61. Dorothy i dwaj królowie

2.8K 351 27
                                    

Pierwszym, co poczułam po przebudzeniu, był powiew chłodnego wiatru na twarzy.

Odkaszlnęłam i poczułam metaliczny posmak krwi w ustach. Po chwili poczułam, że ktoś się nade mną nachylił.

– Leż spokojnie, Dorothy – usłyszałam uspokajający, znajomy głos. Octavia. Otarła mi usta jakąś chusteczką, po czym dodała: – Nieźle się załatwiłaś. Na przyszłość daruj sobie takie akty heroizmu, dobrze?

Otworzyłam w końcu oczy, zdecydowana dowiedzieć się, co właściwie działo się wokół mnie. Już wcześniej czułam kołysanie, jakby ktoś mnie niósł; szybko stwierdziłam, że faktycznie tak było, na zaimprowizowanych noszach z dwóch drzewek i jakiegoś materiału niosło mnie dwóch marynarzy Noah. Natychmiast poczułam wyrzuty sumienia, że przeze mnie się męczyli.

– Mogę iść – zapewniłam Octavię, która wywróciła oczami. Posłałam jej buntownicze spojrzenie. – No co? Już mi lepiej. Nikt nie musi robić sobie kłopotu i mnie nieść.

– A co to za kłopot, panienko – odezwał się znienacka jeden z marynarzy, wysoki, dobrze zbudowany, czarnoskóry, który niósł przód noszy. Głos miał niski i bardzo głęboki. – Gdyby nie panienka, pewnie już wszyscy byśmy nie żyli.

– Gdyby nie ja, w ogóle nie byłoby was u Króla Gnomów – prychnęłam. – Mała w tym moja zasługa, że wyciągnęłam was z tarapatów, w które sama was wplątałam.

– Przestań tak mówić, Dorothy – zaprotestowała Octavia z oburzeniem. – Wszyscy poszliśmy do Króla Gnomów z własnej woli. Nikogo z nas nie ciągnęłaś tam siłą! To była nasza decyzja i nie myśl, że możesz być odpowiedzialna za wszystko. Prawda jest taka, że nas uratowałaś i to dwa razy, najpierw zabijając meduzę, a potem zasłaniając nas przed zaklęciem Króla Gnomów. I wiesz, to w zasadzie jest twój główny problem, Dorothy. Chcesz ratować wszystkich i kiedyś się wreszcie przez to wykończysz. Co ci odbiło? Mogłaś tam zginąć!

– Mówiłam ci, że matka...

– ...rzuciła na ciebie zaklęcie ochronne, tak, słyszałam – weszła mi w słowo. – Jakoś niespecjalnie podziałało, co?

Miałam dosyć jej zrzędzenia. Przynajmniej żyłam, to było najważniejsze. I nikt inny przeze mnie nie zginął. Chyba.

– Wszyscy są cali? – zapytałam więc, zamiast kontynuować poprzedni temat. Octavia skinęła głową.

– Tak, wyprowadziliśmy wszystkich bez większych problemów. Ciebie, Jacka i księżniczkę Imogen spotkaliśmy już tutaj, na szlaku. Byłaś nieprzytomna, a Jack niósł cię na rękach. Wreszcie mogłam go poznać. Wiesz, nie dziwię ci się, że chciałaś go ratować. Wydaje się naprawdę fajny.

– Jest fajny. – Uśmiechnęłam się na myśl, że pewnie nikt wcześniej nie określił Jacka tym epitetem. – I uratował mi życie, gdy schodziliśmy z góry. Jak zawsze.

– Nie zapominaj, że wcześniej to ty uratowałaś mnie.

Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, słysząc jego głos. Też zrzędził. Ale w jego przypadku akurat nie denerwowało mnie to, zdążyłam się przyzwyczaić. Zresztą wiedziałam, że będzie miał do mnie pretensje, nie byłby sobą, gdyby nie miał.

– Oczywiście, że tak. – Moje spojrzenie spotkało się z jego szarymi oczami i od razu poczułam się lepiej. – Przecież wiesz, że nie jestem z tych, co biernie czekają na ratunek. Raczej z tych, co spieszą uratować innych.

– Nie licząc się przy tym z własnym życiem, owszem – prychnął. – Trzeba przyznać, że przeszłaś daleką drogę, odkąd pierwszy raz cię zobaczyłem, złotko. Gdzie się podziała ta dziewczyna, która bała się wtedy wsiąść ze mną na konia?

Związana przeznaczeniem | Romans paranormalny | ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now