Rozdział 17.1 ( złamanie kolejnej granicy)

504 17 2
                                    

Piotrek:

W środę trening rozpoczynamy nieco później niż zwykle. Praca piłkarza w zasadzie w niczym nie różni się od innych zawodów. Mamy dokładnie określone godziny, które spędzamy na boisku i siłowni. Oprócz pracy stricte fizycznej dochodzi jeszcze wiele innych rzeczy. Sesje z klubowym psychologiem, konferencje z trenerem, szczegółowe odprawy przedmeczowe.

Trener Benitez wielokrotnie powtarza, że sama siła mięśni nie wystarczy do zwycięstwa. To właśnie siła umysłu cechuje największych wygranych, bo niekiedy najcięższy bój musisz stoczyć ze swoimi słabościami. Coś na ten temat wiem i śmiało mogę zawołać: „Dobrze trener gada!”. Już nie raz stawałem nad krawędzią, wielu na moim miejscu pewnie spadłoby w dół, a ja nadal utrzymuję się na nogach. Odganiam wszystkie wątpliwości, które mały diabełek szepcze mi do ucha. Wiem, że głupotą byłoby zaprzepaszczenie kilku lat ciężkiej pracy dla czegoś tak błahego.

– Witam wszystkich! – woła trener Benitez podchodząc do nas. – Widzę, że jest energia.

W odpowiedzi wydajemy zbiorowy jęk. Te słowa oznaczają tylko jedno. Godzinę pełną morderczych ćwiczeń.

Każdy trening rozpoczyna się od znienawidzonego przez nas biegu wokół boiska. Nie jest to jednak zwykła przebieżka. Najpierw zaczynamy od truchtu, biegnąc wzdłuż linii za bramką nieco przyspieszamy, a przy trzeciej linii obieramy prawdziwy bieg i tak cztery razy. Biegnący obok Kacper co rusz mruczy pod nosem jak to nie znosi biegać bez piłki.

– Jaki jest sens w tym ćwiczeniu? Znam wiele lepszych sposobów na rozgrzewkę.

– Słyszałem to! – krzyczy trener, kiedy akurat obok niego przebiegamy. – Skoro tak bardzo lubisz biegać, zrobisz jeszcze jedno okrążenie.
– Ale, ale… – zająkuje się Kacper.

– Bez dyskusji – ucina ostro trener, jednak na jego ustach pojawia się delikatny uśmieszek.

Urbań burczy coś jeszcze po cichu, po czym gromi mnie wzrokiem, widząc jak się z niego nabijam. Nasze treningi nigdy nie mogą być poważne, co nie znaczy, że podchodzimy do nich na pół gwizdka. Wiemy, że jest spora konkurencja w zespole i każdy musi zapracować na swoją szansę.

– Dobrze, zapraszam wszystkich do siebie! – Trener Benitez klaszcze w dłonie, a kiedy zauważa że Kacper rusza za nami dodaje. – Kacper, dwa karne kółka!

– Dlaczego zawsze trafia na mnie! – marudzi.

– Bo nie wiesz kiedy się zamknąć – dogryzam mu, na co stojący obok mnie Miłosz i Daniel wybuchają śmiechem.

– Pewnie, najlepiej nabijać się z biednego kolegi.

– Kacper, jeszcze tam stoisz? – grzmi trener.

– Już idę, idę, a raczej biegnę.

Zaraz po biegu jest krótkie wprowadzenie. Trener objaśnia aspekty, na których będziemy się dzisiaj skupiać i streszcza konspekt całego treningu. Chociaż niektóre elementy, takie jak gra w cztery kolory na początku czy ćwiczenia rozciągające i rozgrzewka po niej, są rutyną, później trener stara się urozmaicać treningi. Jest czas na zabawę, ale również na poważne ćwiczenia. Czekamy aż Kacper skończy biegać karne kółka i wedle polecenia trenera dzielimy się na cztery zespoły po cztery osoby. Wyjmujemy z torby koszulki w kolorze żółtym, zielonym, czerwonym i niebieskim. Następnie rozdzielamy je między siebie, tak, aby zawodnicy każdej drużyny reprezentowali jeden odcień. To właśnie stąd wzięła się nazwa zabawy „Cztery kolory”. Trener wytypowuje zespół, który jako pierwszy będzie się bronić, po czym ustala kilka zasad.

– Dzisiaj limit to piętnaście podań, jeśli obrońcy wczesnej odbiorą wam piłkę robicie dziesięć pompek. To samo tyczy się obrońców, jeśli po piętnastu podaniach napastnicy nadal będą mieli piłkę. Jasne?

Splątane szczęście - I Tom serii Sfaulowane serca (zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz