20. Zamknięty rozdział [6/7]

Start from the beginning
                                    

- Dobrze - całuje mnie w czubek głowy i zamyka w mocnym uścisku. - Uważaj na siebie - szepcze mi jeszcze do ucha.

- Ty też - wspinam się na palce i składam szybki pocałunek na jego policzku, po czym chwytam walizkę i ruszam do hali odlotów. W drzwiach odwracam się jeszcze i macham na pożegnanie Peterowi, choć przecież zobaczymy się ponownie za parę dni.

Załatwiam wszystkie formalności i opadam na plastikowe krzesełko. Mam jeszcze trochę czasu do odlotu, dlatego sięgam po telefon, by sprawdzić wiadomości, które mnie ominęły. Ledwie udaje mi się go włączyć, a już dostrzegam przychodzące połączenie.

Kasia, a jakże.

- MITTNER POWIEDZ MI, ŻE DOBRZE WIDZĘ.

- Tak, też się cieszę, że cię słyszę - sarkam. - A co widzisz, bo wybacz, ale to nie wideokonferencja.

- Zdjęcia. Twoje i Petera. Z wczoraj - wyrzuca z siebie. - I, powiedz mi jak można wyglądać tak dobrze, w tak... przeciętnej sukience? - pyta urażona.

- Chciałaś powiedzieć "brzydkiej", prawda? - wzdycham. - Nie wiem, nie widziałam żadnych zdjęć i chyba nie chcę.

- Dobra, mniejsza o zdjęcia. Lepiej opowiadaj. Ze SZCZEGÓŁAMI - Kasia zmienia temat nie znoszącym sprzeciwu głosem.

- O czym niby? - dziwię się. - Kupiłam sukienkę, pojechałam na konferencję, nagadałam pseudomotywacyjnych bzdur, z czego nie jestem dumna, ucięłam sobie pogawędkę z szanownym panem prezesem i wróciliśmy do domu - wzruszam ramionami, bo naprawdę nie ma o czym rozmawiać.

- Właśnie, do domu. I? - podchwytuje Kasia, a mnie nachodzi nagła myśl.

- Chwiiila... Czy ty przypadkiem nie...? - zastanawiam się na głos. - A ja się zastanawiałam, skąd Cene wytrzasnął taki beznadziejny pomysł - wzdycham, uświadamiając sobie, że "wolna chata" to sprawka Katki.

- E, jak bezna-... - urywa, zadając sobie sprawę z tego, że się zdradziła. - No wiesz? Ty w ogóle w niego nie wierzysz! - obrusza się. - A teraz, gadaj, co się działo!

- Dzikie orgie i rozpusta - prycham. - Poznałam Demona... Domena, znaczy się - poprawiam się.

- No i...? - dopytuje się niecierpliwie.

- I nic, uroczy dzieciak. Wczoraj Peter opowiedział mi o Katji, pomógł wybrać sukienkę, pojechaliśmy na konferencję i tyle - streszczam szybko, omijając co mniej wygodne fragmenty. - Musiałam wcześnie wstać, więc zaraz po powrocie, poszłam do łóżka.

- Sama? - pyta natychmiast Kaś.

- Tak, sama - wywracam oczami.

- To ja ci załatwiam pusty dom, romantyczną sytuację, a ty idziesz spać? - pyta oburzona. - Jestem zawiedziona. Całowaliście się chociaż? - pyta bezwstydnie, a na moją twarz wypływa rumieniec.

- Nie - odpowiadam po sekundzie wahania.

Zdaje się jednak, że wahałam się odrobinę za długo.

- Kłamiesz! - wytyka mi śpiewnie Kaś, jak zwykle bezbłędnie mnie rozszyfrowując.

- W sumie wychodzi na to, że to ja go pocałowałam - wzdycham ciężko. - Ale to on zaczął! - podkreślam.

- No wreszcie!

- Jakie wreszcie? - prycham, nie rozumiejąc jej ekscytacji. Osobiście nie uważam, by wczorajsze wydarzenia były rozsądnym posunięciem. - Znamy się trzy miesiące, czego ty się spodziewałaś? Zresztą, nie powinniśmy - dodaję ciszej.

- Niby czemu nie? - dziwi się Kasia.

- A Katja? A jeśli ja też go tak zranię? - zastanawiam się po raz kolejny na tym, co gnębi mnie od wczoraj. Było miło, nawet bardzo, ale ma to też swoje konsekwencje. - Przecież...

- Lojalnie cię ostrzegam - przerywa mi Kasia zimno - że jeżeli w następnym zdaniu padnie słowo "Klemens" to cię znajdę i cię zdzielę czymś ciężkim w łeb.

- Spokojnie, nie miałam takiego zamiaru - wzdycham. - Chcę skończyć z tym raz na zawsze. Właśnie po to, by nie zranić Petera.

- Chyba do niego nie pojedziesz? - pyta Kaś podejrzliwie, a ja milczę, bo przecież i tak się domyśli. - ALKA, DO CHOLERY...!

- Zostawiłam u niego auto, pamiętasz? A mam mechanika umówionego, bo coś mi ręczny szwankuje, a i przegląd mi się zbliża - wyjaśniam.

- Alicja, poproś tatę, mamę, kogokolwiek...! Tylko tam, cholera jasna, nie jedź!

- Nie wyślę taty sto siedemdziesiąt kilometrów po samochód, ma wystarczająco dużo roboty - wywracam oczami. Zresztą, po paru dniach spędzonych z Peterem, jestem zmotywowana do poważnej rozmowy z Klemensem; nie wiem, czy później będę mieć wystarczająco dużo samozaparcia.

- TO JA PO NIEGO POJADĘ! - woła Kasia desperacko. - Choć, kurde, nie. Nie umiem jeździć tym twoim gratem.

- Dzięki - stwierdzam kwaśno. - Spokojnie, poradzę sobie. I obiecuję, że nie zrobię nic głupiego - mówię łagodnie.

- Alicja...!

- Kaś, chcę zamknąć już ten rozdział. I tyle - wzdycham, a na wyświetlaczu pojawia się informacja, że rozpoczyna się boarding. - Raz na zawsze, bez owijania w bawełnę. Muszę lecieć, odezwę się, jak wyląduję - rozłączam się, nim Kasia zdąża coś jeszcze powiedzieć i idę do bramki.

Wchodząc na pokład samolotu do Krakowa, zastanawiam się czy aby na pewno mam w sobie wystarczająco dużo siły, by odciąć się od Klemensa. I to definitywnie.

Ale wiem, że muszę to zrobić, bo inaczej skrzywdzę kolejną osobę. A tego chyba nigdy bym sobie nie wybaczyła.

Odchodzę, bo kochamWhere stories live. Discover now