Razer

By unluckyphilosopher

91.4K 8.7K 2.4K

"Kiedy się narodził, demony wybrały jego niewinną duszę. I roztrzaskały ją w drobny mak." Lokalne wład... More

Od autora
PROLOG
Rozdział 1.2
Rozdział 2
Rozdział 3.1
Rozdział 3.2
Rozdział 4
Rozdział 5.1
Rozdział 5.2
Rozdział 6.1
Rozdział 6.2
Rozdział 7.1
Rozdział 7.2
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10.1
Rozdział 10.2
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13.1
Rozdział 13.2
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21.1
Rozdział 21.2
Rozdział 22.1
Rozdział 22.2
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25.1
Rozdział 25.2
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28.1
Rozdział 28.2
Rozdział 29
Rozdział 30.1
Rozdział 30.2
Rozdział 31.1
Rozdział 31.2
Rozdział 32
EPILOG

Rozdział 1.1

4.7K 272 109
By unluckyphilosopher

DIARA

Śmiech Addison brzmiał jak chrumkanie całego stada świń, ale jakimś cudem nie miałam nic przeciwko temu. Przywykłam do tego tak jak do pieprzyka między kciukiem a palcem wskazującym. Kiedyś mi przeszkadzał, obsesyjnie go rozdrapywałam, ale później stał się po prostu częścią mojego życia. A więc wyglądało na to, że i nietypowy śmiech mojej kuzynki także nią był.

Jednym uchem słuchałam żartów Liama, który z zawziętością opowiadał nam o kawalarzach ze swojej grupy na angielskim, ale drugim przysłuchiwałam się rozmowie swojej sąsiadki od szafki obok. Ze swojej szmacianej torby wyciągnęłam niewielki stosik podręczników i kołonotesów, łamiących mi kręgosłup od pierwszej lekcji, a potem bezceremonialnie wepchnęłam wszystko do szafki, dopiero po chwili układając rzeczy na swoje miejsce. Nienawidziłam nieporządku.

Addison złapała między palce kosmyk moich kruczoczarnych włosów, ciągnąc mnie za niego. Posłałam jej karcące spojrzenie, równocześnie uśmiechając się do niej z lekkim pobłażaniem.

– Gotowa? Umieram z głodu. – Ostentacyjnie przesunęła językiem po górnych zębach, łapiąc mnie pod ramię.

– Jeszcze chwilkę – mruknęłam jedynie, dokładnie zatrzaskując szafkę. Zajrzałam do torby, by sprawdzić, czy w środku miałam wszystko, czego potrzebowałam.

– Proszę, pośpiesz się.

Jęki Addison nie dawały mi spokoju, więc pokazałam jej język, wsuwając dłonie do kieszeni welurowej bluzy. Pociągnęła mnie w kierunku stołówki, nim zdołałam odwrócić się w stronę przyjaciół. Moje trapery zapiszczały o podłogę, kiedy małymi krokami próbowałam dogonić kuzynkę. Od dawna męczył ją wilczy głód i na lunch pędziła tak, że aż się za nią kurzyło. Szłyśmy na samym przodzie, przepychając się przez tłum uczniów.

Każdy dokądś pędził. Jedni udawali się do stołówki, a drudzy pod sale lekcyjne. Addison pewnie nie mogła mi wybaczyć, że musiałam pójść jeszcze do szafki, bo twierdziła, że pierwsze porcje sprzedawane na stołówce zawsze były najlepsze.

– Tylko nie bierzcie mielonych! – zawołała Dominica, idąca za nami z Liamem.

– Dlaczego? – Addison odwróciła się do niej gwałtownie, a jej jasne włosy pacnęły mnie w twarz.

– Słyszałam, że stara Betty do nich napluła – odparła konspiracyjnym szeptem. – Chłopaki z drużyny powiedzieli też, że przyczaili się na nią i widzieli, jak obcinała sobie te swoje fioletowe pazury nad kotłem z mielonymi.

– Kotłem? – prychnął Liam.

– Doskonale wiesz, że gdyby Betty się postarała, dałaby radę wepchnąć do środka Teda Marshalla z drugiej klasy, a wiesz, że facet ma prawie dwa metry!

Zagryzłam wargę, nie chcąc, by uśmiech zdradził, że dziwne teorie dziewczyny mnie rozbawiły. Zajęta rozmową Addison przestała zwracać uwagę na drogę, więc to ja prowadziłam ją, nie odwrotnie. Korytarz wydawał się nie mieć końca, a kiedy wreszcie dostrzegłam z daleka białe drzwi i grupkę uczniów, wchodzących do środka, przyśpieszyłam kroku.

Lunche w naszej szkole były najlepsze. To tak, jakbyśmy z sennego miasteczka przenosili się nagle na Wall Street. Na korytarzach każdego dnia mijało się tyle osób, ale dopiero tutaj dało się dostrzec, jak wiele nas było. Zastanawiałam się, ile trwałaby ewakuacja całej szkoły, gdyby wybuchł pożar. Czy udałoby mi się uciec? Pchnęłam drzwi portalu, wchodząc do największego pomieszczenia w całej szkole. Czasami wyglądało tutaj jak w szpitalu, białe ściany zdecydowanie nie należały do specjalnie gościnnych, ale tym razem stołówka upstrzona była kolorowymi plakatami, które zostały jeszcze z sylwestra. Miałam wrażenie, że od razu tchnęły życie w to miejsce, brakowało tu koloru.

– Pamiętajcie, żadnych mielonych – szepnęła Dominica, jako pierwsza łapiąc za granatową tacę. Podążyła w stronę kolejki, kręcąc biodrami na wszystkie strony.

– Co bierzesz? – Addison zwróciła się do zamyślonego Liama, który stał tuż obok mnie.

– Nie wiem, pewnie mielone.

– Fuj.

Liam zaśmiał się z jej reakcji, a potem popatrzył na mnie. Głupio było się przyznać, że lubiłam, gdy to robił. Lubiłam, gdy jego niebieskie oczy skupiały się tylko na mnie. Przyjaźniłam się z nim od gimnazjum i dobrze się rozumieliśmy, a mnie czasem wydawało się, że porozumiewaliśmy się bez słów. Czasem bywał trochę męczący i marzyłam o tym, by jakoś mu się wymknąć, ale w gruncie rzeczy nigdy nie miałam mu nic do zarzucenia. Czasem zdarzało mi się szukać haczyków na swoich znajomych, jakbym z całego serca pragnęła udowodnić im, że nie są dobrymi ludźmi, ale byłam pewna, że to przez zajęcia twórczego pisania.

Nasz wykładowca twierdził, że zawsze powinniśmy zwracać uwagę na otaczające nas szczegóły. Mieliśmy być czujni, mieliśmy dociekać. Uczęszczałam na szkolenie dla łowców, czułam się tak, jakbym była płatnym mordercą, chociaż dotychczas zabijałam jedynie na elektronicznych stronach w komputerze.

– Gdzie Clair? – Ktoś wreszcie zadał to pytanie.

– Ma poprawkę z chemii – odparła ze znudzeniem Addison, a po jej idealnej twarzy przebiegł grymas.

Wykładowca kazał obserwować, więc obserwowałam. Addison miała dwie twarze, które czasem zlewały się w jedno. Ciężko mi było wybrać, którą wersję kuzynki lubiłam bardziej, bo rozgryzłam każdą z nich. Dorastałyśmy na jednej ulicy, żyłyśmy tak prawie od osiemnastu lat, wiedziałam o niej wszystko. Wiedziałam, kiedy dostała swoją pierwszą miesiączkę, wiedziałam, kiedy ogoliła nogi po raz pierwszy i wiedziałam też, że na jednej ze szkolnych dyskotek zapaliła marihuanę. Nie było mnie wtedy przy niej, ale mi o tym powiedziała. Jedna z twarzy Addison pojawiała się zwykle w szkole – była przykładną uczennicą, prawie lepszą ode mnie, należała do drużyny cheerleaderek i uśmiechała się do każdej napotkanej osoby. Druga twarz wychodziła na światło dzienne wtedy, gdy na horyzoncie pojawiała się jakaś pikantna plotka. Wtedy Addison zachowywała się tak, jakby była żarłaczem białym. Miałam szóstkę z biologii na koniec drugiej klasy i nauczyłam się, że rekin ten potrafił wyczuć kroplę krwi z odległości pięciuset metrów. Addison była jak rekin ludojad; kiedy w szkole pojawiła się jakaś nowa osoba, historia lub pogłoska, wypływała na żer i kąsała tak długo, aż zdobyła to, co chciała.

Zapamiętać: Addison Wheeler może być niebezpieczna.

– Ziemia do D, jesteś tutaj jeszcze? – Głos Liama usłyszałam zaraz po tym, jak chłopak pstryknął palcami przed moją twarzą. Byłam następna w kolejce.

Wzięłam makaron z serem, z daleka omijając mielone, o których wspominała Dominica. Wolałam nie ryzykować, chociaż wątpiłam, by stara Betty naprawdę do nich pluła. Pracowała w naszej szkole od lat. Właściwie nikt nie wiedział, jak długo i skąd się tam wzięła, ale przeżyła już kilku dyrektorów, a oni wcale nie zmieniali się tak często.

We czwórkę udaliśmy się do naszego stolika przy oknie. Kiedy było się w ostatniej klasie, nosiło się na szyi niewidzialną plakietkę VIP-a. Nie wiedziałam o tym, dopóki sama nie zostałam czwartoklasistką. Oczywiście wcześniej widziałam, że niektórzy traktowali starszych z respektem, ale nie miałam pojęcia, że to działa w ten sposób. Nasz stolik zawsze był pusty, do toalety wchodziłam czasem bez kolejki. Głównie Addison, Dominica i Clair korzystały ze swojej pozycji w stadzie. Ja... jakoś nie bardzo. Poza tym rzadko chodziłam do toalety na przerwach, wtedy palili tam trawkę.

Zajęłam swoje ulubione miejsce naprzeciwko Liama. Miałam stąd idealny widok na całą stołówkę, a także podwórze. Śnieg sypał od wczorajszego wieczora, a całe Riverton tonęło w zaspach. W telewizji zapowiadali opady na cały tydzień, a ja żywiłam nadzieję, że wkrótce odwołają lekcje. Podobno niektórzy uczniowie mieli kłopot z dotarciem do szkoły własnymi samochodami, a autobus utknął gdzieś po drodze. Dobrze, że mój jeep jakoś radził sobie z trudnymi warunkami.

– Stolik na dziesiątej – zakomenderowała Dominica, wrzucając frytkę do ust wymalowanych krwiście czerwoną szminką. – Nowy kąsek?

– Nikt ciekawy – odpowiedziała jej natychmiast Addison, także spoglądając w tamtą stronę. – Pewnie jest jak Cullenowie, wygląda wam na wampira?

Uśmiechnęłam się szeroko. Naszą ulubioną zabawą podczas lunchu było dopisywanie ludziom łatek i historii, czasem bardzo nieprawdopodobnych. Nie chodziło o to, by skupić się na jednym celu, a na tym, kto akurat rzucił się w oczy. Chłopak ze wskazanego stolika był blady i miał rude włosy – to musiał być jakiś przodek Edwarda Cullena. Dziewczyna z wygoloną czwórką na głowie – pewnie była jedną z pięcioraczków, które do dziś wyglądały identycznie, więc ich rodzice posłali je do różnych szkół, a na głowie każdej z nich wycinali numer, by się nie pomylić. A ten niesamowicie przystojny Dean Hovelock, brat Clair – razem z jego siostrą twierdziliśmy, że nie ma dziewczyny, bo woli chłopaków. Clair mówiła, że kumple czasem u niego nocowali. Może tym razem trafiliśmy w dziesiątkę. Wystarczyło, że ktoś upuścił papierową słomkę na podłogę, a jeśli miał szczęście i któreś z nas to zauważyło, jego osoba natychmiast była na językach.

– Popatrzcie na laskę, co właśnie wchodzi – rzucił pod nosem Liam, pociągając łyk swojego mleka czekoladowego. Pił je do tostów z boczkiem, ale obleśne.

– Na tę z kucykami czy na Daenerys? – upewniła się Dominica.

– Daenerys. Ile smoków może mieć w tej torbie? – Spojrzał na mnie porozumiewawczo. Przykro mi, Liamie, ale nie oglądałam „Gry o tron".

Jasne włosy, splecione w warkocz, bardziej przypominały mi Elsę z „Krainy Lodu", jeśli miałam być szczera. Wzruszyłam więc ramionami, teraz skupiając całą uwagę na całkiem niezłym makaronie z serem. Bez względu na to, co mówili o Betty chłopaki z drużyny, gotowała nieźle. Oczywiście nie była jedyną kucharką, ale z uwagi na doświadczenie, to ona wszystkiego doglądała. Wolałam lekko niedosolony makaron od papek z groszkiem, które serwowano u mojego brata w szkole.

– Diara, patrz! – Dominica prawie wytrąciła mi z dłoni plastikowy widelec, kiedy złapała mnie za przedramię i potrząsnęła mną. – Teraz twoja kolej, ten chłopak w dredach.

Wychyliłam się lekko zza Liama, by lepiej się mu przyjrzeć. Był czarnoskóry, dość wysoki, a jego czarne włosy były... zaplecione w to coś. Jego śnieżnobiały uśmiech odznaczał się bardzo wyraźnie, a gdy chłopak się śmiał, jego koraliki i kolczyki trzepotały. Miał na sobie bojówki, ciężkie buty i bluzę w moro.

– To proste – powiedziałam w końcu, zwracając na siebie wzrok przyjaciół. – Jest druidem.

– Druidem? – Dominica zmarszczyła brwi. Czy zdawała sobie sprawę, że trochę za bardzo je podkreśliła?

– Nie wiesz, kim jest druid? – Machnęłam ręką. – To taki celtycki czarownik. No wiesz, zna się na zielarstwie i jest niebezpieczny. Przecież oglądałaś „Teen Wolf'!

– Jestem na drugim sezonie! – prychnęła, więc podniosłam dłonie w poddańczym geście. – Piśniesz słówko i powiem ci, kto jest A.D, jasne?

Wszystko było mi jedno, ale udałam przerażoną. Dominica bywała... strasznie cięta. Była bardziej przyjaciółką Addison, niż moją, ale tolerowała mnie, a ja tolerowałam ją i udawałam, że jestem zdolna powierzyć jej swoje sekrety. Ale Dominica była jeszcze potężniejszym żarłaczem. I czasem mnie denerwowała; raz zachowywała się jak wychowanka sióstr klasztornych, a raz tak, jakby żyła na ulicach Bronxu.

Odsunęła za ucho swoje krótkie, brązowe włosy, odsłaniając tym samym niewielki tatuaż śnieżynki. Idealnie wpasował się w krajobraz za oknem. Druidzi i śnieg... to mógłby być dobry pomysł na wątek do jakiegoś opowiadania fantasy.

Sięgnęłam do swojej torby po skórzany notatnik. Odsunęłam od siebie niedokończony makaron z serem i ręką strzepnęłam z tamtego miejsca okruszki, które jakoś się tam znalazły. Położyłam tam notatnik, otwierając go na stronach, między którymi wcześniej wsadziłam ołówek. Natychmiast zaczęłam notować swój pomysł, bo wiedziałam, że takie jak ten, szybko znikają. Nie czytywałam fantasy, pisanie także wydawało mi się trochę nierealne, gustowałam w romansach, ale zawsze warto było spróbować czegoś nowego. Wykładowca od kreatywnego pisania mówił, że jeśli nie spróbujemy, nie dowiemy się. Możliwe, że piszemy drugą historię miłosną Romea i Julii, kiedy możemy być jak Stephen King. To brzmiało obiecująco, prawda?

Gdyby tylko udało mi się to opisać...

Wszyscy mieliśmy dwie twarze. Dominica, Addison i ja. Moja pojawiała się w trakcie zajęć. Przeważnie siedziałam w ostatnich ławkach, ale nie dlatego, że nie uważałam. Zawsze z uwagą słuchałam nauczycieli i nigdy nie przeszkadzałam na zajęciach. Nie głosiłam się, bo zwykle bałam się odezwać, nawet jeśli pod nosem wykrzykiwałam prawidłowe odpowiedzi, i to był mój największy minus. Drugim był fakt, że rzadko rozstawałam się ze swoim notatnikiem. Kiedy do głowy wpadł mi jakiś pomysł, natychmiast musiałam go tam zapisać, a nie chciałam, by nauczyciele myśleli sobie, że ich ignoruję. Każdy inny uczeń nie przejmowałby się takimi błahostkami, ale ja nie chciałam mieć z nimi więcej na pieńku, a nie na darmo wypracowałam sobie tak idealną i niezszarganą opinię, by teraz popsuć ją jakąś głupotą.

Miałam wysoką średnią, a mój mózg chłonął naukę jak gąbka. Byłam wierząca – chyba – więc czasem w myślach dziękowała Bogu za ten dar. Nie wyobrażałam sobie, bym mogła przetrwać szkołę średnią, jadąc jedynie na samych dwójach. Wiedziałam, że nie wszyscy mieli dobre oceny, chociaż starali się, jak mogli. To było niesprawiedliwie. Ale ja i złe oceny? Nawet gdybym chciała, nie mogłam ich mieć. Rodzice mieli stały wgląd w moje stopnie, a gdyby zobaczyli jakieś poniżej czwórki...

Wyczekiwałam upragnionego dzwonka, by wreszcie móc opuścić salę biologiczną. Lubiłam ją, ale spędzałam tam zdecydowanie zbyt dużo czasu. Może dwie godziny w tygodniu wcale nie brzmiały tak strasznie, ale ta klasa miała złe czakry. Nie wiedziałam do końca, czym były, ale wiedziałam, że to odpowiednie słowo. Wśród zielonych ścian, wypchanych łasiczek i kilku żywych węży, czułam się... dziwacznie. Tyle oczek mnie obserwowało, a do tego pani Wyttes była jak tarantula i miała ich więcej. To znaczy, była bardzo miłą kobietą, naprawdę! Często prosiłam ją o dodatkowe zadania, a ona zawsze przydzielała mi najlepszych uczniów do pracy w grupach. Nadawałyśmy na podobnych falach. A co najlepsze – nie kazała mi chodzić do tablicy i odzywać się, jak robili to nauczyciele z social studies i francuskiego.

Moja samoocena nie należała może do najwyższych, ale nie czołgała się za mną po podłodze. Brakowało mi śmiałości i odwagi, ale bywało, że miałam swoje momenty i stawałam się bardziej otwarta. Mama nazywała to przełomem. Ale prawdę mówiąc, ona nie bardzo zdawała sobie sprawę z tego, jak to jest naprawdę. Wiedziała, że wstydzę się głosić i chodzić do tablicy, wiedziała, że czasem trudno jest mi odezwać się w lokalnym sklepie, do którego chodziłam od dziecka, ale chyba lekceważyła to, bo kiedy trzeba było, ja i tak brałam sprawy w swoje ręce i potrafiłam zrobić więcej, niż cała moja rodzina razem wzięta. Może nie sprzedałabym Addison, ale nie zostawałam aż tak daleko w tyle.

Dzwonek zadzwonił, kiedy już traciłam nadzieję. Odetchnęłam z ulgą, a nauczycielka przewróciła oczami, bo była właśnie w środku zdania, omawiając jedno z zagadnień ewolucji, którą przerabialiśmy w tym roku. Wrzuciłam notatnik i gruby zeszyt do torby, a potem wreszcie podniosłam się, idąc w kierunku wyjścia.

– Do zobaczenia w czwartek! – Uśmiechnęłam się do niej jako jedyna.

Pognałam prosto do swojej szafki, by zostawić tam niepotrzebne rzeczy i zabrać kurtkę. Jak zwykle miałam spotkać się z Clair i Addison przed szkołą, bo odwoziłam je do domu. Clair mieszkała po drodze do szkoły mojego brata, a Addison na mojej ulicy, więc było mi to na rękę. Na szczęście Dominica jeździła swoim samochodem, a Liam zabierał się z kumplami. Opatuliłam się ciepłą, kraciastą chustą, wciągnęłam na głowę czapkę, a długą parkę pozostawiłam otwartą. Zarzuciłam torbę na ramię i ruszyłam prosto do wyjścia.

Mój jeep stał kawałek stąd, przy ogrodzeniu, bo tylko tam były jeszcze miejsca. Wolne parkingi były jak wodopoje na wyschniętej sawannie. Zwierzęta rzucały się do niej, walcząc na śmierć i życie. Kto pierwszy przyjechał do szkoły, tym bliżej wejścia stał. Wychodząc z budynku, nie zauważyłam swoich przyjaciółek. Namierzyłam je dopiero wtedy, gdy wielka śnieżka trafiła mnie prosto w ramię.

– Hej! – krzyknęłam, natychmiast schylając się po swoją broń. Żałowałam, że nie miałam rękawiczek, bo moje dłonie były przemarznięte po pierwszym kontakcie ze śniegiem. – Będziesz biec za samochodem, Clair!

Wycelowałam w nią, ale śnieżka ledwo trafiła ją w kolana. Pokazała mi środkowy palec, uśmiechając się dumnie. Miała powody do dumy, oj miała. Dowiedziałam się, że napisała chemię o wiele lepiej ode mnie, a od zawsze konkurowałyśmy ze sobą o lepsze oceny z przedmiotów ścisłych. Clair Hovelock była genialną biolożką, ale daleko było jej do mnie. Nie to, żeby mi zależało, ale kiedy człowiek miał jakiś cel, miał też zabawę.

– Nie złość się, Diara – zaświergotała, zarzucając swoje długie, blond włosy na prawe ramię. Lśniły w bladym słońcu, aż jej ich zazdrościłam.

Moje były takie zwyczajne. Czarne, sięgające piersi, ścięte jakoś byle jak. Niespecjalnie wyróżniałam się z tłumu, co z kolei bardzo mi pasowało. W końcu mogłam zaskakiwać innych swoimi przełomami.

– Liam przez caluśką godzinę angielskiego streszczał mi, co wydarzyło się w nowym odcinku tego jego ulubionego serialu. Myślałam, że wyjdę z siebie – poskarżyła się Addison, drepcząc za mną do samochodu.

– Pewnie mu się podobasz – zawyrokowała Clair.

– Leci na Diarę.

– Nie leci na mnie! – zaprzeczyłam od razu. Przecież doskonale znałam Liama, nigdy mi się nie przymilał, nie próbował mnie gdzieś zaprosić czy coś takiego.

– Proszę cię, patrzy na ciebie tak, jakby był twoim małym szczeniaczkiem. Dziwię się, że jeszcze tego nie zauważyłaś. A poza tym – Clair szarpnęła za drzwiczki jeepa, siadając na miejsce z tyłu – jest facetem, tak? Umawiał się z Kimberly w pierwszej klasie, co oznacza, że nie jest gejem, ale mimo to przyjaźni się z nami, siada z nami na stołówce i wymyśla historyjki. Dlaczego to robi, hm?

– Bo nas lubi? – Wzruszyłam ramionami, ciesząc się, że dziewczyna nie widziała mojej miny.

Zapięłam pasy i wsadziłam kluczyk w stacyjkę. Było grubo po piętnastej i zaczynało się ściemniać. Wiedziałam, że kiedy będę wracać ze szkoły brata, będzie już ciemno. Taki był minus zimy w Wyoming. Wcześnie robiło się ciemno, temperatura sięgała minus dwudziestu stopni, a komunikacja miejska była sparaliżowana. No i ogrzewanie w szkole czasem padało.

– Masz naprawdę wielką wyobraźnię – dodała jeszcze Clair, klepiąc mój zagłówek.

– Oj, zostaw ją! – Addison odwróciła się w stronę teoretyzującej pasażerki. – Sama się zorientuje, kiedy Liam wsadzi jej język do gardła podczas ich korepetycji.

– A może na tych korepetycjach trenując coś innego?

W lusterku widziałam, jak Clair wykonała naprawdę obrzydliwy gest. Chciałam powiedzieć jej, że jeszcze jedna taka uwaga i każę jej wysiąść z samochodu pośrodku drogi prowadzącej przez las, ale zagryzłam zęby i powstrzymałam się. Dziewczyny miały swoje momenty i nie pierwszy raz zdarzyło im się mówić o mnie i Liamie. Na szczęście nie robiły tego przy Dom, bo wiedziały, że ta robiła do niego maślane oczy. Liam był całkiem przystojny i miał te swoje ciepłe oczy, ale nic do niego nie czułam.

Jeep toczył się po drodze prawie pięćdziesiąt na godzinę. Pługi odśnieżyły ulice i teraz były wreszcie całkowicie przejezdne. Bez trudu przemieszczałam się po mieście, nie musząc już trzymać kierownicy tak kurczowo, że to aż bolało. Riverton zimą było przyjemne dla oka, ale nudne jak flaki z olejem. Mieszkańcy zapadali w sen zimowy, zupełnie jak niedźwiedzie, a obudzenie ich graniczyło z cudem. Jedynie w trakcie świąt ludzie wyściubiali nosy z domów i nagle było ich jakoś więcej. Przy granicy miasteczka stał znak z napisem „Witamy w Riverton, życzymy udanego pobytu. Ludność: 10 997", ale kiedy jeździło się ulicami, ciężko było stwierdzić, czy spis ludności był prawidłowy. Miałam co do tego swoją teorię; byłam niemalże pewna, że władze tylko dopisały kilka cyferek, by pokazać przejezdnym, że nie jesteśmy tylko wsią zabitą dechami.

Addison sięgnęła do włącznika radia. W takiej temperaturze działała tylko lokalna stacja, cała reszta znikała, jakby żadnej innej nigdy nie było. Kuzynka jednak nie poddawała się, przełączała stacje, krzywiąc się na twarzy jak ktoś, kto właśnie zderzył się z szybą w centrum handlowym.

– Stary grat – oświadczyła, opadając na fotel ze zrezygnowaniem.

Nie spojrzałam w jej kierunku, tylko dlatego, by nie zobaczyła mojej zniesmaczonej miny. Jeep wcale nie był starym gratem. Miał już siedem lat, ale mechanika odwiedzał tylko wtedy, gdy trzeba było zrobić przegląd. Koła i olej zmieniał mój ojciec, a ja nie musiałam płacić ani jednego centa. Wątpiłam jednak, by Addison to zrozumiała, bo jeździła trzyletnim volkswagenem z bajerami, o których ja mogłam jedynie pomarzyć. Chociaż „jeździła" to zbyt duże słowo, ona sunęła nim po drogach Riverton, ale tylko wtedy, gdy pogoda dopisywała. Nie czuła się pewnie za kierownicą i nie mogła przeboleć faktu, że ja zdałam prawo jazdy jako pierwsza.

– A może byście do mnie wpadły, co wy na to? – Clair złapała za nasze siedzenia i pochyliła się do przodu, wtykając głowę między mnie i Addison.

– Muszę jechać po brata – odpowiedziałam od razu, uśmiechając się do niej w lusterku.

– Twoja mama nie może go odebrać? Nie może wrócić pieszo? Ma już dziesięć lat! – skomliła, próbując mnie przekonać.

– A ty puściłabyś swojego dziesięcioletniego brata samego przez las, kiedy zaczyna się ściemniać?

– Mój brat ma osiemnaście lat i zna krav magę – oświadczyła prędko, chwaląc się umiejętnościami Deana. – Tym razem ci odpuszczę, ale musisz mnie w końcu odwiedzić. A ty, Addison? Jedziesz z Diarą czy wolisz się zabawić?

– Wiesz, że strasznie bym chciała – wyjęczała, tupiąc nogą. – Ale staruszkowie kończą wcześniej robotę i nie powinnam wracać zbyt późno.

– Świetnie – rzuciła rozgniewana Clair, wracając na swoje miejsce. – W takim razie będę bawić się sama!

Posłałam Addison pocieszający uśmiech, ale ona nawet go nie zauważyła. Wróciłem spojrzeniem na drogę. Powoli dojeżdżałyśmy do domu Clair. Widok ośnieżonego lasu po mojej prawej i uśpionego miasta po lewej, za którym piętrzyły się góry, nawet cieszył moje oczy. Mimo swoich minusów Riverton miało swój magiczny klimat, którego nie znalazłabym w wielkim mieście, gdybym w takim oczywiście była. Ja jednak nigdy nie opuściłam Riverton. Wrosłam w miasto, a miasto wrosło we mnie. Większość z mieszkańców tutaj się urodziła i tutaj umierała, nie znając świata daleko za górami. A przecież droga numer dwadzieścia sześć i dwieście osiemdziesiąt siedem prowadziły kolejno do Idaho i Kolorado. Wszystko było na wyciągnięcie naszych skostniałych rąk.

– Ciekawe, dokąd Dean się wybiera – rzuciłam, kiedy zauważyłam brata Clair na podjeździe ich domu.

Zatrzymałam jeepa przed samą bramą, przy okazji witając się z Deanem przez szybę. Jak zawsze tylko spoglądał w naszą stronę, unosił trzy pierwsze palce, licząc oczywiście od kciuka, a potem wykonywał nimi ruch podobny do tego, jakby salutował. Nigdy jednak nie podchodził bliżej, nie zagadywał. Przez chwilę śledziłam chłopaka wzrokiem. Odśnieżał samochód, który stał na podjeździe, sypiąc sobie śnieg na swoje adidasy. Jego włosy były tak samo jasne, jak włosy Clair, miał na sobie luźne dżinsy, luźno zsuwające się z jego szczupłych bioder, i bluzę, wystającą spod otwartej kurtki.

– Pewnie znowu jedzie do Chucka czy Simona pograć w te ich głupie gry na PlayStation – uznała w końcu Clair, głosem tak wypranym z uczuć, że aż niepokojącym. – Gdybyście jeszcze zmieniły zdanie, moje drzwi zawsze są otwarte!

Pożegnała się z nami i wypadła z samochodu, zamykając drzwiczki tak, że jeep cały się zatrząsł. Nie czekałam ani chwili dłużej, tylko od razu ruszyłam w dalszą drogę. Ściemniało się z każdą chwilą.

– To ogrzewanie w ogóle działa? Jest mi strasznie zimno – marudziła Addison.

– Działa, jeśli się go nie czepiasz. – Chwyciłam za odpowiednie pokrętło, jednocześnie próbując jechać prosto, trochę zwiększając moc grzałek.

Droga do szkoły Owena minęła w prawie całkowitej ciszy. Wolałam się nie odzywać, bo Addison wyglądała na pogrążoną we własnych myślach, a ja chciałam skupić się na drodze. Kiedy podjeżdżałam na parking, zaczął sypać śnieg. Dopiero gdy stanęłam przed budynkiem, trąbiąc, włączyłam znów radio. Wyglądało na to, że prognozy się sprawdzały, a to nowość. W lokalnym radiu nadawano komunikat o rozpoczęciu sezonu polowań, upraszano mieszkańców o zachowanie ostrożności podczas wycieczek do lasu, ogłaszano też, że gęste opady śniegu mogą utrudniać jazdę, ale nie powinniśmy niczym się martwić, bo administracja już się tym zajęła.

Owen wsiadł do samochodu, zostawiając drzwi otwarte na tyle długo, by płatki śniegu zaczęły wirować nawet w środku. Nawet nie otrzepał swoich zaśnieżonych butów, tylko naniósł wszystko na wycieraczki, ale nie miałam siły go upominać. Przywitałam się z nim, przybijając mu piątkę. Dopiero po zjawieniu się mojego brata Addison stała się bardziej rozmowna, wypytując go o szkołę. Zawsze całkiem nieźle się rozumieli, chociaż wcale nie spędzali ze sobą tak wiele czasu.

W końcu ściemniło się na tyle, że włączyłam przednie światła, by lepiej widzieć drogę. Wycieraczki śmigały w tę i we w tę, a piosenka z radia grała na cały regulator, bo Owen o to prosił, a żadna z nas nie miała serca mu odmówić.

– Nie wiedziałam, że lubisz Imagine Dragons – zagadała Addison, odwracając się do niego.

– Diara ciągle ich słucha! Tata mówi, że zwykle za głośno.

Zaśmiałam się cicho pod nosem, bo Owen mówił szczerą prawdę. Nasz ojciec nie lubił, gdy włączałam muzykę zbyt głośno. Razem z mamą często zabierali pracę do domu i chcieli się skupić.

– I co robi wtedy Diara? – dopytywała go kuzynka, nie zważając na moje protesty.

– Kiedy tata wychodzi z domu, pokazuje mu język i znów włącza głośno muzykę – odparł, a Addison zaśmiała się głośno.

– Jesteś taka niegrzeczna, Diara! – prychnęła, mając ze mnie ubaw.

Przewróciłam oczami, ale uśmiechnęłam się mimo woli. Jak na mnie, byłam całkiem niegrzeczna. Stać mnie było tylko na pokazywanie języka, środkowego palca i trzaskanie drzwiami. Addison ze śmiechem popchnęła mnie lekko, następnie kierując swoje dłonie pod moją rozpiętą kurtkę. Zaczęła mnie łaskotać, a ja wiłam się na siedzeniu, krzycząc, by mnie zostawiła.

– Prowadzę, Addison! – Chciałam brzmieć poważnie, ale zdradzał mnie wesoły głos, zmieszany ze śmiechem.

Owen zawtórował mi, a we trójkę śmialiśmy się głośniej od piosenki Imagine Dragons, która dobiegała końca.

– Hej, hej, już, spokój, błagam! – spróbowałam ponownie, sięgając do szyi kuzynki, gdzie miała łaskotki. Dobrze było znać jej słabe punkty.

Moja dłoń wróciła na kierownicę, kiedy jeep wjechał lekko na przeciwny pas. Wróciła o sekundę za późno. Dostrzegłam tylko dwa świetliki, iskrzące się w mroku, którego nie obejmowały reflektory. Coś znikąd pojawiło się na drodze, a ja nie zdążyłam nacisnąć hamulca. Zrobiłam to dopiero wtedy, gdy potężne uderzenie pchnęło samochód w bok, a nasz krzyk przedarł się przez cichnącą piosenkę. Ułamki sekundy trwały jak lata. Nie zamykałam oczu, ale mimo to widziałam ciemność. Byłam pewna, że ich nie zamknęłam. Ściskałam kierownicę, próbując jakoś manewrować samochodem i czekając, aż w końcu przewróci się na śliskiej drodze. Ale on trzymał się twardo, aż w końcu odwrócił się o dziewięćdziesiąt stopni, stając w poprzek ulicy. Silnik zgasł, radio zamilkło.

Serce obijało się o moje żebra, bijąc w tak zawrotnym tempie, że trochę mnie zamroczyło.

– Owen? – wyszeptałam, odwracając ku niemu głowę. – Wszystko w porządku? Jesteście cali?

– Tak – odparł chłopiec, a Addison pokiwała głową.

– Co to było? – zapytała, patrząc mi prosto w oczy.

Wzruszyłam ramionami.     

Continue Reading

You'll Also Like

750K 1.5K 2
Lavender jest asystentką przystojnego Włocha, która zostaje przez niego zraniona do żywego. Zalazł jej tak za skórę, że nie chce mieć do czynienia z...
15.2K 12 1
To opowieść o współczesnej wiedźmie, która dostała więcej niżby chciała kiedykolwiek mieć. Nora jest młodą kobietą, którą życie zmusiło do powrotu w...
212K 7.7K 99
- Ilithyio zostań - prosi mnie, albo rozkazuje, z nim to nigdy nic nie wiadomo. Staje przed drzwiami i odwracam się w jego stronę. - Żebyś jutro kaza...
2M 111K 35
Carmen znalazła się na polanie w niewłaściwym czasie - a przynajmniej tak myślała. Młoda wampirzyca nie zdawała sobie jednak sprawy, że ten niewłaści...