25. Dorothy i czarne pszczoły

3.5K 405 24
                                    

Na zewnątrz zdążyło już zrobić się jasno, kiedy Jack skończył mi opatrywać rany zadane przez jedną z wron. Wyglądałam po prostu pięknie, z tymi zadrapaniami na przedramionach, zupełnie jakbym się cięła, ale odsunęłam to na dalszy plan. W końcu bardziej istotny był fakt, że Jack nie przestawał na mnie narzekać przez cały czas trwania wszystkich czynności opatrunkowych.

Powoli zaczynał mnie tym swoim zrzędzeniem irytować, ale puszczałam to mimo uszu, skupiona bardziej na przeżyciu pieczenia kolejnej rany, którą opatrywał, i nie darciu się przy tym jak baba. Odkąd trafiłam do Oz, byłam poszkodowana więcej razy niż przez całe moje wcześniejsze życie. To chyba nie było normalne.

– Nie wiem nawet, jak to skomentować, Dorothy – warknął, gwałtownie ciągnąc moją rękę w swoją stronę, by zabandażować największą ranę. Reszta obeszła się niewielkimi opatrunkami. Pociągnął też za sobą lampę, bo mimo wstającego dnia w kajucie nadal nie było zbyt jasno. – Czasami mam wrażenie, że mówić do ciebie, to jak rzucać grochem o ścianę. Prosiłem, żebyś się nie wychylała, zwłaszcza że mieliśmy wszystko pod kontrolą. Tak trudno zrozumieć, że po prostu próbuję zapewnić ci bezpieczeństwo?

– Jasne, zapomniałam – mruknęłam, pospiesznie uwalniając rękę z jego uścisku, gdy tylko skończył. – Charles na pewno byłby niezadowolony, gdyby coś mi się stało.

– Och, przestań. Doskonale wiesz, że nie robię tego z powodu mojego ojca.

– Wiesz co, Jack? Mam w nosie, dlaczego to robisz – prychnęłam, ostatecznie wyprowadzona z równowagi. Nie rozumiałam, jak Jack mógł się tak zachowywać, i prawdę mówiąc miałam serdecznie dość tych jego zmiennych nastrojów. Miałam dość tego, że w jednej chwili chciał mnie pocałować, a w następnej rugał jak małą dziewczynkę. Chyba że jednak miałam omamy i on wcale nie próbował mnie wtedy pocałować. Już sama nie wiedziałam, co byłoby gorsze. – Nie udawajmy może, że to ma jakieś znaczenie, dobrze? Obydwoje wiemy, że kiedy tylko będę mogła, wrócę do Nowego Jorku, a ty wrócisz do Emerald City i dalej będziesz słuchał rozkazów ojca. A do tego czasu wystarczy mi, że będziemy udawać, że się tolerujemy.

Rzucił mi pełne niedowierzania spojrzenie, nie podjęłam jednak zaczepki, tylko z impetem usiadłam na moim łóżku i cofnęłam się, opierając plecami o ścianę i próbując od niego jak najbardziej uciec. Och, nie znosiłam, że Jack zachowywał się zupełnie jak mój ojciec, który zobaczył mnie pierwszy raz po piętnastu latach, a jednak nadal uważał, że byłam tą małą dziewczynką, która potrzebowała jego opieki i którą należało się zająć, żeby nic się jej nie stało. Czy wszyscy faceci w Oz byli tacy sami?

Jack zrobił krok w moją stronę, ale zatrzymał się ze zniecierpliwieniem wypisanym na twarzy, gdy odruchowo się od niego odsunęłam.

– Dorothy...

– Daj sobie spokój, dobrze? – przerwałam mu pospiesznie, w obawie, że spróbuje mnie udobruchać i jeszcze mu się uda. Wcale tego nie chciałam. – Jack, jestem dorosła i mogę robić, co mi się podoba. Nie potrzebuję twojej ochrony i nie potrzebuję, żeby załatwiał mi ją Charles czy mój ojciec, czy ktokolwiek inny. Potrafię sama o siebie zadbać.

– Wiesz co, Dorothy? – Jack spojrzał na mnie ze złością w oczach i zacisnął dłonie w pięści. – Czasami wolałbym, żebyś nie była taka cholernie samodzielna.

Po tych słowach odwrócił się na pięcie i wyszedł, a drzwi zamknął za sobą wyjątkowo delikatnie. A szkoda, gdyby nimi trzasnął, miałabym przynajmniej kolejny powód, żeby się na niego wściekać.

Próbowałam jeszcze położyć się spać, ale sen jakoś nie nadchodził, być może przez koszmar, który zakończył mój ostatni odpoczynek, a może przez akcję z wronami na pokładzie. Wobec tego po kilkunastu samotnych minutach przewracania się z boku na bok postanowiłam jednak wstać, doprowadzić się do porządku i wyjść na pokład, żeby zobaczyć krajobraz, o którym wspominał mi Noah, jak również pozostałości po zniszczeniach powstałych w wyniku potyczki z wronami.

Związana przeznaczeniem | Romans paranormalny | ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now