13. Dorothy i eremita

3.8K 453 14
                                    

Wystarczyło kilkanaście minut, by pustynny krajobraz zmienił się diametralnie. Burza pojawiła się jakby znikąd, uderzając w nas najpierw falą gorącego powietrza, a następnie także rozgrzanymi drobinkami piasku, siekącymi niemiłosiernie skórę i wdzierającymi się dosłownie wszędzie. Nigdy wcześniej nie przeżyłam czegoś takiego – tego przeświadczenia, że nie zaczerpnę następnego oddechu, bo piasek ostatecznie wedrze mi się do płuc i mnie udusi, tej niemożności odetchnięcia świeżym powietrzem, która wprawiała mnie w lekką panikę. Chociaż zasłoniliśmy szmatami twarze, niewiele to pomagało, bo w tym piekle, które się nad nami rozpętało, po prostu nie dało się na dłuższą metę przeżyć.

W dodatku źle nam się szło, bo musieliśmy zboczyć z drogi, żeby znaleźć jakieś schronienie. Zmrużonymi oczami próbowałam obserwować krajobraz dookoła mnie, widoczność jednak w ciągu kilku minut zmalała niemalże do zera – szliśmy na ślepo i to wcale mnie nie pocieszało. Ledwie dostrzegałam idącą obok mnie Annabelle, której szerokie nogawki spodni łopotały na wietrze, i prowadzącego nas Jacka, który z okutaną głową wyglądał jak Beduin. Słońce ledwie przeświecało przez ten ogrom latającego wokół nas piasku, zrobiło się więc nieco ciemniej. Miałam poważne wątpliwości, czy w tych warunkach znajdziemy jakiekolwiek schronienie.

Jack musiał jednak dostrzec coś na horyzoncie, jeszcze zanim wokół nas rozpętało się piekło, bo konsekwentnie wiódł nas w jednym kierunku, oczywiście jeśli w obecnych warunkach można było jeszcze mówić o kierowaniu się w konkretną stronę. Napawało mnie to odrobiną nadziei, że może jednak nie zginiemy na tej pustyni, przywaleni toną piasku, bo śmierć przez uduszenie wcale mi się nie widziała. Ani trochę.

– Jeszcze kawałek! – Przez huk wiatru dobiegł nas niewyraźny głos Jacka, żadna z nas jednak, sądząc po zdezorientowanym spojrzeniu Annabelle, nie wiedziała, co miał na myśli ani gdzie właściwie nas prowadził. Każdy kolejny krok przychodził mi z coraz większym trudem, płuca zaczynały boleć, podobnie jak oczy, które szczypały i łzawiły od nadmiaru piasku, czułam też, że zgrzytał mi w zębach, nie zamierzałam się jednak poddawać. Skoro Jack mówił, że jeszcze kawałek, to oznaczało, że należało zebrać siły i przejść ten kawałek.

W następnej chwili wszystko urwało się tak nagle, jak się zaczęło.

Odkaszlnęłam, po czym nabrałam w płuca nieco wprawdzie zatęchłego, ale jednak czystego powietrza, stwierdzając równocześnie, że huk wiatru przycichł i jakby się oddalił. Dopiero po chwili odważyłam się otworzyć szerzej oczy, żeby stwierdzić, gdzie właściwie się znajdowaliśmy.

Byliśmy w czymś w rodzaju niewielkiej jaskini. To ją Jack musiał wypatrzyć z daleka, gdy jeszcze uciekaliśmy przed burzą piaskową. Wewnątrz było wprawdzie sucho, nie wilgotno, jak to spodziewałabym się po jaskini, i nie była ona bardzo ciasna – Jack mógł spokojnie stać w niej wyprostowany, a w końcu był wysoki – ale ciągle była to jaskinia. Na pustyni.

I sądząc po złożonych w głębi rzeczach, była zamieszkana.

– Co to za miejsce? – Annabelle ściągnęła z głowy chustkę i zaczęła palcami przeczesywać włosy, żeby pozbyć się z nich piasku. Jack wzruszył ramionami.

– Może to kryjówka kogoś, kto mieszka w którejś oazie – podsunął. – Skąd mam wiedzieć? Zobaczyłem ją z daleka i nie zastanawiałem się, czy nie przerwiemy tu komuś odpoczynku. Nie przeżylibyśmy na zewnątrz.

Na jego słowa obydwie zgodnie odwróciłyśmy się w stronę wylotu jaskini. Na zewnątrz burza szalała w najlepsze, omijając jednak naszą kryjówkę. Zawiewało wprawdzie trochę piasku pod wejście, ale wystarczyło wejść trochę głębiej, żeby całkiem odciąć się od tego piekła.

Związana przeznaczeniem | Romans paranormalny | ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now