18. To nie tak, jak myślisz! [7/10]

Comincia dall'inizio
                                    

- A ja musiałem się przewietrzyć – mówię, zawieszając wzrok na wiewiórce, która staje słupka i przygląda nam się ciekawie. - Oczyścić głowę przed jutrem.

Wiewiórka podbiega do nas i zatrzymuje się zaledwie metr od ławki. Alicja kuca ostrożnie i wyciąga przed siebie dłoń z solonym orzeszkiem. Rude zwierzątko przekrzywia głowę i podbiega jeszcze kilkanaście centymetrów. Wyciąga przed siebie szyję i ostrożnie obwąchuje rękę dziewczyny, nim niepewnie sięga po smakołyk. Alicja uśmiecha się, patrząc jak zwierzątko cofa się odrobinę i zaczyna obgryzać orzeszek.

- Spróbuj – mówi, wyciągając z paczki ukrytej w kieszeni płaszcza kolejnego. - Ale musisz być ostrożny.

Idę za jej przykładem i powoli kucam, wyciągając przed siebie rękę z orzeszkiem. Czuję jak sól oblepia mi palce, ale wiewiórce to nie przeszkadza, bo spogląda na mnie z zainteresowaniem i pokonuje dzielącą nas przestrzeń. Ponownie staje słupka i ostrożnie obwąchuje moje palce, kurczowo trzymające orzeszek. Wysuwam dłoń minimalnie do przodu, jednak zbyt duża ilość soli, w której obtoczony jest przysmak sprawia, że ten wyślizguje mi się z placów, a wiewiórka z prędkością światła ucieka z powrotem na drzewo po drugiej stronie ścieżki.

Wzdycham ciężko i wracam na ławkę. Alicja siada obok mnie, wyciąga z kieszeni prawie opróżnioną już paczkę orzeszków i częstuje mnie nimi.

- Ze skokami jest trochę jak z tą wiewiórką – mówi nagle cicho, grzebiąc w paczce. - Trzeba być bardzo ostrożnym. Niby wiesz, że musisz być cierpliwy, musisz poczekać, aż przyzwyczai się do twojego zapachu, nabierze zaufania... A mimo to zawsze coś może pójść nie tak. Jako dziecko często karmiłam wiewiórki w parku i rzadko się zdarzało, że uciekały. Jakoś instynktownie wiedziałam, co powinnam robić. A teraz, kiedy za bardzo się nad tym zastanawiam... wtedy częściej coś zaczyna nie wychodzić – ponownie wyciąga w moim kierunku paczkę z orzeszkami. - Ostatni dla ciebie, kto zjada ostatki jest piękny i gładki...

- Mnie już chyba nic nie pomoże – wzdycham, ale sięgam do paczki.

- Ale ty już znalazłeś swoją księżniczkę – uśmiecha się do mnie.

- Oj tak – wzdycham ponownie. - A co do tych wiewiórek, to chyba masz rację... W skokach nie powinno się myśleć... nie za dużo – mówię z zamyśleniem.

- Najważniejsze, żeby to sprawiało ci przyjemność, aby czerpać z lotu jak najwięcej radości – kiwa głową, zgniatając papierek. - Pamiętasz, co powiedziałam wam na pierwszym spotkaniu...?

Uśmiecham się na to wspomnienie. Choć od tego czasu minął zaledwie miesiąc, to Alicja zdążyła już przeprowadzić małą rewolucję. Choćby sama jej obecność tutaj, w Klingenthal.

- Owszem, zdaje się, że było to coś w stylu „wyglądacie jak latające worki cementu. A worki cementu nie potrafią przecież latać" - cytuję jej słowa, które wtedy zabrzmiały dla nas niemalże jak obelga. Dziś potrafię dostrzec ich prawdziwość.

- Bo dokładnie tak było – Alicja kiwa ponownie głową. - Mój tata zwykł mawiać, że „te całe skoki to jakiś jeden wielki szwindel, bo oni wszyscy przecież spadają". I tak było. Wyście nie latali, ani nawet nie skakali. Wy po prostu spadaliście, czasem dalej, czasem bliżej, czasem nawet całkiem daleko. Ale ze skakaniem nie miało to nic wspólnego.

- A dziś? - pytam.

Alicja posyła mi spojrzenie z ukosa.

- Cóż, motylkami bym was jeszcze nie nazwała, ale latającymi rybami już i owszem – puszcza mi oko i wstaje z ławki. - Albo latającymi wiewiórkami, żeby było tematycznie – wskazuje rude kity, które migają gdzieś wśród gałęzi pobliskiego drzewa.

Odchodzę, bo kochamDove le storie prendono vita. Scoprilo ora