22. Ludzie widzą to, co chcą widzieć [2/7]

40 5 0
                                    

[Alicja]

- Przepytasz mnie?

Od dobrych kilku minut próbuję pójść pod prysznic, ale wyrzucenie Prevca z mojego pokoju okazuje się całkowicie niemożliwe. Tego najmłodszego, dla ścisłości, który w moich japońskich czterech ścianach odkrył azyl idealny do nauki na czekający go po powrocie egzamin.

- Nie wolałeś zostać w domu i w spokoju się uczyć? - pytam, biorąc od niego kartki zapełnione zupełnie niezrozumiałymi dla mnie wzorami.

- Miałbym przegapić Puchar Świata? - Prycha. - Ktoś musi wam pokazać, jak się skacze!

Kręcę głową z westchnieniem i zerkam na zegarek.

- Nic nie będzie z tego odpytywania - mówię. - Po pierwsze, za dwadzieścia minut jedziecie na skocznię, a po drugie, nie mam bladego pojęcia, coś ty tutaj nabazgrał, młody. - Oddaję mu kartki i biorę się pod boki. - Zmiataj stąd, prysznic chciałabym wziąć.

Domen marudzi cicho, ale posłusznie zbiera swoje rzeczy, z którymi zdążył już rozwalić się na moim łóżku, a ja sięgam do torby po ręcznik. Poganiam go raz jeszcze i w końcu po pięciu minutach zamykają się za nim drzwi.

Biorę gorący prysznic, ale na koniec spłukuję się zimną wodą. Moja natura śpiocha, dodatkowo rozregulowana przez zmianę strefy czasowej i długą podróż, wymaga radykalnych środków, inaczej grozi mi zaśnięcie na stojąco w połowie kwalifikacji. W biegu suszę jeszcze włosy i szybko wychodzę z hotelu, by nie musieli na mnie czekać.

Wsuwam się na wolne miejsce obok Petera, który zerka na mnie z ukosa, ale nic nie mówi. Ja również milczę - od naszej ostatniej rozmowy unikam go mimowolnie, bo bardzo ciąży mi świadomość, że w końcu będę musiała mu powiedzieć.

Będę musiała powiedzieć mu o Klemensie.

Problem w tym, że nie mam bladego pojęcia, jak się do tego zabrać.

Dlatego też, gdy tylko bus staje na parkingu skoczni, czym prędzej z niego wychodzę, nieograniczona licznym sportowym bagażem. Załatwiam kilka spraw organizacyjnych i odnajduję dogodne miejsce na trybunach, które świecą pustkami. Japońskie zawody nie cieszą się zbytnią popularnością, częściowo ze względu na słabą obsadę. Tak przynajmniej było do tej pory, bo w tym sezonie jedynie Austriacy zdecydowali się na drugi skład, a Norwegowie wybrali jakąś pucharowo-kontynentalową mieszankę. Poza nimi pojawiła się cała czołówka, a limity zostały wykorzystane co do ostatniego miejsca.

Tym sposobem kwalifikacje odbywają się normalnym trybem, podobnie jak i poprzedzające je treningi. Ja swoim zwyczajem przystaję sobie z boku z kubkiem herbaty, która smakuje, nie przymierzając, jak... wolę chyba jednak nie zastanawiać się, co mi przypomina ten smak. Jestem dość przywiązana do tostów, które zjadałam na śniadanie.

Powietrze niemalże stoi w miejscu, trening nie jest więc zbyt porywającym widowiskiem. Dopiero pod koniec stawki pojawiają się zawodnicy zdolni do dolecenia do punktu K, wciąż jednak trudno tu mówić o jakichkolwiek emocjach. Kto zresztą miałby się ekscytować, skoro prócz garstki kibiców z Polski, kilku Japończyków oraz pojedynczych fanów z flagami innych nacji, trybuny są puste? A dobrze wiem, że w trakcie konkursu będzie ich niewiele więcej.

Z jednej strony jest to smutne, z drugiej pozwala na lekki odpoczynek. Za tydzień czekają nas zawody w Polsce, które, choć magiczne, są bardzo wykańczające psychicznie. Dla zawodników, dla sztabu, a także dla mnie.

Teraz w szczególności.

Zagryzam wargę i zerkam do kubka, jednak herbata już całkiem ostygła, wolę więc nie zaryzykować i obracam się w poszukiwaniu kosza na śmieci, by się jej pozbyć. Lokalizuję go kilka metrów dalej, podchodzę więc i kiedy już mam wyrzucić papierowy kubeczek, czuję delikatne stuknięcie w ramię.

Odchodzę, bo kochamOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz