79. Dorothy i jadowite kły

2.6K 337 157
                                    

Wpadliśmy między pierwsze drzewa już po chwili, a chociaż głowa bolała mnie okropnie, nie zatrzymałam się ani na moment, nawet wtedy, gdy potknęłam się o jakiś wystający korzeń. To mama zatrzymała nas gromkim okrzykiem, po czym spojrzała w stronę obozu. Zrobiłam to samo i poczułam nagle niepokój ściskający mi żołądek.

Obóz płonął.

Nie miałam pewności, skąd wziął się ogień, ale podejrzewałam, że rozwleczono ten z palących się ognisk. Nawet nocą część żołnierzy stała przecież na straży. To, co widać było na pierwszy rzut oka – żywioł szalejący w obozie – było jednak mniej straszne od tego, co można było dostrzec, kiedy ignorując zwiększającą się z każdą chwilą łunę, wpatrywało się w otulone wciąż mrokiem miejsca w obozie dokładniej.

Nie wiedziałam, co to było, ale zdawałam sobie sprawę, że powinniśmy uciekać. Między ciemnymi punktami z jednej strony na drugą przemykało coś ciemniejszego, zwinnego, jakby jakieś zwierzęta buszowały po obozie pod osłoną nocy. Było w ich ruchach coś niepokojącego, jakaś nienaturalna szybkość; a może tylko mi się wydawało ze względu na otaczający nas mrok i łunę pożaru. Zaniepokojne spojrzenie mamy mówiło jednak wyraźnie, że mi się nie wydawało.

Od strony obozu znowu dobiegły nas krzyki. I górujące nad nimi, dziwne, nieludzkie zawodzenie, jakby jakieś zwierzęta zwoływały się nawzajem. Wilki? Nie brzmiało to zupełnie tak samo, ale podobnie.

A potem wiatr przyniósł swąd palonego ciała i trawy, i materiału namiotów, który wdarł mi się ostro w nos i sprawił, że zakaszlałam. Chyba to ostatecznie zakończyło trwający dosłownie kilka sekund antrakt i zmusiło nas do dalszej ucieczki.

– Musimy wejść głębiej w las – poinformowała nas mama, chwytając mnie mocno za rękę i ciągnąc przed siebie. – Uciec. Potem rzucę kolejne zaklęcie, żeby Clarissa nas nie znalazła.

– Dlaczego nie zrobiłaś tego od razu? – wysapałam, potykając się o kolejny korzeń. W lesie było ciemniej nawet niż na otwartym terenie i miałam wrażenie, że poruszałam się po omacku.

– Bo miałam z tym problem, podobnie jak z zaklęciem lokalizującym – wyznała cicho, tak, żebym tylko ja ją usłyszała. – To pewnie przez bliskość Antymagicznych w obozie.

Chciałam zatrzymać się jak wryta, ale mama nie pozwoliła mi na to, ciągnąc mnie dalej. Kątem oka dostrzegłam uciekających obok nas Nicka i Octavię; rozejrzałam się za Flynnem i doktorem i wreszcie ujrzałam ich nieco dalej, po naszej lewej. Czułam się odpowiedzialna za lekarza i nie chciałam, żeby coś mu się stało; w końcu obiecałam mu powrót na Ziemię do rodziny.

Chciałam dotrzymać słowa.

– Co chcesz mi powiedzieć? Że mnie okłamałaś, że w ogóle nie byłaś w stanie rzucić tego zaklęcia? – krzyknęłam z trudem. Mama obejrzała się na mnie przez ramię.

– To nie czas ani miejsce na tę rozmowę, nie sądzisz?

Zamknęłam się, zacisnęłam usta w wąską kreskę, żeby nie powiedzieć znowu czegoś pochopnego. Mama oczywiście miała rację, ale i tak nie podobało mi się, co zrobiła. Gotowa byłam przecież uwierzyć, że Jack nie żył albo jakimś cudem przeniósł się na Ziemię, a wszystko dlatego, że nie mogła go zlokalizować!

A jeśli to w ogóle nie było tak? Jeśli mama nawet nie rzuciła tego zaklęcia, bo nie była w stanie? To oznaczałoby, że Jack mógł być gdziekolwiek i wszystkie moje rozważania o amuletach ochronnych były na nic!

Znowu się potknęłam, słysząc nagle przed sobą ten dźwięk. Wysokie zawodzenie, jakiego nie wydałoby z siebie żadne zwierzę, jakie znałam. Zatrzymaliśmy się na moment, wsłuchując się w ciszę lasu, przerywaną jedynie moim rzężeniem. Myślałby kto, że już dawno powinnam sobie wyrobić kondycję.

Związana przeznaczeniem | Romans paranormalny | ZAKOŃCZONENơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ