20. Dorothy i dzielnica portowa

3.9K 420 61
                                    

Nie miałam z kim porozmawiać ani wyjaśnić całej sytuacji, bo Jack nadal siedział w lochach, a tata zamknięty w gabinecie rozmawiał z Charlesem, więc wariowałam samotnie w sypialni, nie mogąc usiedzieć w miejscu. Niemalże nie tknęłam śniadania, które mi przyniesiono, bo z nerwów nie mogłam niczego przełknąć. Tego wszystkiego było stanowczo za dużo, a wisienką na torcie było odkrycie, że matka mogła być Czarownicą z Południa.

Kiedy zaczęłam się nad tym zastanawiać, okazało się, że miało to zaskakująco wiele sensu. W końcu zakładając, że wraz z nim trafiła do Oz, gdy miałam dziewięć lat, mogło to oznaczać, że tata nie został tak po prostu Czarnoksiężnikiem, a raczej stał się nim dzięki czarom Czarownicy z Południa. Poza tym tłumaczyło to również, jak tata dostał się do Oz z Kansas.

Ale nie tylko to. Gdyby moja mama rzeczywiście była Czarownicą z Południa, byłoby to doskonałym wyjaśnieniem dla jeszcze jednej kwestii.

No bo jakim cudem właściwie byłam otoczona zaklęciem ochronnym?

Czarownica ze Wschodu powiedziała, że to było bardzo silne zaklęcie. Ja z kolei zaklinałam się, że była ona pierwszą czarownicą, jaką w życiu spotkałam. A co, jeśli to nie była prawda, tylko jeszcze wtedy o tym nie wiedziałam? Co, jeśli mama, tak na wszelki wypadek, otoczyła mnie zaklęciem ochronnym, zanim odeszła?

Ponieważ nie mogłam dłużej usiedzieć w mojej sypialni, zabrałam żakiet i wyszłam na korytarz, po czym poszukałam drogi na zewnątrz. Musiałam zaczerpnąć świeżego powietrza, a poza tym pomyślałam, że mogłam odwiedzić jedyną osobę poza murami pałacu, którą znałam. Wprawdzie Annabelle nie była moim ulubionym towarzyszem, zwłaszcza po jej ostatnim wyskoku, ale jednak lepszym niż żaden.

Klucząc korytarzami w stronę wyjścia, po dłuższym namyśle uznałam jednak, że to przecież nie było możliwe. A przynajmniej ta część o otoczeniu mnie zaklęciem ochronnym przed odejściem rodziców. Przecież Jack mówił mi kiedyś, że w moim świecie magia nie działała. Mama nie mogłaby na mnie tam rzucić niczego, nie mogłaby zrobić najmniejszej sztuczki, nie mówiąc już o potężnym zaklęciu ochronnym.

Przynajmniej według słów Jacka.

Udało mi się w końcu wydostać na ulicę, na której nie było już żadnych śladów po ataku latających małp z poprzedniego dnia. Ruch był duży, przeciskałam się między ludźmi, idąc w dół ulicą, do jednej z bocznych uliczek, gdzie w jednym z zajazdów zatrzymała się Annabelle – tyle wiedziałam. Drogę znałam bardziej intuicyjnie niż z autopsji, bo wcześniej tam nie byłam, byłam jednak przekonana, że wcześniej czy później trafię. A miałam przecież czas.

Gwar w mieście był niesamowity, pod tym względem Emerald City na pewno stanowiło dla mnie namiastkę Nowego Jorku. Miałam wrażenie, że poza późną nocą ulice tego miasta nigdy nie były puste. Przejeżdżało nimi sporo powozów – w lepszym lub gorszym stanie, prywatnych bądź należących do jakichś urzędników miejskich – i trzeba było bardzo uważać przy przechodzeniu na drugą stronę, żeby nie zostać stratowanym przez konia. Kiedy w końcu dotarłam na miejsce, miałam wrażenie, że podczas tej wędrówki uruchomiłam wszystkie moje dawno uśpione umiejętności nabyte podczas dojazdów do pracy w Nowym Jorku.

Annabelle zatrzymała się w niedrogim zajeździe w bocznej uliczce, przy targu warzywnym, o niezbyt miłej obsłudze; podobno plusami za to były przestronne pokoje i smaczne jedzenie. Zajazd mieścił się w jednej z wysokich, szarozielonych kamienic, był oznaczony drewnianym, niewielkim szyldem, w środku znajdowała się tradycyjna knajpa wyposażona w drewniany bar, drewniane stoliki i drewniane krzesła, a drewniane schody prowadziły do pokoi na górze. Zgodnie z instrukcjami właściciela skierowałam się od razu na górę i zapukałam do odpowiednich drzwi, czekając, aż Annabelle mi otworzy.

Związana przeznaczeniem | Romans paranormalny | ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now