#2

2.8K 76 8
                                    

Nawet nie myślałam, dokąd właściwie chcę się udać. Po prostu ruszyłam przed siebie. Byłam po prostu zbyt wściekła. Wściekła na niego, na siebie, na cały cholerny świat. Czułam, że mogę eksplodować, jeśli czegoś nie zrobię, a zamordowanie dziadka raczej nie wchodziło w grę. Szkoda.

Postanowiłam więc pobiegać. Tak, to było dokładnie to, czego potrzebowałam. Skręciłam w kierunku parku. Biegłam coraz szybciej i szybciej. Pokonałam kilometr, potem następny. Czułam się wolna. Mogłabym tak do wieczora...

Tylko, że...

Wcale tak nie było. Przebiegłam z dwieście metrów, po czym poczułam, że płuca mi płoną. Oparłam się o najbliższe drzewo i zaczęłam dyszeć ciężko. Nogi miałam jak z waty. Moja kondycja pozostawiała naprawdę wiele do życzenia, ale chyba ciężko oczekiwać, że będę sportsmenką, skoro praktycznie nie wychodzę z domu.

Gdy moje płuca na nowo przypomniały sobie, jak się oddycha, postanowiłam, że pójdę na spacer. Pierwszy raz nie będę musiała się przejmować godziną. Wybrałam się więc do Łazienek. Przechadzałam się między alejkami i przyglądałam się życiu innych, normalnych ludzi.
Zaczęłam się zastanawiać, ile razy ja w ogóle byłam w jakimkolwiek parku. Jako dziecko, w ogóle nie mogłam wychodzić z domu bez opieki, a dziadek nigdy nie miał czasu, żeby mnie gdzieś zabrać. Gdy już byłam starsza, rzadko takie miejsca były na tyle blisko, bym mogła się nimi w spokoju nacieszyć. Nie mogłam się oszukiwać. Czułam się wśród tych ludzi jak kosmitka. Jak moje życie wyglądałoby, gdybym urodziła się w innej rodzinie?

Spacerowałam do wieczora. Żołądek kurczył mi się za każdym razem, gdy przypominałam sobie, co mnie czeka, gdy wrócę do domu, dlatego odsuwałam od siebie wszelkie myśli na ten temat.

Westchnęłam. Co ja narobiłam...

*      *      *

Kilka godzin później

Powoli dotarłam pod swój blok. Była prawie jedenasta w nocy, a słońce, mimo długich letnich dni, już dawno zniknęło za horyzontem. Pewnie szwendałabym się dłużej, gdyby nie to, że miasto po ciemku trochę mnie przerażało. Kolejny skutek spędzenia wielu lat w klatce.
Starałam się cieszyć ostatnimi minutami życia. Bo niewątpliwie, miało się szybko skończyć. Tym razem dziadek naprawdę mnie zabije.
Dlatego, bez pospiechu, krok po kroczku wchodziłam po schodach. Pierwszy raz żałowałam, że nie mieszkamy na ostatnim piętrze, najlepiej w jakimś wieżowcu. Dotarłam pod drzwi swojego mieszkania zdecydowanie zbyt szybko.

Zapukałam cicho do drzwi, w pełni świadoma, że pukam do bram piekieł. Jednak minęło pięć minut, potem dziesięć i nic się nie wydarzyło. Zapukałam ponownie, tylko głośniej, choć wiedziałam, że dziadek ma słuch jak nietoperz i już dawno by mnie usłyszał.

Minęło kolejnych pięć minut. Zrezygnowana usiadłam na schodach. Przeszło mi przez myśl, że może on specjalnie nie otwiera tych drzwi, tak w ramach kary, ale nie wydawało mi się to prawdopodobne.
Czułam, że zapowiadała się długaa noc.

Nagle usłyszałam, jak ktoś zbiega po schodach. Boże, przecież jest środek nocy, wielu ludzi już śpi. Co ten ktoś sobie wyobraża? Normalnie, tupał jak stado ciężarnych słoni.

Podniosłam wzrok w tej samej chwili, gdy on mnie zobaczył.

ON

Chłopak od kawy.

Rozpoznał mnie i spojrzał na mnie zniesmaczony.
- Śledzisz mnie? Czekasz, aż wyjdę z domu?!- warknął

- Po co miałabym to robić? –

- Ty mi powiedz. –

Byłam naprawdę zbyt zmęczona, by się z nim kłócić.

- Po co, do cholery miałabym za tobą biegać i w środku nocy się na ciebie czaić? Masz chyba o sobie zbyt wysokie mniemanie. –

- To co tu robisz? –

- Mieszkam. Mieszkam, wyobraź sobie. -

Uniósł zaskoczony brwi

- Gdzie? -

Wskazałam ręką na wielkie, trudne do przegapienia drzwi po mojej prawej.

- Tu. –

Przez chwilę nie wiedział, co powiedzieć. Był wyraźnie zaskoczony. Gdy ponownie się do mnie zwrócił, jego głos był o wiele sympatyczniejszy.

- W takim razie, dlaczego o tej godzinie siedzisz sama na klatce schodowej? Zapomniałaś kluczy? Czy może raczej postanowiłaś rozbić tu obóz? - uśmiechnął się lekko

- Dziadek wyszedł z domu i nie wiem, kiedy wróci. - doszłam do wniosku, że tak właśnie musiało być. Prawdopodobnie poszedł mnie szukać, a ja nawet nie mam, jak go powiadomić, że już wróciłam.

- Co w tym dziwnego? –

- Nie rozumiesz. On jest strasznie nadopiekuńczy. Nigdy nie wyszedłby z domu, wiedząc, że nie siedzę bezpiecznie w swoim pokoju. – uśmiechnęłam się smutno. – Pokłóciliśmy się. Wyszłam bez jego pozwolenia. Prawdopodobnie, odetnie mi dopływ tlenu, gdy się tu pojawi, ale nie to mnie martwi. Boję się, że stało się coś złego. –

Kiwnął ze zrozumieniem głową. Przyjrzał mi się, po czym podszedł do drzwi i zapukał.

- Wyobraź sobie, że już na to wpadłam.-

Uśmiechnął się tylko do mnie i zapukał ponownie.

- Wiesz, prawdopodobnie, jeśli cię zobaczy, to zabije nas oboje...-

Chwycił za klamkę

- Emm, jesteś pewna, że drzwi nie są otwarte? –

Wbiłam w niego wzrok. Chyba nie mówił poważnie.

Wstałam, a on się odsunął. Minęłam go i popchnęłam drzwi. Były otwarte.

- Ale on by nigdy nie... On by nigdy nie wyszedł, nie zamykając domu...-

Weszliśmy do środka. Stanęłam jak wryta. Mieszkanie było w strasznym stanie. Wyglądało, jakby przeszedł przez nie huragan. Wszystko zostało porozrzucane, szuflady były otwarte, po podłodze walały się papiery. Jakby ktoś czegoś szukał. Jakby ktoś tu walczył...
Zamknęłam drzwi na zasuwkę i weszłam do salonu. Słyszałam, że chłopak szedł za mną. Schyliłam się i dotknęłam czerwonych plam na podłodze.

To krew.

    *      *     *

Światełko W Tunelu / PORWANAWhere stories live. Discover now