62. Dorothy i psychoanaliza

3.3K 354 42
                                    

– Pomóż mi, Dorothy.

Próbowałam ruszyć się z miejsca, ale nie mogłam, miałam wrażenie, jakby moje nogi były przyspawane do podłoża. Wyciągnęłam ręce, próbując dostrzec coś w otaczającym mnie mroku, słyszałam jednak tylko ten głos – znajomy, pełen bólu, błagalny głos, który rozrywał mi serce na drobne kawałeczki.

– Błagam... pomóż mi, Dee...

Wtedy ją zobaczyłam. Najpierw z mroku wyłoniły się te jasne, opuszczone wolno na ramiona włosy, potem mrok stopniowo zaczął opuszczać również jej pokrytą siecią zmarszczek twarz. Wszędzie poznałabym tę szczupłą, wyższą ode mnie kobietę. Moje serce już wtedy na pewno składało się z kilku kawałków.

– Ciocia? – jęknęłam, nie wierząc własnym oczom. – Ciociu... co ty tutaj robisz...

– Pomóż mi, Dorothy – jęknęła znowu ciocia. – To twoja wina, że tak wyglądam.

Właśnie wtedy mrok całkiem opuścił twarz cioci i zobaczyłam te szczegóły, które wcześniej zakrywał: krew sączącą się z ust i z oczu, pustych, niewidzących oczu, śmiertelnie bladą twarz, wykrzywioną w paskudnym grymasie niczym pośmiertna maska. W jej czole ziała ogromna dziura, z której również lała się krew. Ciocia stała tak bezradnie pośrodku ciemnej pustki, wpatrując się we mnie, ale równocześnie jakby mnie nie widząc, z rozrzuconymi szeroko rękami i napiętymi mocno mięśniami. Widziałam wyraźnie, jak bardzo cierpiała.

– Ciociu... proszę...

Wyciągnęłam do niej ręce, ale nadal nie mogłam podnieść nóg; po chwili ziemia zaczęła mi spod nich uciekać, sprawiając, że zaczęłam przesuwać się w tył, coraz dalej i dalej od cioci. Krzyknęłam głośniej, trochę bardziej desperacko, wyciągnęłam się jeszcze bardziej, by ją dosięgnąć, stała jednak za daleko i najwyraźniej nie mogła się ruszyć.

– Nie zostawiaj mnie, Dorothy – błagała przez łzy lejące się z tych niewidzących oczu. – Nie zostawiaj mnie, błagam...

Ktoś chwycił mnie za ramię i spróbował odciągnąć od cioci, krzyknęłam więc i podjęłam próbę wyrwania się z obcego uścisku; chociaż jednak bardzo usiłowałam się uwolnić, nieznajomy był silniejszy i z każdą chwilą odciągał mnie coraz dalej, a postać cioci malała i malała, coraz bardziej niknąc w ciemności. Wołała za mną, błagając, żebym jej nie zostawiała, a ja płakałam, gdy znikała w oddali.

– Złotko, obudź się... Dee, proszę, to tylko sen.

Odwróciłam się i uderzyłam na oślep, chociaż – a może właśnie to było powodem – wiedziałam już, kto odciągnął mnie od krwawiącej cioci. Czyjaś dłoń chwyciła moje przedramię w silny uścisk i potrząsnęła mną całą, zmuszając do otwarcia oczu.

– Dee, obudź się. Miałaś koszmar, to wszystko. Wróć do mnie.

Podniosłam się do pozycji siedzącej, odruchowo zarzucając Jackowi ramiona na kark i przytulając się do niego bardzo, bardzo mocno. Objął mnie, a ja położyłam mu głowę na ramieniu, bo nie miałam póki co ochoty patrzeć mu w twarz. Wiedziałam aż zbyt dobrze, jak bardzo źle wyglądałam: na wargach czułam słony smak morskiej wody, byłam cała lepka od potu, a oczy miałam mokre od łez. Przypuszczałam, że byłam też blada i rozczochrana, co tylko miało dopełnić dzieła zniszczenia; pewności wprawdzie nie miałam, ale zbyt dobrze znałam swoją urodę, by tego nie podejrzewać. Do tego trzęsłam się cała ze strachu.

Nie tak chciałam pokazać się Jackowi. Cóż z tego, skoro życie już dawno nauczyło mnie, jak niewiele znaczyły dla niego moje plany.

Mocno zacisnęłam dłonie na ramionach Jacka i odetchnęłam drżąco prosto w jego szyję. Jego bliskość, jego ciepło, to wszystko działało na mnie kojąco i po chwili przestałam się trząść. To zapewne również dlatego, że cały czas uspokajająco gładził mnie po plecach. Tym razem nie potrafiłam się od niego odwrócić i udać, że wszystko było w porządku i że nie działo się nic złego. To byłoby zbyt oczywiste kłamstwo, nawet jak na mnie.

Związana przeznaczeniem | Romans paranormalny | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz