłam z samochodu.

– Czyś ty do reszty zgłupiał?! – wydarłam się tak głośno, że mój głos załamał się w połowie, nie łapiąc wysokich dźwięków.

Razer miał poważny wyraz twarzy, ale to ani trochę mnie nie uspokajało. Zrobił to drugi raz – zakładając, że po raz pierwszy to naprawdę on wbiegł mi przed maskę – i miałam tego serdecznie dość. Nie wiedział, jak się czułam, kiedy hamowałam ostro na mokrej jezdni, z całych sił próbując nie wpaść w poślizg i nie skończyć na jednym z najbliższych drzew.

– Wracaj do samochodu – warknął w odpowiedzi, odwracając się przez ramię. – Idź do auta, już!

Pchnął mnie, nim udało mi się zaprotestować. Uderzyłam go w pierś, ale on zignorował mój atak, tak jak ignorował też moje krzyki. Wepchnął mnie do samochodu i zatrzasnął drzwiczki po mojej stronie, samemu chwilę później wciskając się na miejsce pasażera.

– Odpal silnik – dodał, widząc, że nie zamierzałam ruszyć się z miejsca. – Diara, patrz mi w oczy.

Domyśliłam się, co próbował zrobić. Jego oczy były niebezpieczne i nawet jeśli chciałam na niego krzyczeć, musząc na niego patrzeć, odwróciłam wzrok, wbijając go w swoje palce.

– Musisz stąd odjechać, jeśli nie chcesz mieć problemów – ostrzegł mnie. Coś w jego głosie nie pozwoliło mi tego zignorować.

– Dlaczego? Chcę po prostu pojechać do domu, Raze – powiedziałam w końcu, uspokoiwszy oddech.

– Denerwujesz mnie – rzucił do siebie, sięgając dłonią do włącznika świateł awaryjnych. Wyłączył je, a następnie nachylił się bliżej, by przekręcić kluczyk w stacyjce, bo samochód zgasł. Był tak blisko, że po raz pierwszy poczułam od niego dziwny zapach, jakby wytarzał się w leśnej ściółce. – Twój ojciec był w domu. Wyjechał kilka minut temu.

– Nie rozumiem. Po co tam pojechał? I to naprawdę jest tak ważne, że nie mogę do siebie wrócić? – Zerknęłam w lusterko, sprawdzając, czy droga nadal była pusta.

– Przyjechał z kamerami. Zainstalował je w całym domu, Diaro.

– Słucham?

– Twój ojciec zainstalował w domu kamery – powtórzył, a nasze spojrzenia wreszcie się skrzyżowały.

Pokręciłam głową, ściągając brwi. Kamery w naszym domu? Ojciec zainstalował kamery?

– Skąd o tym wiesz? – Bałam się o to pytać.

– Obserwowałem go. Jedna z kamer wisi tuż nad wejściem – wyjaśnił.

W oczy rzuciło mi się, że mocno zacisnął pięści, chociaż ciągle patrzyłam prosto w niebieskie tęczówki.

– Po co mu kamery we własnym domu?! – Podniosłam głos, bo słowa Razera robiły się coraz dziwniejsze.

– Może z tego samego powodu, z którego ominął wszystkie sypialnie. Prócz twojej.

Jeep ruszył z piskiem opon, gdy wcisnęłam gaz do dechy. Musiałam się stamtąd wynieść. 

Continue Reading

You'll Also Like

28.5K 1.2K 25
Silver nie miała wyboru i musiała szybko dorosnąć. Nieoczekiwane pojawienie się wampirów, sprawiło, że dziewczyna musiała się zmienić. Musiała przetr...
1.9M 113K 53
Ona - córka Richarda i Carmen. 18-latka ciesząca się z życia. Jeszcze się nie przemieniła, ale wszyscy przeczuwają, że będzie wilkołakiem Alfa. Inna...
275K 9.2K 79
Przeczytaj a się dowiesz...❤️ Najwyższe notowania:. #1 w kategorii #alfa #1 w kategorii #wilkołaki #1 w kategorii #owilkołakach #1 w kategorii #fanta...
15.2K 12 1
To opowieść o współczesnej wiedźmie, która dostała więcej niżby chciała kiedykolwiek mieć. Nora jest młodą kobietą, którą życie zmusiło do powrotu w...