75. Dorothy i złamane serce

2.6K 325 75
                                    

Obudziłam się z krzykiem, chwytając się od razu za klatkę piersiową i podnosząc na posłaniu, aż usiadłam, chociaż od tego zakręciło mi się w głowie. Czyjeś ręce chwyciły mnie za ramiona i usadziły w miejscu.

– Dee, spokojnie – usłyszałam kojący, łagodny głos mamy. – Wszystko w porządku, jesteś bezpieczna.

Chwyciłam jej ramię, krzywiąc się z bólu rozprzestrzeniającego się przez całą moją klatkę piersiową. Oddychanie szło mi z trudem, ale przynajmniej w ogóle mogłam oddychać. Wcześniej się dusiłam. Znowu. Rany.

Ile jeszcze razy miałam umierać w tym moim pieprzonym życiu?

– Co się dzieje? – wychrypiałam z trudem. Spróbowałam odkaszlnąć, ale to wywołało jedynie kolejną falę bólu, więc po chwili dałam sobie spokój. Mama podsunęła mi bukłak z wodą, który przyjęłam z wdzięcznością.

– Pij ostrożnie – poleciła mi, a ja oczywiście nie posłuchałam; czułam się tak, jakbym w ustach i gardle miała Saharę, więc połykałam wodę łapczywie, aż prawie nic nie zostało. – Wystarczy, Dee! Jesteś jak dziecko. Byłaś nieprzytomna przez dwa dni!

Odchyliłam się na bok i zwymiotowałam samą wodą poza moje posłanie, prosto na kawałek trawy. Żołądek ścisnął mi się konwulsyjnie, do tego ten ból w piersiach... Pomacałam się tam odruchowo, gdy już torsje mi minęły. Nie widziałam żadnego śladu po ranie, którą sama zadałam sobie skalpelem.

Miałam na sobie luźną, szarą koszulę, którą natychmiast odchyliłam, by się zbadać. Sapnęłam, gdy na skórze tuż pod mostkiem zobaczyłam sporych rozmiarów fioletowego siniaka, pośrodku którego widniało malutkie ukłucie. A więc jednak. Cholerny skorpion.

– Wiedziałam, że się obudzisz – dodała mama zdecydowanie. – Wiedziałam. W końcu jesteś moją córką.

Skinęłam z roztargnieniem głową, a potem w końcu spróbowałam zogniskować na niej wzrok. Była dokładnie taka, jaką widziałam ją w szpitalu. Twarz pokryta siateczką zmarszczek, posiwiałe włosy, pozbawione blasku oczy. Skóra na jej szyi opadała i była pełna ciemnych plam. Mama nie wyglądała już na moją mamę, prędzej na babcię.

Serce zabolało mnie na ten widok, poczułam też wyrzuty sumienia – w końcu to ja ją obudziłam i to przeze mnie tak wyglądała – nic jednak na ten temat nie powiedziałam. Podświadomie rozumiałam, że nie chciałaby tego.

– Co się właściwie stało? – wychrypiałam znowu. – Gdzie ja jestem?

– W obozie, pamiętasz? – przypomniała mi. – Król Iw i jego armia przewieźli was tu, gdy odbili was z rąk Clarissy. Byłaś tu już, powinnaś pamiętać.

Przeczesałam włosy drżącą ręką i rozejrzałam się dookoła. Rzeczywiście, poznawałam przecież to miejsce, chociaż wcześniej widziałam je jedynie po ciemku. Leżałam na łóżku polowym, na posłaniu z koców pod czymś w rodzaju baldachimu, sporych rozmiarów materiałowym dachu rozciągniętym na drewnianym stelażu. Był to niezły pomysł, bo dobrze chronił przed słońcem. Przez wejście w pewnej odległości widziałam jakichś ludzi – był wieczór, słońce powoli zachodziło za horyzontem, ale nadal było ciepło i przyjemnie – ale obok nas nie było nikogo. Pewnie mamie zależało, żebym miała święty spokój.

– Co to było? – zapytałam znowu, stwierdzając z zadowoleniem, że mój głos powoli wracał do normalności. Mama skrzywiła się.

– Kiedy usnęłaś, Clarissa wysłała na ciebie swoją kolejną zabawkę. Skorpiona. Wbił się w ciebie i sączył jad przez dwa dni. Miałaś halucynacje?

Zmarszczyłam brwi. Z perspektywy bezpiecznego miejsca w Oz wydawały się całkowicie idiotyczne, ale kiedy usiłowałam stamtąd uciec, wcale takie nie były.

Związana przeznaczeniem | Romans paranormalny | ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now