Epilog

3.9K 365 138
                                    

dwa miesiące później

Ostatnie kilkanaście dni zaczynało się dla mnie i kończyło zawsze tak samo.

Wstawałyśmy wcześnie rano, żeby zabrać się do pracy. Głównie nadzorowałyśmy innych – mężczyzn, którzy kiedyś mieszkali w Emerald City, a przy lżejszych pracach także kobiety – ale także pomagałyśmy same, nie chcąc wydawać się ważniejsze od kogokolwiek. Wystarczyły niecałe dwa miesiące, by przynajmniej częściowo gruzy Emerald City zostały przeobrażone w coś, co ponownie mogło zacząć przypominać miasto.

Oczywiście byłoby prościej, gdybyśmy mieli magię. Magii jednak nie było.

W ogóle.

– Wszystko w porządku, Dee? – zapytał Nick, gdy wspólnie zasiedliśmy do obiadu. – Jesteś jakaś blada.

Mama spojrzała na mnie uważnie znad talerza z rybą, która jeszcze tego samego ranka pływała w wodach wijącej się przez dżunglę rzeki. Siedzieliśmy na stołówce pod gołym niebem, w jednym z tych miejsc, gdzie gruzy zostały uprzątnięte w pierwszej kolejności. Dobrze, że było raczej ciepło i nie padało, bo schować się przed deszczem mogliśmy tylko w tymczasowych szałasach, w których spędzaliśmy każdą noc.

Po tym, jak zabiłam Clarissę i ożywiłam mamę, powrót do Emerald City był dla nas oczywisty. Reszta strażników Czarownicy z Północy, która przeżyła moje paskudne tornado, nie próbowała nas zatrzymać; z jej ciałem na dziedzińcu i nieobecnością Christiana i Augusta – którzy prawdopodobnie, tak samo jak Jack, zniknęli w tornadzie i trafili na Ziemię – zwyczajnie stracili chęć do walki. Mogliśmy wyjść i nikt nie próbował nas zatrzymywać.

Zabraliśmy białe konie Clarissy, które nie widziały problemu w niesieniu na sobie obcych. Albo spowodowała to śmierć Czarownicy, albo odejście magii – pamiętałam przecież, jak jeszcze podczas mojej pierwszej wizyty w Emerald City ostrzegano mnie, że jej latające konie nie były bezpieczne dla postronnych osób. Widocznie to też się zmieniło.

Widocznie brak magii zmienił w Oz wszystko.

Nie wiedziałam nawet, jak wiele. Droga do Emerald City była praktycznie zarośnięta przez dżunglę, kiedy już tam dotarliśmy. Walczyliśmy o każdy cal ziemi, także tej do uprawy roślin i warzyw, które były nam przecież niezbędne do przeżycia. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo magia wcześniej pomagała nam w tak podstawowych kwestiach, jak choćby utrzymanie dżungli w ryzach. Teraz jednak to wszystko zniknęło.

Sprowadzona przeze mnie wizja mamy jednak się spełniła. Faktycznie zmieniłam oblicze Oz. Może nieco inaczej, niż wszyscy się spodziewali, ale jednak.

Na początku miałam straszne wyrzuty sumienia. Przecież to przeze mnie Oz zostało pozbawione magii. Z czasem jednak zrozumiałam, że to nie była moja wina; ja robiłam tylko, co mogłam, żeby przeżyć i nie zrobić nikomu więcej krzywdy. Chciałam się pozbyć swojej magii. Nie sądziłam, że w ten sposób pozbawię jej także całe Oz.

Nie sądziłam, że zmienię w ten sposób nie tylko swoje życie, ale także praktycznie wszystkich dookoła.

– Wszystko w porządku – zapewniłam, rzucając im blady uśmiech. – Jestem tylko trochę zmęczona.

Ostatnio często bywałam zmęczona. Pewnie miał z tym coś wspólnego brak Jacka, który ciążył mi na sercu niczym kamień młyński.

Po obiedzie wróciliśmy do pracy. Mama cały czas nie spuszczała mnie z oczu, jakby obawiając się mimo wszystko, że rzeczywiście coś mi było. Tak to jednak wyglądało od dwóch miesięcy – mama cały czas nie była pewna, kiedy nastąpi mój wybuch spowodowany nieobecnością Jacka. Kiedy w końcu zdam sobie sprawę, że to mogło nie być tymczasowe – że to mogło być na zawsze. Póki co, jeszcze się z tym nie pogodziłam.

Związana przeznaczeniem | Romans paranormalny | ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now