Nierzadko opanowywała mnie wściekłość na nią, na Borusów, na cały cholerny świat, który zmówił się, żebym tylko nie była szczęśliwa. Miałam wtedy ochotę krzyczeć na całe gardło, co nawet parę razy zrobiłam, byleby tylko dać upust frustracji. Czasem to pomagało. A czasem nie. Bywało, że czułam się jeszcze gorzej.

Trochę też niepokoiło mnie, ile takich niewidzialnych ludzi biega sobie jeszcze po świecie. W klinice nikogo nie spotkałam, ale mimo to...

Perspektywa niematerialnych gapiów, obserwujących jak tańczę sama w domu albo śpiewam pod prysznicem, fałszując na cały głos do butelki z szamponem była mało pocieszająca.

Właśnie w ten sposób minęły mi całe tygodnie. Zdążyłam się pozbierać do kupy na tyle, na ile mogłam. Mimo to czułam się jak popękany wazon nieudolnie posklejany, żeby tylko jakoś wyglądał.

Na pewno nie byłam tą samą Cassie, co sprzed przyjazdu do Polski. W ciągu ostatnich miesięcy życie doświadczyło mnie bardziej niż przez osiemnaście lat. Czy byłam silniejsza? Nie powiedziałabym. Czy mogłabym zostawić to za sobą i zacząć normalnie żyć?

Może kiedyś. Na razie potrzebowałam czasu. A tego akurat miałam aż nadto.

* * *

Przysłuchiwałam się kłótni pielęgniarek, dotyczącej tego czy to Leoncio czy może Pablo zabił Jeremiaha, gdy nagle poczułam się bardzo źle. Na zmianę widziałam przed oczami światło i ciemność. Było mi niedobrze i kręciło mi się w głowie.

Co do cholery?

Działo się coś bardzo dziwnego. Do tej pory myślałam, że ból już mnie nie dotyczy no bo jak, skoro jestem niematerialna? Przyznaję, że zaczęłam trochę panikować.

Nagle poczułam, że spadam. Jakby ktoś z całej siły szarpnął mnie i pociągnął w dół.

Nastała ciemność.

* * *

Głowa pulsowała mi tak strasznie, że ledwo mogłam się ruszyć. Spróbowałam wstać, ale moje ciało było ciężkie, jakby ktoś wlał we mnie ołów. Bolała mnie dosłownie każda kość i miałam przeczucie, że zaraz zwymiotuję.

Ale co innego wywołało o mnie szok.

To, że z wysiłkiem, ale jednak otworzyłam oczy.

Naprawdę o t w o r z y ł a m o c z y.

Rozejrzałam się. Leżałam w swojej sali na swoim łóżku. Zegar wskazywał godzinę szóstą rano, choć na zewnątrz wciąż było ciemno.

I byłam przytomna.

B y ł a m p r z y t o m n a .

Ale jakim cudem? Przecież lekarz powiedział wyraźnie, że to niemożliwe. Że prawdopodobnie już do końca życia pozostanę w śpiączce.

Podniosłam się na rękach i usiadłam, opierając się o krawędź łóżka. Natychmiast zalała mnie kolejna fala nudności i odruchowo przycisnęłam dłoń do ust.

Usłyszałam krzyki na korytarzu i odruchowo wytężyłam słuch. Każdy dźwięk wydawał mi się o wiele głośniejszy i donośniejszy niż jeszcze kilka minut temu. Jakbym wynurzyła głowę z wody.

- Proszę, ja tu tylko pracuję. - błagała jakaś kobieta - Niech mi pan nie robi krzywdy, proszę!

- Pytam ostatni raz. W którym pokoju leży Cassandra Wiles?

- Nie mogę powiedzieć.

Rozległ się dźwięk odbezpieczanego pistoletu.

- W 234c!

Nie no, chyba jakieś żarty. Nawet tutaj człowiek nie ma chwili spokoju.

Myślałam, że tutaj w końcu będę bezpieczna. Że to wszystko się już skończyło i teraz będzie tylko lepiej.

Jak widać, znowu się myliłam.

Usłyszałam kroki na korytarzu.

Nie mogłam czekać ani minuty dłużej. Znowu musiałam walczyć o życie.

Wstałam na tyle szybko, na ile pozwalała mi obolała głowa i podpierając ściany wyszłam z pomieszczenia. Każdy metr był wyzwaniem.

Od kiedy ten świat tak wiruje?

Tupot kilku par butów coraz bardziej się zbliżał. Przyspieszyłam i kulejąc weszłam do windy dla personelu. Wybrałam najniższe piętro i nerwowo, raz po raz, wciskałam przycisk zamykający drzwi.

Gdy winda się zatrzymała, moim oczom ukazał się podziemny parking.

Przeszukałam wzrokiem pomieszczenie, w nadziei, że jakoś znajdę wyjście z budynku. Jednak w tej samej chwili znowu dopadły mnie silne zawroty głowy. Złapałam się mocno słupa, żeby nie upaść.

Zrozumiałam, że nie dam rady dalej iść.

Ale przecież nie mogłam tam zostać. Byłam widoczna jak na dłoni.

Rozejrzałam się pospiesznie za jakąś kryjówką. Wiedziałam, że kończy mi się czas.

Moją uwagę przykuła wnęka w kącie parkingu, tuż za wielką furgonetką. Dokuśtykałam się tam, z każdą minutą czując się coraz gorzej. W kółko powtarzałam sobie w myślach, że jestem coraz bliżej i że dam radę.

Nie mogłam zemdleć. Nie tam, nie teraz.

W końcu dotarłam na miejsce. Dystans był maleńki, ale miałam wrażenie, że zajęło mi to strasznie dużo czasu.

Wnęka była duża, choć nie rzucała się w oczy. Porzucono tam kartony, opony, skrzynie i inne niepotrzebne rzeczy. Była moją jedyną szansą.

Weszłam tam, całą uwagę skupiając na pozornie prostym zadaniu: nie wywalić się. Cóż, łatwo mówić dla kogoś kto od miesięcy nie używał mięśni.

Właśnie, jak długo byłam nieprzytomna?

Wcisnęłam się między kontener i ścianę, ale wciąż czułam się zbyt widoczna. Resztkami sił położyłam się na ziemi i wpełzłam pod zepsutego dżipa.

Było tam ciemno i brudno. Modliłam się, by wszystkie szczury miały akurat zjazd rodzinny jak najdalej stąd. Bo gdybym jakiegoś zobaczyła, na pewno podskoczyłabym ze strachu i uderzyła głową w podwozie. A wstrząsu mózgu nie potrzebowałam.

Leżałam jak mysz pod miotłą przez jakieś dwie godziny. Nie słyszałam nic niepokojącego i zaczęłam się zastanawiać, czy w końcu stamtąd nie wyjść. Jednak, gdy tylko się poruszyłam, zrobiło mi się ciemno przed oczami. Nie wiem, co działo się potem. Chyba zemdlałam.

* * *

W końcu wróciła mi świadomość. Wszystko mnie bolało, ale co mogłam się spodziewać po kilku, a może nawet kilkunastu godzinach spędzonych w takich warunkach.

Dla pewności odczekałam jeszcze jakieś pół godziny, po czym wygrzebałam się spod tego samochodu. Ostrożnie wstałam, spodziewając się, że znów będę musiała się czegoś złapać, by nie uderzyć twarzą o ziemię.

Powoli przeszłam kilka metrów. Obawiałam się, że w każdej chwili mogę stracić równowagę.

Po chwili zamrugałam zaskoczona.

Nic. Żadnych dolegliwości. Już nic mnie nie bolało. Czułam się jak nowo narodzona.

Roześmiałam się z ulgą i tanecznym krokiem podbiegłam w stronę drzwi, które wcześniej zauważyłam. Dzięki Bogu, były otwarte i prowadziły na klatkę schodową.

Nie rozumiałam, jakim cudem nagle poczułam się lepiej, ale ktokolwiek za to odpowiadał, nie zamierzałam się z nim kłócić.

Wdrapałam się piętro wyżej, gdzie dotarłam do wyjścia ewakuacyjnego. Szczęście mi sprzyjało, bo gdy tylko je popchnęłam, poczułam na twarzy ostre, chłodne powietrze.

Zrobiłam głęboki wdech, rozkoszując się tą chwilą. Tak bardzo tęskniłam za przebywaniem na zewnątrz.

Podeszłam do ulicy i próbowałam złapać stopa. Przyznaję, może to nie był najmądrzejszy pomysł, ale innego nie miałam. Musiałam się stamtąd jak najszybciej ewakuować.

Zanim oni wrócą.

Światełko W Tunelu / PORWANAМесто, где живут истории. Откройте их для себя