15. Dorothy i latające małpy

4.1K 425 24
                                    

Pod koniec następnego dnia dotarliśmy do oazy otaczającej Emerald City.

Jak wszystko w Oz, tak i ten krajobraz zaczął się nagle, równie nagle urywając pustynię, przez którą do tej pory kroczyliśmy. Właściwie powinnam się już do tego przyzwyczaić, jakoś jednak nie byłam w stanie. Zwłaszcza że Annabelle uraczyła mnie informacją, że ta akurat formacja nie była dziełem natury.

– Czarnoksiężnik stworzył tę oazę po tym, jak stworzył Oz – oznajmiła rozmarzonym głosem, zadzierając głowę, by spojrzeć na dźgające niebo nad nami zielone wierzchołki drzew. – Jest magiczna.

Wywróciłam oczami. Nic dziwnego, w końcu jaka inna dżungla mogłaby wyrastać prosto z piasków pustyni?

Serio. Dżungla.

Oaza, o której obydwoje ciągle mi wspominali, tak naprawdę bowiem wcale nie przypominała oazy. Rozciągała się przed nami szczelna ściana wiecznie zielonego lasu tropikalnego, który po prostu nie mógł rosnąć w takich warunkach. To było fizycznie niemożliwe, a jednak właśnie do niego wkraczałam, a moim oczom z każdym krokiem na poły zarośniętą drogą wyłożoną kostką ukazywały się kolejne szczegóły: wielkie, rozłożyste krzewy, zwisające z górnych partii lasu liany, ogromne rośliny, których nigdy wcześniej nie widziałam. Słyszałam także krzyki mieszkających tam ptaków, momentami zaś między gałęziami udawało mi się dostrzec któregoś z nich.

Powietrze też było tu inne. Jeszcze kilka godzin wcześniej moje gardło wysychało, gdy szliśmy przez pustynię, słońce paliło nas niemiłosiernie, wszystko jednak zmieniło się po wejściu do oazy. Bynajmniej nie oddychało nam się jednak lepiej, bo wilgotność w powietrzu stała się z kolei za duża, aż Annabelle zaczęły kręcić się włosy. Poza tym natychmiast zaczęły na nas polować tutejsze owady, dużo większe niż komary, zapamiętane przeze mnie z Kansas.

Brukowana kostką droga była wprawdzie widoczna, ale równocześnie dużo bardziej zarośnięta niż w puszczy; najwidoczniej ta magicznie ożywiona natura z całych sił walczyła z innym zaklęciem, by odebrać nawet ten ostatni dowód istnienia głębiej jakiejś cywilizacji. Wydawało mi się skrajnie nieprawdopodobne, żeby w takiej okolicy mogło znajdować się jakiekolwiek miasto, nie mówiąc już o stolicy Oz i miejscu, które zamieszkiwał Czarnoksiężnik – Jack prowadził nas jednak z taką pewnością siebie, jakby był tam nie po raz pierwszy i doskonale wiedział, co zastanie po drodze.

Z trudem przedzieraliśmy się przez zarośniętą roślinami drogę, gdy już weszliśmy głębiej w dżunglę, a pustynia zniknęła nam z oczu, jakby nigdy jej nie było – w końcu w obecnych warunkach, praktycznie tropikalnych, ciężko było mi uwierzyć, że jeszcze kilka godzin wcześniej przedzieraliśmy się przez suchą, niegościnną pustynię. A ta wyrosła na niej w formie lasu tropikalnego oaza nadal nie mieściła mi się w głowie.

To było kompletnie niedorzeczne, więc oczywiście musiało mieć miejsce w Oz. Jakżeby inaczej.

Na noc rozbiliśmy obóz, a rankiem następnego dnia podjęliśmy wędrówkę, nie napotykając po drodze żadnych przeszkód w postaci krwiożerczych zwierząt ani innych potworów. Chociaż nadal z trudem przychodziło mi zaśnięcie, musiałam przyznać, że z ulgą powitałam możliwość nieoglądania się cały czas przez ramię, czy aby Czarownica nie czyhała na nas ze swoją kolejną pułapką.

Dobrze było mieć trochę spokoju i swobody, zwłaszcza że zbliżaliśmy się do celu naszej podróży i coraz bardziej zaczynałam się denerwować, co będzie potem.

Jack i Annabelle mogli sądzić, że Czarnoksiężnik chętnie mi pomoże, ja jednak miałam wątpliwości. Dlaczego ktoś mieszkający w takim miejscu i pełniący taką funkcję miałby pomagać komuś tak nieznaczącemu jak ja? Byłam realistką. Co takiego mogłam zaoferować Czarnoksiężnikowi w zamian?

Związana przeznaczeniem | Romans paranormalny | ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now