Związana przeznaczeniem | Rom...

By KorpoLudka

320K 34.9K 5.6K

Kiedy Dorothy Gale podczas lunchu spotyka dziwną kobietę, która daje jej klucz i karteczkę, nawet nie spodzie... More

1. Dorothy i tajemniczy klucz
2. Dorothy i Czarownica ze Wschodu
3. Dorothy i Manczkinowie
4. Dorothy i jej sława
5. Dorothy i Strach na Wróble
6. Dorothy i Kalidachy
7. Dorothy i ruda zielarka
8. Dorothy i latający dom
9. Dorothy i gościnność rodem z Oz
10. Dorothy i Miasto Graniczne
11. Dorothy i pamiątki z przeszłości
12. Dorothy i połówka artefaktu
13. Dorothy i eremita
14. Dorothy i wyrzuty sumienia
15. Dorothy i latające małpy
16. Dorothy i Emerald City
17. Dorothy i Tchórzliwy Lew
18. Dorothy i Czarnoksiężnik
19. Dorothy i więzi rodzinne
20. Dorothy i dzielnica portowa
21. Dorothy i Czarownica z Północy
22. Dorothy i plan awaryjny
23. Dorothy i Tornado
24. Dorothy i wrony
25. Dorothy i czarne pszczoły
26. Dorothy i Czarownica z Zachodu
27. Dorothy i lęk wysokości
28. Dorothy i Winkowie
29. Dorothy i strażnicy lasu
30. Dorothy i Blaszany Drwal
31. Dorothy i kraj Kwadlingów
32. Dorothy i Miasto Portowe
33. Dorothy i droga na zachód
34. Dorothy i niewidzialny zamek
35. Dorothy i Czarownica z Południa
36. Dorothy i spotkania po latach
37. Dorothy i oblężenie miasta
38. Dorothy i dowódca straży
39. Dorothy i Kansas
40. Dorothy i zazdrość
41. Dorothy i wilki
42. Dorothy i pani meteorolog
43. Dorothy i nauka strzelania
44. Dorothy i metody naukowe
45. Dorothy i mężczyzna z tatuażem
46. Dorothy i pościg
47. Dorothy i Ruth
48. Dorothy i albatros
49. Dorothy i pomiędzy
50. Dorothy i kraina Iw
51. Dorothy i rodzina królewska
52. Dorothy i czytająca emocje
53. Dorothy i ekipa ratunkowa
54. Dorothy i więzienna cela
55. Dorothy i dziedziczka tronu
56. Dorothy i magiczne pułapki
57. Dorothy i elektryczne węgorze
58. Dorothy i Król Gnomów
59. Dorothy i serce z kamienia
60. Dorothy i trzęsienie ziemi
61. Dorothy i dwaj królowie
62. Dorothy i psychoanaliza
63. Dorothy i Jolly Roger
64. Dorothy i dobry pirat
65. Dorothy i szalupa ratunkowa
66. Dorothy i antymagiczne więzienie
67. Dorothy i magia
68. Dorothy i resztki człowieczeństwa
69. Dorothy i obce wojsko
70. Dorothy i propozycja króla
71. Dorothy i królowa matka
72. Dorothy i szpital psychiatryczny
73. Dorothy i znak skorpiona
74. Dorothy i zatrute żądło
75. Dorothy i złamane serce
76. Dorothy i zaklęcie lokalizujące
77. Dorothy i kontrakt małżeński
78. Dorothy i nadworny lekarz
79. Dorothy i jadowite kły
80. Dorothy i podziemne miasto
81. Dorothy i droga na skróty
82. Dorothy i gargulce
83. Dorothy i ruiny w dżungli
84. Dorothy i złe wieści
85. Dorothy i partyzancka armia
86. Dorothy i córka Pastorii
87. Dorothy i oko cyklonu
Epilog
Posłowie

88. Dorothy i jej przeznaczenie

2.7K 326 168
By KorpoLudka

Czy Wy rozumiecie, że to tutaj OSTATNI rozdział? Rany... Kiedy minęło te osiemset stron?!

W każdym razie zapraszam na ostatni, 88 rozdział :)

_________________________________________

– Czy ja nie żyję? – wymsknęło mi się, gdy nie odpowiedział na moje pierwsze pytanie.

Zaśmiał się chrapliwie, cały czas nie spuszczając ze mnie wzroku. Czułam się pod nim bardzo nieswojo.

– A jak myślisz, Dorothy? – odpowiedział idiotycznie pytaniem, czego nie znosiłam. Chyba nikt tego nie lubił. – Sądzisz, że tak wyglądałoby życie pozagrobowe?

– Nie wiem...

– A co zrobiłaś, zanim tu trafiłaś?

– Zabiłam Czarownicę – przypomniałam sobie. Czułam się tak, jakbym wszystkie te emocje towarzyszące zabiciu mamy i Clarissy oddzieliła od siebie grubą szybą, będąc ciągle świadomą ich obecności, ale nieodczuwającą już tego bolesnego ścisku w sercu. – Właściwie to dwie.

– I przejęłaś ich magię, prawda?

Skinęłam głową. Mężczyzna znowu się zaśmiał, jakby z mojej niedomyślności. Wystarczył jeden jego ruch ręką, żeby przed oczami pojawiło mi się odpowiednie wspomnienie.

Nie sposób byłoby je przegapić.

Siedziałam znowu w antymagicznej klatce, wpatrując się w plecy oddalającego się Flynna, mama wypytywała mnie, skąd się wziął, a mnie w głowie brzęczały te słowa. Potem przypomniałam sobie również resztę jej wypowiedzi.

Jeśli tornado zostało stworzone za pomocą dużej ilości magii, w jego wnętrzu mogą zachodzić różne procesy. Możliwa jest wtedy nie tylko podróż ze świata do świata, jak z Ziemi do Oz, ale również na przykład podróż w czasie. Kwestia stężenia magii. Nigdy jednak nie widziałam tak silnego tornada, które potrafiłoby coś podobnego.

Zamrugałam i wspomnienie rozmyło się przed moimi oczami, pozwalając im znowu spojrzeć na uśmiechniętego mężczyznę. Niemożliwe...

– Tornado – podjęłam. Przytaknął. – Stworzyłam je, mając w sobie magię trzech Czarownic. Potem dołożyłam do tego jeszcze czwartą.

– Przypuszczam, że nawet nie wiedziałaś do końca, co robisz – odgadł bardzo trafnie. – Nie przejmuj się, magia wiedziała za ciebie. To musiało się wydarzyć.

– Co musiało się wydarzyć? I dlaczego? – dopytywałam lekko zdezorientowana.

– Bo jesteś związana swoim przeznaczeniem, Dorothy – odpowiedział lekko. – Zawsze byłaś, nawet jeśli o tym nie wiedziałaś.

Dobra, po tych słowach trochę się wkurzyłam. To był chyba najwyższy czas zagrać w otwarte karty, bo jego pieprzona tajemniczość i wymijające odpowiedzi powoli zaczynały mnie męczyć. Musiałam wracać do zamku Clarissy, odnaleźć Jacka, zakończyć to wszystko... Nie miałam czasu na jakieś filozoficzne dysputy!

– Wiem, kim jesteś – wypaliłam więc, jak zwykle nie bawiąc się w delikatności. – Jesteś Czarnoksiężnikiem, prawda? Tym pierwszym, prawdziwym, nie jednym z tych, którzy tylko cię zastępowali. Tym, który stworzył Oz.

Pokłonił się przede mną teatralnie, jakby cały czas czekał, aż powiem to na głos. Wyglądało to na jakąś kolejną grę, a po Clarissie miałam ich serdecznie dosyć i może dlatego tak mnie to wyprowadziło z równowagi.

– Po co mnie tu ściągnąłeś? – zapytałam więc ze złością, zanim zdążył coś odpowiedzieć. – Muszę tam wracać! Muszę...

– Nie ściągnąłem cię tu – wszedł mi w słowo, a ja natychmiast automatycznie zamilkłam.

– Co?

– Nie ściągnąłem cię – powtórzył cierpliwie. – Sama do mnie przyszłaś. Musiałaś, bo tak miało być.

– Czyli jak?! – znowu się zdenerwowałam. – Co ja tu właściwie robię?! O co w tym wszystkim chodzi?!

– Przecież sama odpowiedziałaś już sobie na to pytanie. – Czarnoksiężnik ze zdziwieniem wzruszył ramionami. – Stworzyłaś magiczne tornado. Oparte na twojej własnej magii, a dodatkowo czterech najsilniejszych w Oz Czarownic. Sama wiesz, że stało się przez to magiczne. Z jednej strony prowadzi na Ziemię, a z drugiej... z drugiej przez czas i przestrzeń.

Zmarszczyłam brwi. Spróbowałam się uspokoić i spróbować dojść do tego, co wyraźnie starał mi się zasugerować. Ale to przecież było niemożliwe...

– Chcesz powiedzieć, że przeniosłam się w czasie?

– Pamiętasz statek twojego znajomego pirata? – podjął takim tonem, jakby było oczywiste, że o tym wszystkim wiedział. – To ty go tu sprowadziłaś. Właśnie tym tornadem. Okej, przerzuciło go w trochę inne miejsce i czas, ale tak to już jest z tymi tornadami. Zwłaszcza tymi, w których kumuluje się tak wiele magii. Silniejszego tornada Oz chyba jeszcze nie widziało... Bo też nigdy wcześniej jedna osoba nie posiadła mocy czterech Czarownic.

Zakręciło mi się w głowie i pewnie bym upadła, gdybym tak bardzo nie obawiała się pustki dookoła mnie.

– Czy to oznacza... Że ja naprawdę...

– Cofnęłaś się w czasie – dokończył uprzejmie, najwyraźniej widząc, że miałam poważne kłopoty z wysłowieniem się. – Czekałem na ciebie. To jest właśnie ten moment.

Moment czego?, chciałam zapytać, ale Czarnoksiężnk w następnej chwili odwrócił się i gestem zaprosił mnie, bym poszła za nim. Ostrożnie zbliżyliśmy się do źródła tego dziwnego, jaskrawego światła, a ja ze zdumieniem stwierdziłam, że wydobywało się z niewielkiej, zawieszonej w próżni kuli, bąbla powietrza, wewnątrz którego coś różnokolorowego kotłowało się i przelewało.

W jednej chwili zrozumiałam, co to było.

To było Oz.

– Ale... Jak... – Przez moment nie potrafiłam się wysłowić, jakby język kompletnie mi skołowaciał. Wpatrywałam się w kulę jak zahipnotyzowana, chociaż światło nadal mnie oślepiało. – To nie jest możliwe... Pieprzony kreacjonizm...

– To tylko część Ziemi zamknięta w magii – zaoponował spokojnie, zupełnie nie przejmując się moimi słowami. – W miejscu, gdzie wszystko jest możliwe. Spróbuj jej dotknąć, to sama się przekonasz.

Posłałam mu nieufne spojrzenie, ale i tym się nie przejął, nadal popatrując na mnie beztrosko, tymi oczami, które widziały mijające wieki. Nie chciałam chyba wiedzieć, jak stary był Czarnoksiężnik. Ani jak niebezpieczny mógł się stać, gdyby coś poszło nie po jego myśli.

Wyciągnęłam więc rękę i po chwili wahania dotknęłam kuli. W następnej chwili przed oczami rozbłysły mi fajerwerki.

Moje uszy zaatakowała kakofonia dźwięków, zrobiło mi się słabo, ugięły się pode mną kolana i upadłam na ziemię. Nie było tam jednak, jak początkowo się spodziewałam, czarnej nicości – zdawałam sobie sprawę, że to była irracjonalna myśl, skoro po czymś przecież stąpałam, ale i tak nie mogłam się jej pozbyć – a coś miękkiego i chłodnego, co po dotyku rozpoznałam jako trawę.

Kiedy fajerwerki zniknęły i znowu mogłam otworzyć oczy, klęczałam na zielonej, pełnej kolorów i życia, sporych rozmiarów polanie, otoczonej ze wszystkich stron dżunglą szczelnie niczym zielonymi ścianami. Było w tym miejscu coś znajomego.

– Poznajesz? – zapytał lekko stojący obok mnie Czarnoksiężnik. – To tutaj zbuduję Emerald City.

Raz jeszcze rozejrzałam się dookoła, oszołomiona. Nigdzie nie widziałam ani śladu życia, a przecież pamiętałam to miejsce w zupełnie innym stanie – najpierw ze stojącym tam, pięknym, dumnym miastem, a potem jego żałosnymi ruinami. Potem pełen niedowierzania wzrok przeniosłam na Czarnoksiężnika.

– Nic z tego nie rozumiem – przyznałam. – Skoro jesteśmy w przeszłości... Skąd wiesz...

– Jestem Czarnoksiężnikiem, Dorothy – przerwał mi. – Wiem wszystko. Jestem czystą magią, więc jestem przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. Wiem, co było, co jest i co będzie. Jestem w każdym miejscu i czasie naraz. Tak właśnie działa magia... I tak w tej chwili działasz ty, bo masz jej w sobie wystarczająco dużo.

– Więc to dlatego wiesz...

– Co zdarzyło ci się w przyszłości, chociaż dopiero stworzyliśmy Oz? – Nie umknęło mi, że użył liczby mnogiej. – Tak, dlatego. Wiem, co się stało i co się stanie, Dorothy. Dlatego czekałem na ciebie. Są pewne rzeczy, o których musisz wiedzieć, zanim podejmiesz decyzję.

– Jaką decyzję? – Opanowało mnie wrażenie, że nie miałam absolutnie żadnej kontroli nad tą rozmową, i niespecjalnie mi się to podobało. Nie potrafiłam tego jednak zmienić, bo nadal trochę się go obawiałam.

– Wiesz, dlaczego się tu znalazłaś? – Potrząsnęłam przecząco głową. – To nie jest przypadek, że tu jesteś. Miałaś się ze mną spotkać. Istnieje po temu kilka powodów. Jednym z nich jest fakt, że miałaś wraz ze mną stworzyć Oz. Nie pytaj, dlaczego, tak po prostu miało być. Zebrałaś w sobie magię czterech Czarownic i to ty musiałaś je stworzyć... żebyś potem mogła je zabić. A poza tym... Sami tworzymy swój los, Dorothy. I od początku do końca jesteśmy nim związani. Masz w sobie tę magię, tylko dlatego mogłaś tu do mnie dotrzeć. Masz ją, dlatego mogłaś pomóc mi w dziele kreacji. Masz ją, bo zabiłaś Czarownice, a dzięki niej sama sobie w tym pomogłaś. Zaraz ci pokażę, to wszystko zrozumiesz.

Stałam jak sparaliżowana, gdy podszedł do mnie i przysłonił mi oczy dłonią. Chciałam się wyrwać, ale zwyczajnie nie mogłam, jakbym w sekundzie zamieniła się w kamień. Gdy po chwili się ode mnie odsunął, a ja zamrugałam oczami i rozejrzałam się dookoła, stwierdziłam, że krajobraz wokół mnie się zmienił.

Zmieniła się nawet pora dnia i temperatura. Na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka, roztarłam więc ramiona dłońmi. Wokół panował półmrok, a z daleka dochodziły mnie czyjeś przytłumione głosy, śpiewy i chichoty. Znowu znajdowaliśmy się na kompletnym odludziu, na skraju jakiegoś lasu, normalnego lasu jednak, nie dżungli, złożonego z brzóz i dębów o powoli brązowiejących liściach. Okręciłam się dookoła własnej osi, by w końcu rzucić Czarnoksiężnikowi nieco bezradne spojrzenie.

– Gdzie jesteśmy?

– Inny czas, inne miejsce – wyjaśnił, chociaż w zasadzie niewiele mi to wyjaśniło. – Ale dla ciebie w pewnym sensie wszystko się tutaj zaczęło. Chodź, podejdziemy bliżej.

Moje nogi ruszyły za nim automatycznie, chociaż wcale nie chciałam iść. Chciałam się zatrzymać i zmusić go do wyjaśnień, bo tak bardzo nie znosiłam tkwić w niewiedzy i łazić za nim jak kretynka. Nie odezwałam się jednak, przedzierając się przez las, aż dotarliśmy na skraj polanki. Czarnoksiężnik gestem zaprosił mnie bliżej, więc podeszłam ostrożnie.

Na środku polanki paliło się ognisko, ponad którym na chwiejnej konstrukcji kołysał się niewielki kociołek. Po jego czterech stronach siedziały cztery kobiety. Poznałam je bez pudła po samym tylko kolorze włosów – ta niemalże biel czupryny jednej z nich i rudość drugiej były bardzo charakterystyczne.

To były Czarownice. Cztery Czarownice zebrane wokół ogniska, podgrzewające jakąś tajemniczą zawartość kociołka. Ale przecież żadna z nich już nie żyła, bo zabiłam wszystkie. Wniosek był tylko jeden.

To nadal musiała być przeszłość.

– Gloria na pewno opowiadała ci o tym dniu, Dorothy – odezwał się niespodziewanie Czarnoksiężnik, a chociaż w lesie było cicho i jego głos, którego nawet nie próbował ściszyć, niósł się daleko, żadna z Czarownic w ogóle nie zwróciła na niego uwagi. – Tym, kiedy wraz z siostrami przyrządziły wywar z maków. Kiedy zobaczyły przyszłość.

No tak! Dopiero wtedy zaskoczyłam. To dlatego powiedział, że dla mnie to tam się wszystko zaczęło. To tam Czarownice po raz pierwszy usłyszały o Dorothy, która zamierzała przybyć do Oz i je skrzywdzić.

– Maki nie wywołują wizji, wiesz – dodał od niechcenia Czarnoksiężnik. – Są trujące, można się od nich uzależnić, mogą powodować omamy, ale to nadal nie jest nic proroczego. Ludzie w Oz od dawna wierzą w coś, co nie jest prawdą.

– Więc skąd wzięły się te ich wizje? – zapytałam, zaskoczona. – Przecież większość z nich miała rację...

– Czarownice widziały to, co sama zaszczepiłaś im w głowach – wyjaśnił, a ja miałam już serdecznie dość nierozumienia wszystkiego, co mówił. Jakby nie potrafił tego normalnie, krótko wyjaśnić... – Taka jest prawda, Dorothy. Sama zobacz. Jesteś tu. Masz magię, która może sprowadzić na nie wizje, podczas gdy będą pewne, że była to sprawka maków. Podsuń im te obrazy, które powinny widzieć, które sprawią, że wszystko potoczy się tak, jak powinno.

– Ale to już się potoczyło – odparłam dosyć niemrawo. – Po co mam to robić? To odległa przeszłość...

– Może dla ciebie – wszedł mi od razu w słowo. – Ale czas... czas tak nie działa. Kiedy pierwszy raz przybyłaś do Oz i usłyszałaś o wizjach Czarownic, one wtedy też były sprowadzone przez ciebie. Kiedyś. Wcześniej, może teraz. Trudno powiedzieć, czas jest płynny, ciężko go w całości objąć rozumem. Musisz to jednak zrobić, żeby wszystko potoczyło się tak, jak już się potoczyło. Nie możesz zmienić czegoś, co już przeżyłaś, choćby teoretycznie była to dopiero przyszłość.

Przez chwilę milczałam, przetrawiając jego słowa. Czarnoksiężnik miał rację, byłam związana swoim przeznaczeniem. Sprawić, by wszystko potoczyło się tak, jak już to przeżyłam. Stworzyć samej sobie przeszłość. Czy tak to właśnie się stało? Czy tak było? Dlatego zrobiłam wrażenie w Oz, bo sama zasiałam w ludziach ziarno opowieści o Dorothy z Kansas?

To było tak szalenie nieprawdopodobne, a równocześnie... tak bardzo pasowało. Jak kawałki pozornie ułożonych już puzzli, które nagle nadawały obrazowi nowy wyraz.

– Podejdź do nich – polecił mi Czarnoksiężnik. – To bardzo proste, twoja magia cię poprowadzi, ona wie, co robić. Połóż każdej z Czarownic rękę na głowie... Nie przejmuj się, nie zobaczą cię. I po prostu pomyśl o tym, co powinny zobaczyć.

Powodowana jakimś impulsem, który z pewnością nie był moim rozsądkiem, rzeczywiście wyszłam na polanę. Czarownice piły właśnie wywar z kociołka, żadna jednak nie zauważyła mnie, gdy podawały sobie sporych rozmiarów chochlę. Przyglądałam im się przez moment z ciekawością. Niby nie były młodsze, niż gdy spotkałam je pierwszy raz w Oz, ale jednak wyglądały jakoś inaczej. Mniej poważnie. Łagodniej. Jakby były młode, a nie miały za sobą wiele lat niemalże nieśmiertelnego życia. To mógł być ten powód...

Nie wiedziałam dokładnie, co która z nich widziała w związku ze mną i tym całym mitycznym „zmienianiem oblicza Oz", więc improwizowałam. Trochę znowu pomogła mi magia, najwyraźniej lepiej ode mnie wiedząca, co robić. Gdy położyłam dłoń na głowie pierwszej z nich – jasnowłosej Czarownicy z Północy – czas nagle jakby się zatrzymał, a świat dookoła mnie zamarł, wstrzymał oddech. Tylko Czarnoksiężnik, który powoli szedł moimi śladami, nadal się poruszał.

Poczułam, jak magia popłynęła przez moje żyły, dążąc ku Clarissie. Nie próbowałam jej w żaden sposób kierunkować ani zatrzymywać, po prostu pozwoliłam jej przejąć kontrolę. Przed oczami na moment zabłysły mi sceny i wrażenia, które zostały przekazane Czarownicy; zaraz potem cofnęłam rękę, instynktownie wiedząc, że wszystko było już gotowe.

– Wspaniale – skomentował tymczasem Czarnoksiężnik. – Teraz zrób to samo dla reszty Czarownic.

Nie wahałam się ani chwili; znowu czułam się tak, jakby magia wyparła ze mnie wszystkie uczucia, nie myślałam o niczym poza dokończeniem zadania, które miało sprawić, że Oz będzie wyglądało dokładnie tak, jak miało wyglądać. Gdzieś pod czaszką kołatała mi się myśl, że gdybym odmowiła, mogłabym zmienić bieg historii – może Czarownice nie wiedziałyby wtedy, że miałam być w jakikolwiek sposób istotna dla Oz? Może Clarissa nie próbowałaby śledzić mnie i mojej rodziny na Ziemi? Może na przykład... wujek Henry nadal by żył?

Wiedziałam jednak, że nie mogłam pozwolić sobie na takie myśli. Gdy podsuwałam kolejne wizje kolejnym Czarownicom, doszłam do wniosku, że to nie miałoby sensu. Nie zamierzałam przyczyniać się do żadnych paradoksów czasowych. Poza tym magia... Ona lepiej ode mnie wiedziała, co robić. Wiedziała, że to musiało być zrobione... Bo już się stało.

Nie miałam innego wyjścia.

Kiedy obeszłam już wszystkie cztery Czarownice, z każdą działając podobnie jak z Clarissą, odwróciłam się do Czarnoksiężnika i spojrzałam na niego pytająco. Klasnął w dłonie.

– Świetnie, więc to mamy już załatwione. Chodźmy dalej!

Dalej? Ale gdzie, dalej?, miałam ochotę zapytać, ale w następnej chwili świat zawirował mi przed oczami i nie utrzymałam równowagi, padając na kolana. Zrobiło mi się niedobrze od tego wirowania, rzuciłam się na bok i zwymiotowałam, kiedy już wszystko się uspokoiło. Potrzebowałam jeszcze chwili, żeby dojść do siebie.

– Wszystko w porządku? – zapytał z troską Czarnoksiężnik. – Mogłem znowu zasłonić ci oczy, przepraszam. Następnym razem uprzedzę.

„Następnym razem"?! Miały być jeszcze jakieś następne razy?!

Kiedy już uspokoił się zarówno mój żołądek, jak i błędnik, skorzystałam z wyciągniętej przez Czarnoksiężnika ręki, by stanąć na nogi. Dopiero wtedy rozejrzałam się dookoła.

Tym razem nie znajdowaliśmy się na łonie natury. Staliśmy w jakimś wąskim, dosyć ciemnym korytarzyku, który wydawał mi się dziwnie znajomy. Zmarszczyłam brwi, próbując sobie przypomnieć, gdzie mogłam wcześniej widzieć to miejsce, w głowie miałam jednak pustkę.

– Poznajesz to miejsce? – zapytał tymczasem Czarnoksiężnik beztrosko, kontemplując swoim dziwnym spojrzeniem drewniane ściany. – To karczma. Spędziłaś w niej kiedyś jedną noc, od tego czasu jednak tyle się wydarzyło, że równie dobrze mogłaś zapomnieć. Spróbuję odświeżyć ci trochę pamięć. Żona właściciela miała na imię Boma, dała ci pierwsze tutejsze ubrania na zmianę.

Zaskoczyłam bardzo szybko. No tak, to był ten zajazd, w którym Jack oświadczył, że odprowadzi mnie do Emerald City! Ten sam, w którym znaleźliśmy się po mojej ucieczce z kryjówki Czarownicy ze Wschodu i przypadkowym postrzale, jaki zaserwował mi Jack. Wtedy, kiedy jeszcze praktycznie niczego o nim nie wiedziałam.

– Tak, pamiętam – odparłam więc w końcu powoli. – Dlaczego właściwie tu jesteśmy?

Zamiast odpowiedzieć, Czarnoksiężnik chwycił mnie za rękę. Ścisnął ją mocno, a kiedy cofnął dłonie, stwierdziłam, że trzymałam kawałek papieru.

– Napisz do niego – polecił mi Czarnoksiężnik. – Zostaw mu anonimową wiadomość.

W mojej pamięci znowu rozbłysło wspomnienie i w jednej chwili przypomniałam sobie, jak Jack opowiadał, jak trafił do tamtej kryjówki Czarownicy ze Wschodu, w której mnie znalazł. To nie był przypadek. Ktoś zostawił mu wtedy wskazówkę, gdzie jej szukać. Anonimowo.

To wprost niesamowity zbieg okoliczności. Nigdy nie przyszło ci do głowy, że ktoś mógł to zrobić celowo? Żebyśmy się spotkali?

To ja wtedy to powiedziałam. A Jack wyśmiał mnie, stwierdzając, że zbiegi okoliczności przecież się zdarzały.

Raz jeszcze spojrzałam na karteczkę w mojej dłoni, a potem jednym ruchem drugiej, tej wolnej, uzupełniłam ją o odpowiednią wiadomość. Gdzie znaleźć Czarownicę. Kiedy. Bez podpisu, ma się rozumieć. Tak właśnie pamiętał to Jack.

Wiedziałam, że to nie mógł być zbieg okoliczności.

Nie sądziłam tylko, że to sobie zawdzięczałam spotkanie z Jackiem.

Czarnoksiężnik wskazał mi odpowiednie drzwi. Znajdowała się pod nimi niewielka szpara, akurat na tyle, by wsunąć wąski kartonik i przepchnąć go do środka pomieszczenia. W korytarzu panował półmrok i widziałam wyraźnie, że pod drzwiami nie świeciło się światło. Albo Jack spał, albo nie było go w środku.

Zatrzymało mnie na moment zrozumienie, w jakim momencie tej całej historii się znalazłam. Dla mnie – dla Dorothy Gale, która jeszcze chwilę wcześniej biegła przez zalane deszczem ulice Nowego Jorku – cała ta wątpliwa przygoda dopiero się zaczynała. Jack w tym pokoju w ogóle mnie jeszcze nie znał. Nie był moim Jackiem, nie był tym mężczyzną, który ratował mi życie niezliczoną ilość razy. A może był? Czy gdyby w tamtej chwili wyszedł z pokoju i spotkał mnie pod drzwiami, zakochałby się we mnie tak samo, jak faktycznie to zrobił?

– Chodźmy. – Czarnoksiężnik chwycił mnie za rękę, ale odwróciłam się do niego i ją wyrwałam.

– Dlaczego? – zapytałam. – Dlaczego muszę to wszystko robić? Dlaczego nie ty? Po co tutaj w ogóle jestem?

– To twoja historia, Dorothy. – Zmarszczył brwi, jakby to pytanie go zdziwiło. – Nie moja. To ty musisz sprawić, by odpowiednio się potoczyła. Jestem tu, bo nie dałabyś rady zrobić tego sama. Nie wiedziałabyś, jak. Ale nie mogę zrobić tego za ciebie. Tak jest i już.

– Bo to moje przeznaczenie? – dopowiedziałam cierpko, ale dałam się chwycić za rękę. Czarnoksiężnik skinął głową.

– Tak, to twoje przeznaczenie. Zamknij oczy, proszę.

Nie próbowałam się z nim sprzeczać, tylko szybko zacisnęłam powieki. Gdy kolejny raz zmieniliśmy lokację, znowu znajdowaliśmy się w środku jakiegoś pomieszczenia. Rozpoznałam je, chociaż nigdy tam nie byłam. Śpiący na łóżku wciśniętym w kąt chaty mężczyzna z blizną na twarzy był mi jednak doskonale znany.

Wiedziałam, co powinnam zrobić, nie potrzebowałam do tego pomocy Czarnoksiężnika. Odruchowo wymacałam przez ubranie niewielki bursztyn, który nosiłam na szyi od tamtego dnia w Mieście Portowym, gdzie kupił go dla mnie Nick. Z daleka przez otwarte okno dobiegł mnie czyjś rozdzierający krzyk... Mój własny krzyk. Mój własny głos.

Obudź się, Nick!, rozkazałam, starając się dotrzeć prosto do jego myśli. Obudź się, twoje drzewa potrzebują pomocy! I ta dwójka kretynów, którzy urządzili sobie przy nich biwak!

Skutek może nie był porażający, ale przynajmniej natychmiastowy. Nick otworzył oczy i rozejrzał się dookoła powoli, niemrawo, zupełnie mnie nie dostrzegając. Jakbym była jakimś pieprzonym duchem.

A potem najwyraźniej też usłyszał krzyki, bo zerwał się z łóżka i rozejrzał za czymś; dopiero po kilku sekundach zorientowałam się, że chodziło o siekierę, opartą o jedną ze ścian chaty, niedaleko drzwi.

– Brawo – odezwał się gdzieś za mną Czarnoksiężnik. – Nawet nie musiałem cię naprowadzać. Może więc domyślisz się sama, jakie jeszcze jedno miejsce mamy do odwiedzenia?

A skąd miałam wiedzieć? Nie odwracając się do niego, zastanowiłam się solidnie. Były Czarownice, był Jack przed naszym pierwszym spotkaniem i Nick przed naszym pierwszym spotkaniem. Kto w takim razie jeszcze był istotny dla mojej podróży po Oz?

No, w zasadzie nie powinnam była mieć wątpliwości. Octavia.

Zwłaszcza że w jednej chwili przypomniałam sobie, co powiedziała mi kiedyś, dawno temu, jeszcze w Iw.

Wiedziałam, że wylądowałaś w Iw, zanim jeszcze się to stało albo tuż po tym, trudno powiedzieć. Śniłaś mi się. Mówiłaś, że potrzebujesz mojej pomocy.

Wtedy wydawało mi się, że zmyślała, że coś jej się przywidziało. Co jednak, jeśli to nie był przypadek? Jeśli rzeczywiście przyszłam do niej we śnie?

Odwróciłam się do Czarnoksiężnika i podjęłam decyzję.

– Octavia – powiedziałam. – Octavia powinna wiedzieć, że musi mi pomóc, gdy trafię do Iw. Że może mi ufać. Powiem jej o tym we śnie.

Uśmiechnął się z zadowoleniem, jakby właśnie takiej odpowiedzi oczekiwał. A więc miałam rację. Naprawdę to zrobiłam.

– Chodźmy więc. Zamknij oczy.

Poczułam pod czaszką wirowanie, ale tym razem nie zrobiło mi się niedobrze, bo powieki znowu miałam szczelnie zaciśnięte. Tym razem nie okazałam zdziwienia, gdy wylądowaliśmy w jednym z pomieszczeń dla służby w pałacu w Iw.

Byłam tam nie tak dawno, a wydawało mi się, jakby od tego czasu minęło sto lat. Rozglądając się po sypialni Octavii, w której się znalazłam, mimo woli porównywałam ją z chatką Nicka. Mogła sobie mówić, że żyła jak służąca i nie było między nimi różnicy, ale ja widziałam ją wyraźnie. Nawet mieszkając w pałacu jako służąca, warunki bytowe Octavii nadal były dużo lepsze od tych Nicka. On pewnie też, w przeciwieństwie do niej, zdawał sobie z tego sprawę, i to dlatego wspomniał o tym wtedy w celi na zamku Clarissy.

Nie miałam jednak czasu na głębszą kontemplację tego problemu. W pomieszczeniu panował półmrok, przez uchylone okno wpadało jedynie trochę księżycowego światła, wyławiając z ciemności kolejne sprzęty. W tym sporych rozmiarów, pojedyncze jednak łóżko, na którym leżała szczupła, kobieca postać, której głowa okolona była aureolą złotych włosów.

Tym razem też nie prosiłam Czarnoksiężnika o wskazówki. Podeszłam do Octavii i dotknęłam jej głowy, zamknęłam oczy, próbując skupić się na jej umyśle. Już po chwili znalazłam się w jej śnie.

W tym śnie Octavia siedziała na zalanej promieniami słonecznymi łące i była po prostu... beztroska. Spokojna. Szczęśliwa. Aż było mi głupio, że musiałam ten spokój przerwać.

– Co robisz w moim śnie? Kim jesteś? – zapytała ostro, w jednej chwili tracąc cały ten spokój.

Wyciągnęłam przed siebie ręce w uspokajającym geście.

– Nie bój się, wszystko w porządku – zapewniłam. – Przyszłam prosić cię o pomoc.

– O pomoc? – powtórzyła z niedowierzaniem. – Niby jaką? I dlaczego mnie?

– Wiem, kim jesteś. Wiem, że nie jesteś tą osobą, za którą się podajesz. Mamy zbieżne cele i mogę ci pomóc, jeśli tylko ty pomożesz mnie. Niedługo naprawdę będę tego potrzebowała.

– Kim jesteś? – powtórzyła, marszcząc brwi. – Nic nie rozumiem...

– Nie musisz – przerwałam jej. – Mam na imię Dorothy i niedługo znajdę się w pałacu. Spadnę z nieba... Tak przynajmniej wszyscy będą myśleli. Mogę jednak pomóc ci odzyskać to, co ci się należy... Pod warunkiem, że nikomu nie powiesz, że jestem taka jak ty.

Spojrzała na mnie podejrzliwie.

– To znaczy jaka?

– Że mam magię – uściśliłam.

Przez moment przyglądałyśmy się sobie w milczeniu, z napięciem. A potem Octavia powoli skinęła głową.

– Sprawdzę cię – zapewniła mnie. – Jeśli będziesz miała jakieś złe intencje, od razu to wyczuję.

– Wiem – potwierdziłam. – Zrób to. To tylko cię przekona, że można mi zaufać.

Uciekłam z jej snu, wycofałam się, zanim zdążyła zapytać o coś jeszcze. Już po chwili znowu stałam w sypialni Octavii, czując na ramieniu rękę Czarnoksiężnika. A może to on mnie wyciągnął, nie ja sama?

– Musimy już iść – oświadczył, na co skinęłam tylko głową. Nie musiał znowu mi przypominać, żebym zamknęła oczy.

Miejsce, w którym znaleźliśmy się po chwili, łączyło się już z bardzo świeżymi wspomnieniami. Znaleźliśmy się na zastygniętym w czasie dziedzińcu zamku Czarownicy z Północy. Za murami w niebo wznosiły się ośnieżone szczyty gór, nad nami wisiały skrzydlate konie Clarissy, również trwając w całkowitym bezruchu. Gdy rozejrzałam się dookoła, dostrzegłam skulonych w kącie, za osłoną z magii, Octavię, Nicka, Flynna i doktora Knighta, naprzeciwko natomiast – stworzone przeze mnie tornado. Na tyle duże, że zajmowało praktycznie całą resztę dziedzińca. Nigdzie w pobliżu nie widziałam żadnych ludzi Clarissy – zapewne tornado wessało ich wszystkich. Widziałam za to siebie – unoszącą się wysoko nad ziemią, z rozwichrzonymi włosami, rozrzuconymi na boki rękami i błyszczącymi nieludzko, na niebiesko, oczami – to pewnie to miał na myśli Jack, gdy wspomniał o moich oczach. Ten przedziwny, niepokojący, ciemnoniebieski blask, który przypominał rozgwieżdżone niebo nisko nad horyzontem.

To była magia w czystej postaci.

Wyglądałam jak niebezpieczna czarownica, którą należało powstrzymać.

– Widzisz to samo, co ja, prawda? – odezwał się Czarnoksiężnik, obchodząc tornado dookoła. Przyglądał mu się z wyraźnym zainteresowaniem. Gdzieś w okolicach oka cyklonu zauważyłam zwłoki mamy; nie byłam pewna, czy było tam wystarczająco spokojnie, by leżały bez ruchu, czy miał z tym jakiś związek fakt, że była Czarownicą. Nie miałam siły nad tym myśleć. – Stałaś się naprawdę silna. Niepowstrzymana.

– Niebezpieczna – wtrąciłam. Czarnoksiężnik tymczasem przeniósł wzrok na mnie.

– Tak właśnie uważasz? Że magia jest dla ciebie zagrożeniem?

– Myślę, że nikt nie powinien jej mieć aż tyle. – Tym razem to ja przyjrzałam się sobie dokładniej. Przed chwilą zabiłam mamę i Clarissę, a jednak na swojej twarzy nie widziałam żadnych emocji. Tylko magię w oczach i żyłach, pod skórą, rozświetlającą mnie całą. – Magia... odczłowiecza ludzi. A tego właśnie potrzebujemy: ludzkich emocji, zahamowań, które powstrzymają nas przed robieniem tylko tego, co chcemy. Poza tym nigdy nie nauczyłam się, jak ją opanować. Nadal jestem bombą z opóźnionym zapłonem, teraz pewnie nawet bardziej niż kiedyś. Co mam z tym zrobić?

– Według mnie masz dwa wyjścia. – Czarnoksiężnik obszedł tornado do końca i zatrzymał się tuż przede mną, ręce splatając za plecami. – I tu właśnie musisz podjąć decyzję, o której wcześniej wspominałem. Możesz opanować magię i nauczyć się z nią żyć. Jesteś silna, wierzę, że to ci się uda. Masz jednak rację, że to oznacza życie w ciągłym napięciu: pilnowanie magii i siebie, żeby nie pozwolić się jej, jak to ujęłaś? Odczłowieczyć.

– A drugie wyjście? – zapytałam, czując rosnący ciężar gdzieś w okolicach serca.

– Możesz całą tę magię z siebie... wyrzucić.

Posłałam mu pełne niedowierzania spojrzenie. Ale... że co?

– Masz w sobie magię czterech najsilniejszych Czarownic Oz, Dorothy – podjął, podchwytując moje spojrzenie. – Wiem, ile jej było, bo sam im ją podarowałem. Z taką ilością magii możesz zrobić, co tylko będziesz chciała.

– Nawet się jej pozbyć? – dodałam z niedowierzaniem. Skinął głową.

– Musisz tylko odpowiednio to zrobić. Magia nie może zniknąć, sama rozumiesz. To tak nie działa. Nie rozpłynie się, kiedy postanowisz ją z siebie wyrzucić. Musi znaleźć gdzieś ujście... Niekoniecznie w innych ludziach, raczej w miejscu. W Oz. Magia może rozpłynąć się po całej krainie, wsiąknąć w rośliny, zwierzęta i budynki, we wszystko po trochu, aż nigdzie nie będzie jej na tyle dużo, by stanowiło to dla kogoś jakikolwiek kłopot. To jak... opad radioaktywny, tyle że dużo mniej niebezpieczne.

Aha. Czy to miało mnie pocieszyć?

– Widzę, że nie wyglądasz na przekonaną – zaśmiał się, zapewne na widok mojej miny. – To jednak da się zrobić. Bez żadnych problemów. Na pozbycie się magii są dwa sposoby: można albo rozrzucić ją, tak jak już mówiłem, albo zamknąć w jednym miejscu. To ostatnie jest jednak o tyle niebezpieczne, że gdziekolwiek by tego nie zrobiono, zawsze można się do niej jakoś dostać. A sama rozumiesz, że zawsze znajdą się ludzie, którzy będą próbowali. Którzy postanowią zdobyć moc, żeby rządzić Oz, czy coś takiego.

Skinęłam głową. To akurat rozumiałam.

– Tak czy inaczej, decyzja należy do ciebie – dokończył, rozkładając ręce. – Bylebyś podjęła ją szybko, zanim to tornado wymknie się spod kontroli. Zachowaj magię albo ją odrzuć, Dorothy, ale cokolwiek zrobisz, zrób to z głową. Dlatego, że to przemyślałaś, nie dlatego, że tak ci wygodniej.

– I co teraz? – zapytałam, znowu spoglądając na zastygłe w bezruchu tornado i siebie samą na górze. – Jak mam tam... wrócić?

– Tak samo, jak stamtąd wyszłaś. – Uśmiechnął się lekko, ale ten uśmiech nie dotarł do jego poważnych oczu. – Dasz sobie radę. Wierzę w ciebie... Zawsze w ciebie wierzyłem.

Miło było usłyszeć to od prawdopodobnie najpotężniejszego człowieka w całym Oz. Aż automatycznie też się uśmiechnęłam.

– Zobaczymy się jeszcze kiedyś?

– Przecież mówiłem ci, że jestem czasem – przypomniał mi. – Jestem przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. Jeśli tego zechcemy, możemy zobaczyć się w każdej chwili.

– Ale jakoś do tej pory nigdy cię nie widziałam. To tylko wymówka.

– Masz rację, to wymówka – przyznał bez wahania. – Każdy z nas ma swoje przeznaczenie, Dorothy. Ty jesteś związana swoim, a ja... ja też mam swoje, choćby to mogło się wydawać nieprawdopodobne. Mogę powiedzieć ci tyle, że owszem... zobaczymy się jeszcze. Ale nieprędko.

Pokiwałam głową, wiedząc, że niczego więcej się od niego nie dowiem. Odwróciłam się z powrotem do tornada.

– Więc powinnam się teraz... pożegnać? Zrobiłam wszystko, co miałam zrobić, żeby koło się zamknęło. Żeby wszystko wskoczyło na swoje miejsce. Teraz pozostaje mi tylko decyzja do podjęcia.

– I to musisz zrobić sama. Więc tak, powinniśmy się pożegnać.

Podaliśmy sobie dłonie jak przelotni znajomi, chociaż czułam, że byliśmy czymś więcej. A może to magia we mnie to czuła? Tak samo jak czuła, kim był, odkąd tylko przede mną stanął? Nie potrafiłam już za bardzo oddzielić siebie od niej. A równocześnie z pewnością nie byłyśmy jednością.

To było trochę niepokojące.

– Dziękuję – powiedziałam jeszcze, przeciągając tę chwilę. Może dlatego, że bałam się powrotu do tornada i decyzji, którą musiałam podjąć. Bałam się tego, co musiałam zrobić. – Dziękuję, że tu byłeś i mi pomogłeś.

– Nie ma za co, Dorothy, naprawdę – zapewnił mnie. A potem dodał: – Pozdrów ode mnie Cecily.

Zmarszczyłam brwi.

– Kogo?

Czarnoksiężnik jakby się żachnął, a potem z zakłopotaniem przestąpił z nogi na nogę.

– No tak, zapomniałem... Jeszcze jej nie znasz. Ale ją poznasz... Obydwoje ją poznamy.

Jeszcze. Ten człowiek czasami naprawdę był niepokojący.

I znowu wiedziałam, że pytanie o to byłoby bezcelowe, więc tylko ponownie skinęłam głową. Nie powiedziałby mi, choćbym zapytała.

Zresztą nie bardzo miałam czas, bo w tej samej chwili do moich uszu dobiegł potworny huk wiatru. Ostatnim, co widziałam, było to stare, mądre spojrzenie wielokolorowych oczu Czarnoksiężnika, oczu, które widziały zdecydowanie zbyt wiele.

Potem na moment zapadła ciemność.

A potem znowu wisiałam w powietrzu, a czas ruszył z miejsca, uderzając we mnie falą wiatru, aż zachwiałam się i znowu zrobiło mi się niedobrze. Naprzeciwko mnie wciąż dryfowało bezwładne ciało Clarissy, a z dołu dobiegały mnie pokrzykiwania Nicka i Octavii. Nie słyszałam konkretnych słów, ale rozumiałam ogólny sens – musiałam wyglądać mocno niepokojąco, latając w powietrzu wraz z tornadem i zabitą Czarownicą, i w dodatku z tą magią w oczach. Zacisnęłam mocno powieki, próbując uspokoić tę szalejącą rzekę wewnątrz mnie.

Opanuj ją albo się jej pozbądź.

Sięgnęłam w głąb siebie i po raz pierwszy faktycznie się przestraszyłam. Zobaczyłam, ile mocy się we mnie kotłowało, i zrozumiałam, że nigdy nie miałam tego opanować. Nie byłabym w stanie. Decyzja mogła być tylko jedna.

Ale najpierw musiałam coś zrobić.

Sięgnęłam do leżącego na dziedzińcu ciała mamy; podniosłam ją do góry, prosto w oko cyklonu, naprzeciwko mnie. Czułam, jak magia ze mnie umykała, przekierowałam ją więc ku niej, ku jej zimnemu, skręconemu ciału, błagając, żebym potrafiła jej pomóc.

Z taką ilością magii możesz zrobić, co tylko będziesz chciała.

Wierzyłam mu albo raczej miałam taką nadzieję.

W pierwszej chwili wzrokiem poszukałam też ciała Annabelle, ale nigdzie jej nie było; musiało zostać porwane przez tornado. Skupiłam się zatem, jak tylko potrafiłam, na przekazaniu mocy do mamy, na ożywieniu jej martwego ciała. Musiałam to zrobić. Ona nie mogła tak po prostu odejść. Nie mogłam na to pozwolić.

Gdy mama otworzyła oczy, strach we mnie zmienił się w euforię. Jej spojrzenie było półprzytomne, nieco dzikie, pozwoliłam więc magii odnaleźć wszystkie jej rany i je zagoić, a potem znowu zamknęłam oczy, próbując skupić się na swoim wnętrzu.

Jak miałam wygonić z siebie magię?

Nie czuj, nie myśl, poleciłam sobie stanowczo. Po prostu skup się i to zrób. Wypuść ją łagodnie. Pozwól jej się wylać na całą okolicę.

Aż wreszcie to poczułam. Magia powoli opuszczała moje ciało, jakby wyczuwając, że była wypraszana. Ale to nie było przyjemne uczucie. Bolało jak diabli – już po chwili czułam się, jakby moimi żyłami płynął wrzątek, jakby magia zapierała się, żeby jednak zostać we mnie. W dodatku wynosiła się tak strasznie ślamazarnie.

Krzyknęłam na całe gardło, wzmagając jeszcze wichurę wokół mnie. Tornado zawyło, jakby nie wiedząc, czy powinno opaść, czy przeciwnie, wznieść się jeszcze wyżej pod niebo. Myślałam, że oszaleję z bólu. Szybciej, poganiałam się sama. Szybciej!

Po prostu ją z siebie wyrzuć!

To, co się później zdarzyło, nie było jak eksplozja – przeciwnie, raczej jak implozja, jakby cała magia zwinęła się w siebie i nagle znikła. Czułam, jak dążyła ku mnie ze wszystkich stron, spoza mojego ciała, mocna, pierwotna i cierpka; a potem nagle wszystko znikło, jakby jej nigdy nie było. Tornado rozwiało się w ciągu sekundy; na szczęście wraz z mamą nie znajdowałyśmy się już tak wysoko, by nie przeżyć upadku. Krzyknęłam kolejny raz, gdy odruchowo osłaniając ramieniem głowę, upadłam na dziedziniec. Spotkanie z ziemią było twarde i nieprzyjemne, a moje prawe biodro odpowiedziało ostrym bólem.

Przez chwilę leżałam na dziedzińcu bez ruchu, drżąc na całym ciele niczym w febrze i nie będąc w stanie nawet się podnieść. Odruchowo sięgnęłam w głąb siebie, szukając magii, ale wiedziałam, zanim jeszcze to zrobiłam – nie było jej tam. Nic tam nie było, tylko pustka, którą szybko zapełniłam rosnącymi we mnie uczuciami.

Strach. Ból. Niepewność. Rosnąca nadzieja, że wszystko mogło pójść tak, jak miało pójść.

Po chwili poczułam na sobie czyjeś ręce; wymamrotałam imię Jacka, ale to nie był Jack, tylko Octavia i Nick, którzy próbowali podnieść mnie z ziemi. Całkiem niedaleko Flynn i doktor Knight tak samo próbowali pomóc mojej oszołomionej mamie. Zalała mnie fala ulgi, gdy wreszcie wyostrzył mi się wzrok i ją zobaczyłam. Ruchy miała niezborne i dosyć niepewne, ale to była ona. Żywa!

Odepchnęłam ręce moich przyjaciół i przeczołgałam się do niej, by objąć ją mocno. Mama przytuliła mnie chętnie, równocześnie jąkając się:

– Co... jak...

– Ożywiłam cię – oświadczyłam natychmiast. – I nie chcę słyszeć, że to było złe. Miałam tyle magii... Nie mogłam tego nie wykorzystać.

– Miałaś?

Mama odsunęła się ode mnie, żeby przyjrzeć mi uważnie. W tej samej chwili zauważyłam, że nie byliśmy na dziedzińcu sami – niedaleko nas spacerowały po nim cztery białe konie.

Konie, które nie miały skrzydeł.

Już samo to w sobie było dziwne, a potem jeszcze mama dotknęła najpierw mnie, a potem Octavii, by w końcu cofnąć się ze wzburzeniem.

– Nie ma jej – oświadczyła. – Nie czuję żadnej magii. A wy?

Popatrzyłam na przechadzające się skrajem dziedzińca konie. Bez skrzydeł. Jeśli skrzydła były magiczne, mogły zniknąć, jeśli magia znikła. Ale dlaczego? Przecież miałam usunąć tylko tę ze mnie. Nic więcej!

– Widziałam Czarnoksiężnika – wyjaśniłam pospiesznie. – Powiedział mi, że mogę pozbyć się magii, wyrzucić ją z siebie. Więc... to właśnie zrobiłam.

– Sobie? – zapytała mama z lekką konsternacją. – Czy całemu Oz?

Rozejrzałam się dookoła. Mama twierdziła, że u Octavii zniknęła ta jej specyficzna magia. Konie bez skrzydeł. Nawet sam zamek Clarissy, chociaż niby taki sam, prezentował się jednak jakoś inaczej... Jakby nagle opadła z niego mgiełka iluzji.

Znowu poczułam niepokój w dole brzucha. Czy to w ogóle było możliwe?

– Pozbyłaś się magii z całego Oz?! – powtórzyła z niedowierzaniem Octavia. – Ale... jak to możliwe?!

– To niemożliwe – zaprotestowałam cierpko. – I na pewno tego nie zrobiłam. To niemożliwe...

– Podobnie jak to, by jedna osoba przetrzymała posiadanie w sobie magii czterech Czarownic – nieco protekcjonalnie weszła mi w słowo mama. – A jednak tobie się udało. Czarnoksiężnik jest idiotą, jeśli myślał, że byłabyś w stanie to utrzymać. Nikt nie powinien mieć takiej ilości magii dla siebie. Dobrze, że się jej pozbyłaś. Szkoda, że nie zostawiłaś w spokoju tej magii wokół nas. Niektóre zaklęcia bardzo by się nam przydały.

Pocieszałam się, że może to nie tak. Może tylko zamek Clarissy został oczyszczony z magii... Może tylko jeden region... Może nie cały kraj. To nie byłoby dla nich dobre.

Kiedy jednak próbowałam się skupić, żeby wyczuć jakąś magię – jakąkolwiek magię – słyszałam tylko szum statyczny, jak w radio, gdy skończy się audycja. Zupełnie jakby... niczego tam nie było.

Mogłam przeżyć w Oz bez magii, nawet jeśli oznaczało to brak możliwości powrotu na Ziemię. Problemem było coś zupełnie innego.

– Co z Jackiem w takim razie? – zapytałam nieco piskliwym głosem. – Przeszedł przez tornado. Pewnie jest teraz na Ziemi. Jeśli magia przestała działać, bo ją odesłałam, nie będzie więcej magicznych tornad. A to oznacza...

Mama nie wahała się ani chwili; dokończyła zdanie, chwytając mnie pocieszająco za rękę i spojrzeniem dodając mi otuchy.

– Że on nigdy nie wróci, kochanie.

________________________________________

No dobra... Będzie jeszcze epilog, który pewnie wrzucę w sobotę :)

Continue Reading

You'll Also Like

381K 13K 67
Po skończeniu znajomości z Harrym, Stella zaczyna nowy rozdział w życiu. Zaraz po incydencie na festiwalu zmienia szkołę, a nawet rodzinę przez probl...
254K 14.4K 44
"- Wiesz... Mój ojciec może dowiedzieć się całkowicie przez przypadek, że uwodzisz jego syna. - kpina w jego głosie była wręcz namacalna. - Jak myśli...
116K 6.5K 133
NIE JESTEM AUTORKĄ!! TYLKO TŁUMACZĘ! To wiadome, że życie ze swoją teściową jest dosłownie piekłem. Więc wyjście za biednego kupca bez rodziny, powin...
251K 4K 139
To instagram, w którym skupię się najbardziej na drarry, ale będą pojawiały się również inne shipy🥰 Shipy pojawiające się w tym instagramie : - Drar...