#8

1.3K 49 1
                                    

Chciałabym powiedzieć, że stało się tak jak chciałam.
Tak jak sobie obiecałam.
Naprawdę.

Ale nie mogę...

Przez pierwsze dwa dni w ogóle nie przyszedł, a ja mój żołądek coraz głośniej domagał się jedzenia. Bałam się, że on naprawdę chce mnie zagłodzić.

Trzeciego dnia w końcu usłyszałam jego kroki na schodach. Otworzył drzwi i uśmiechnął się perfidnie.

- Mam nadzieję, że nie zgłodniałaś. - zadrwił i rzucił mi kromkę czerstwego chleba.

Chciałam ją jak najszybciej zjeść, ale głos w mojej głowie nie pozwalał mi na to. Wciąż byłam zbyt dumna.

- Nie chcesz? Mogę to wziąć z powrotem.

Wciąż nie ruszyłam się z miejsca.

Podszedł do mnie i złapał mnie za twarz.

- Powiem ci jedno. Masz to zjeść. Nie mogę pozwolić, żebyś mi się wygłodziła. Jeśli masz umrzeć, to tylko dzięki mnie.

Dosłownie zmusił mnie, do przełknięcia chleba, po czym wyszedł, nie oglądając się za siebie. A ja znowu się rozpłakałam.

Mijały kolejne dni.
Kilka razy przytulił mnie i pocałował wbrew mojej woli.
W tamtych chwilach chciałam go uderzyć. Z całej siły. Ale wiedziałam, że nie mogę tego zrobić.

Z czasem, on posuwał się coraz dalej. Bałam się do czego może dojść.

Jednej nocy przyszedł do piwnicy i powiedział, że mam iść z nim na górę. Serce podskoczyło mi do gardła. Próbowałam się opierać, ale po prostu chwycił mnie za ramię i zaprowadził do swojej sypialni. Gdy zamknął za nami drzwi, cała się trzęsłam. Przejechał mi dłonią po policzku i popchnął na łóżko. Potem ułożył się obok, chwycił moją dłoń i przypiął ją kajdankami do swojej. Powiedział, że jeśli spróbuję wstać, to pożałuję. Więc tylko leżałam, niezdolna choćby się poruszyć. Do rana nawet nie zmrużyłam oka. Ale wtedy jeszcze nie zrobił TEGO.

Od tamtej nocy codziennie z nim spałam. Przytulał się do mnie i mnie obmacywał. Wkładał rękę tam, gdzie nie powinien.

Na moje piski, czy próby buntu reagował śmiechem i ciosem w twarz.

Każda noc stała się koszmarem. Marzyłam tylko, by jak najszybciej znaleźć się na dole, gdzie mogłam w końcu zostać sama. Zawsze, zanim pierwsze promienie słońca przebijały się przez grube zasłony w jego pokoju, wstawał i odprowadzał mnie do piwnicy. Na do widzenia, zwykle albo uderzał mnie, albo co gorsza - całował lub dotykał...

Nie widziałam się w lustrze od dawna, ale domyślałam się, jak musiałam po tych wszystkich ciosach wyglądać... Zresztą, już dawno przestało mnie to obchodzić.

Z czasem przestałam się w ogóle opierać. Robił co chciał a ja nie wyrażałam żadnego sprzeciwu. Resztki mojej osobowości ukryły się gdzieś we mnie, czekając na czasy, gdy będą mogły bezpiecznie powrócić. Pozostała sama skorupa. Gdy go nie było, nie robiłam nic oprócz leżenia i pustego gapienia się w sufit...

Pewnie całkiem by mnie złamał, ale zawsze, gdy już prawie mu się udawało słyszałam ten głos w swojej głowie, który kazał mi się nie poddawać i czekać na odpowiedni moment...

Ale ta chwila nie nadchodziła. Nie dostałam żadnej szansy. Bez przerwy siedziałam tylko zamknięta na klucz w piwnicy albo w jego łóżku. Nie wiedziałam słońca od wielu tygodni. A gdy człowiek zostaje sam na sam ze swoimi myślami, nie zawsze dobrze się to kończy.

Kręciły się one głównie wokół dziadka i Shawna. Najczęściej pojawiało się trudne pytanie, czy w ogóle żyją. Z czasem, gdy tylko mnie nachodziły odsuwałam je w najgłębsze zakamarki swojego umysłu. Bo gdybym oprócz przemocy psychicznej i fizycznej miała jeszcze znieść cierpienie związane z ich utratą...

Chyba bym się zabiła.

Nie raz byłam o krok od tego. Zabić się można na wiele sposobów. Mogłam się choćby powiesić na klamce...

Kilka razy stałam nawet przed drzwiami gotowa to zrobić. W rękach trzymałam linę, stworzoną ze szmat i ubrań.

Ale nie potrafiłam odebrać sobie życia. Może byłam tchórzem. Może. Przecież cały ten ból w końcu by się skończył.

Ale w głębi duszy wiedziałam, że zbyt cenię sobie życie, żeby je odebrać.
Zbyt kochałam ten kijowy, posrany świat.

Nawet, jeśli od tygodni nie byłam na zewnątrz.

Nawet, jeśli traktowano mnie tu jak szmatę.

Nawet, jeśli ci których kochałam najpewniej nie żyją.

Nawet, jeśli on pozwalał sobie na coraz więcej.

Nawet, jeśli już nie umiałam się bronić...

Nawet, jeśli nie używałam mojego głosu od dnia porwania...

Nie potrafiłam...

Gdy mnie tu przywiózł byłam pewna, że jakoś dam sobie radę. Że jakoś przekonam go, o mojej uległości, choć byłoby inaczej. Że ucieknę. I że pomszczę dziadka.

A teraz?
Ze wszystkich sił walczę, żeby się nie rozsypać. Nie jestem pewna, czy w ogóle zauważyłabym, gdyby w pewnym momencie przestał zamykać drzwi na klucz.

Moje rozmyślania przerwał ruch na klatce schodowej.
Znów idzie, żeby mnie dręczyć.

Wstałam z materaca a on wszedł do środka. Spojrzałam na niego bez emocji.

Podszedł i pocałował mnie w usta, jednoczenie wsuwając mi rękę pod koszulkę

- Dziś mam szczęśliwy dzień. Odkąd twojego dziadka nie ma wszystko idzie łatwiej. Udało nam się ważne zlecenie -

Przerwał i złapał mnie za twarz, zmuszając abym skupiła na nim swój pusty wzrok

- Jest noc i będziemy świętować. - Pierwszy raz od dawna naprawdę się wystraszyłam. Musiał to zobaczyć w moich oczach, bo uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Mam zamiar się dobrze bawić. I raczej się nie zawiodę

Poczekał, aż to do mnie dotrze, po czym popchnął mnie w kierunku schodów.

Światełko W Tunelu / PORWANAWhere stories live. Discover now