14. Dorothy i wyrzuty sumienia

3.7K 444 27
                                    

– Dorothy! Dorothy, do diabła, odezwij się! Żyjesz?! Wszystko w porządku?!

Z kompletnego odrętwienia wyrwał mnie dopiero ten przytłumiony, niewyraźny, ale jednak dobrze mi znany, męski głos.

Jack!

– Jack! – wydarłam się histerycznie, natychmiast odzyskując czucie w niemalże wszystkich członkach. Tylko z kopniętą przez Czarownicę lewą ręką nadal miałam problemy. Rzuciłam się w stronę rumowiska, próbując odrzucić na bok któryś kamień. Kiepsko mi to szło, zwłaszcza że lewą rękę miałam średnio operatywną. – Jestem cała! A wy? Żyjecie, nic wam nie jest?!

– Utknęliśmy pod zawałem – dotarła do mnie niewyraźna odpowiedź Annabelle. – Możesz pomóc nam odwalić tę część kamieni pod lewą ścianą? Jest tam niewielki prześwit!

Prześwit istotnie był i to wcale nie taki niewielki. Wystarczył, żebym spojrzała przez niego do środka i stwierdziła, że Jack i Annabelle mieli mnóstwo szczęścia. Ogromne skalne bloki nad ich głowami zaklinowały się, tworząc coś w rodzaju naturalnego dachu chroniącego ich przed resztą odłamków. Gdyby nie to...

Po namyśle uznałam jednak, że nie mogłam być pewna, czy to faktycznie było szczęście. Może to raczej amulet dany Annabelle tak zadziałał?

Z trudem odwaliłam kilka kamieni, krzywiąc się przy każdym ruchu lewej ręki. Świetnie, jeszcze tego mi brakowało. Jakbym nie dość miała urazów... ran... zwichnięć... wszystkiego po trochu...

Nie rozumiałam, co dokładnie się ze mną działo, czułam tylko ten okropny ucisk w gardle i ostry ból ręki, do czasu, aż poczułam także coś mokrego na policzkach. Przestałam na chwilę pracować i otarłam twarz; dopiero wtedy zorientowałam się, że płakałam. Miałam mokre od łez policzki, cholera jasna. To było kompletnie nienormalne.

– Uważaj, ostrożnie! – krzyknął w pewnej chwili Jack, co ledwie zrozumiałam i nie byłam pewna, czy przez to, gdzie się znajdował, czy raczej tak szumiało mi w uszach. – Powoli, Dorothy. Nie chcemy, żeby nam tu coś spadło na głowę... Co z Czarownicą?

– Nie będzie nam przeszkadzać – wyksztusiłam z siebie, bo tylko tyle byłam w stanie powiedzieć. Na szczęście żadne z nich nie dopytywało, co dokładnie miałam na myśli, najwidoczniej słusznie uznając, że na rozmowy przyjdzie czas później, a póki co trzeba ich było uwolnić.

W końcu dziura powiększyła się na tyle, by Annabelle mogła przez nią przejść. Pomogłam jej, jednak zatrzymała się jak wryta po kilku krokach i krzyknęła, co wywołało pełen niezadowolenia pomruk Jacka. Wiedziałam, o co jej chodziło, postanowiłam się jednak nie odwracać, bo nie mogłam znowu na nią patrzeć.

– Cholera – wyrwało się Annabelle. – Ty... Dorothy... ty...

– Przesuń się, do diabła – warknął Jack i w końcu sam ją przesunął, żeby prześlizgnąć się na zewnątrz. Stanął przede mną i położył mi dłonie na ramionach, uważnie spoglądając mi w oczy. Twarz miał poważną, zaskakująco zatroskaną. – Dorothy, wszystko w porządku? Co się stało? Co...

– Skąd wiedziałeś? – zapytałam, chwytając go za przedramiona i ignorując ból w lewej ręce. Jakoś tak bezpieczniej się czułam, gdy był blisko, chociaż to było kompletnie irracjonalne, skoro jeszcze kilka dni temu zupełnie nie miałam do niego zaufania. – Skąd wiedziałeś, że to nie pustelnik?

– Pustelnicy wiedzą, kiedy nadchodzi burza piaskowa... nawet magiczna – odpowiedział spokojnie, niemalże łagodnie. – Chowają się do kryjówek, zanim zacznie się najgorsze. Poza tym może i użyła magii, żeby zmienić wygląd, ale zachowania nie udało jej się podrobić. Pustelnicy tak się nie zachowują. Dorothy... Co się stało?

Związana przeznaczeniem | Romans paranormalny | ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now