27. Każda zmiana to proces [1/5]

29 4 0
                                    

[Alicja]

Kiedy jest weekend, a ja siedzę w domu, jest... dziwnie. Cały piątek chodziłam poddenerwowana, bo miałam uciążliwe wrażenie, że o czymś zapomniałam. No i faktycznie - "zapomniałam" pojechać ze skoczkami do Lahti. Snułam się po domu, nie mogąc sobie znaleźć miejsca, ale być może był to też efekt zmęczenia po bardzo aktywnych dniach po Igrzyskach.

Bo działo się naprawdę dużo.

Już na samych Igrzyskach całą drużynę czekały konferencje prasowe, wywiady, zdjęcia, imprezy i inne nie wiadomo co, na które Peter, z uporem maniaka, zabierał mnie jako osobę towarzyszącą. A potem, po powrocie do kraju - to jest, oczywiście mam na myśli Słowenię - przyszło zaproszenie do pałacu prezydenckiego.

No i tu pojawił się kłopot.

- Ty chyba sobie żartujesz. - Po raz kolejny wpatruje się w kremowy kartonik, szukając jakichkolwiek oznak fałszerstwa. - Prezydent, serio?

- Nie pierwszy i nie ostatni raz - odpowiada Peter, grzebiąc w mojej szafie, która z dnia na dzień staje się coraz mniej... pusta. - Na pewno masz jakąś elegancką sukienkę.

- Tak - odpowiadam kwaśno. - Tę z konferencji przedolimpijskiej.

- I... nie możesz iść w tej samej? - pyta z cieniem nadziei Peter.

- Absolutnie. - Kręcę zdecydowanie głową. - A poza tym nie mam bladego pojęcia, jak mam się zachować w takim miejscu, więc nie ma opcji, żebym tam poszła. Zapomnij, Peter. - Zakładam ręce na piersi, a on wzdycha i odwraca się do mnie.

- Chcę, żebyś tam była. Jesteś mi potrzebna. - Podchodzi bliżej, a ja wiem, do czego to zmierza. O nie, proszę mnie tutaj nie brać pod włos, panie Prevc.

- Nawet nie mam słoweńskiego obywatelstwa! - przypominam mu, celując w niego palcem. - Jak to będzie wyglądać?

- To akurat da się załatwić... - mruczy pod nosem Peter, a mnie aż zatyka z wrażenia.

Czy on właśnie...?

- Tak czy siak, moja odpowiedź brzmi: nie - powtarzam stanowczo. - Nie dałam się zaciągnąć Polakom na Galę Mistrzów Sportu, to i tobie nie dam się zaciągnąć do pałacu prezydenckiego. Nie moje medale, nie moja bajka.

- Twoje, twoje... - mruczy cicho, obejmując mnie i próbując tym samym stopić moje twarde postanowienie stawienia mu oporu.

Ale jak mogę z nim walczyć, gdy jest taki... taki...

Gdy jest po prostu sobą?

No i poszłam na to spotkanie z prezydentem, choć bardzo się wzbraniałam. Obyło się bez większych wtop, stałam się właścicielką nowej sukienki, wylądowałam na okładce jednego z większych plotkarskich gazet w Słowenii i w sumie tyle. Po bólu.

...a potem podobnych imprez było jeszcze z pięć. Tym razem dałam się namówić tylko na dwie, a Peter nie miał już siły mnie przekonywać.

Popularność, popularnością, ale nie przywykłam do stania na świeczniku. Moje miejsce było zdecydowanie za kulisami. Peter na szczęście umiał to uszanować, ograniczając mój udział w tym wszystkim do minimum.

A ja i tak wylądowałam na językach.

Rozsiadam się na kanapie z kubkiem gorącej herbaty i otwieram laptopa. Czekając, aż się włączy, obrzucam spojrzeniem mieszkanie, które powoli zaczyna się nieco zabałaganić. To znak, że zaczynam naprawdę czuć się tutaj jak w domu, znika powoli ta sterylna czystość pustych mebli i ścian, która panowała tu jeszcze niedawno. Ale to powolny proces, który musi trwać. Jak każda zmiana, nic nie dzieje się z dnia na dzień.

Tak jak ja nie pokochałam Petera w ciągu jednego dnia.

I w ciągu jednego dnia nie przestałam kochać Klemensa. To wszystko musiało mieć swoje miejsce i czas. Głupotą było myślenie, że mogłam się po prostu od niego odciąć.

Cicha melodyjka informuje mnie, że komputer jest gotowy do pracy, włączam więc internet i przeglądam ostatnie wiadomości. Informacje sportowe nadal dominują w nagłówkach, na kolejnych stronach dostrzegam też kilka swoich zdjęć.

Zdaje się, zresztą, że nie tylko ja je dostrzegam. Gdy tylko robię się dostępna, natychmiast dostaję wiadomość od... mamy.

"Wyszłaś tutaj bardzo korzystnie".

Klikam w link, gdzie większość artykułu zajmuje moje ogromne zdjęcie w wydekoltowanej sukience pod rękę z Peterem ubranym w smoking. Nie wiem, kiedy zrobiono to zdjęcie, bo nie przypominam sobie, żebyśmy patrzyli na siebie na tym spotkaniu... w taki sposób.

"To chyba przez oświetlenie" - odpisuję.

"A ja myślę, że to oświetlenie nazywa się... zakochanie".

Dodanie własnej matki do znajomych na Facebooku to był błąd, teraz widzę to wyraźnie.

"Pozostawię to bez komentarza" - ucinam dyskusję i dla odmiany zaczynam przeglądać oferty pracy. Chyba czas zacząć pisać i rozsyłać CV.

A to jest coś, czego bardzo, ale to bardzo nie lubię.

Zerkam na zegarek i włączam telewizor, gdzie właśnie rozpoczyna się relacja z kwalifikacji w Lahti. Patrzę na nie jednym okiem, pisząc życiorys i notuję na jakiejś luźnej kartce uwagi dotyczące zawodników. Janus zgodził się na pracę zdalną tylko pod warunkiem, że będę pod telefonem niemal 24/7. Dlatego siedzę na kanapie i niemal nie wychodzę z domu, choć nie ma w sumie takiej potrzeby - skoczkowie radzą sobie świetnie, naprawdę niemal nie jestem im już potrzebna. Srebro na Igrzyskach mocno ich podbudowało. I właśnie o to chodziło.

Nawet nie zauważam, kiedy mija cała seria, Peter jako ostatni oddaje swój skok, posyła buziaka do kamery i relacja przenosi się do studia, które natychmiast wyciszam, bo opowiadają straszne głupoty.

Piszę do Petera SMSa, że pogadamy jutro, bo padam na twarz i wyłączam komputer. Kiedy wracam spod prysznica, zauważam wiadomość od niego, która natychmiast wywołuje u mnie szeroki uśmiech.

Ech, czy ja nie jestem za stara na motyle w brzuchu?

Odchodzę, bo kochamOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz