Rozdział 11.3

584 30 14
                                    

Piotrek:

Pojedynek z Gandawą jest łatwy oraz przyjemny. Wygrywamy pewnie, aż pięć do zera, a Kacper strzela hat tricka i teraz dumnie dzierży w dłoni piłkę meczową. Mimo chwilowego rozluźnienia nie zapominamy o kolejnych obowiązkach, które nas czekają. Już za kilka dni wraca ekstraliga.

W ramach nagrody otrzymujemy od trenera jeden dzień wolnego. Większość chłopaków wykorzystuje go po prostu na odpoczynek, ja zaś postanawiam odwiedzić rodziców. Piłka nożna absorbuje niemal całe moje życie, przez co nasz kontakt nieco osłabł. Nie czuję się z tym dobrze, ale wybierając football wiedziałem, że tak może być.

Gdy zajeżdżam pod dobrze znany budynek powraca wiele wspomnień. To tutaj tak naprawdę narodziła się moja miłość do piłki nożnej. Spoglądam tęsknie na zniszczone boisko oddalone od mojego domu o kilkanaście metrów. Za bramki służyły wbite dwa paliki, a za trybunę stara i zmurszała ławka. Jeszcze kilka lat temu biegałem po nim z kolegami. Nie  ważny był styl, ani kto wygra. Liczyła się przede wszystkim dobra zabawa. Dzisiaj zaś wychodzę na idealnie przystrzyżoną i nawodnioną murawę, a zewsząd otacza mnie krzyk kilkunastu tysięcy kibiców. Wzdycham ciężko, uświadamiając sobie ile to już minęło czasu od tamtych beztroskich dni.

Wyjmuję ze schowka pęk kluczy, po czym wysiadam z auta. Niby wszystko wygląda tak samo, a jednak mam wrażenie, jakby coś się zmieniło. Kiedyś ta dzielnica Sompolna tętniła życiem. Było słychać śmiech dzieci, gwar rozmów, tymczasem zewsząd otacza mnie cisza.

Zatrzymuję wzrok na zniszczonym domu przy końcu ulicy. To on najbardziej uświadamia mi jak kruche i przewrotne bywa życie. Kilkanaście lat temu mieszkał w nim mój najlepszy przyjaciel z dzieciństwa. Nie było dnia, żebyśmy nie spotkali się na osiedlowym boisku. Oboje mieliśmy to samo marzenie: zagrać kiedyś przy kilkutysięcznej publiczności. Niestety Wojtek już nie spełni tego marzenia, bo los rozprawił się z nim tak okrutnie. Miał bardzo rzadką i trudną do wykrycia wadę serca. Pewnego dnia gorzej się poczuł. Wszyscy myśleli, że to zwykła grypa i zbagatelizowali sprawę. A jego stan zaczął się pogarszać. Doszła wysoka gorączka, wysypka na całym ciele. Gdy zdiagnozowano chorobę było już za późno. Następnego dnia Wojtek zmarł na zawał serca.

Jego rodzice nie mogli sobie wybaczyć. Uważali, że to oni zabili swojego jedynego synka. Od tamtej chwili kompletnie się posypali, a ból próbowali zatopić w alkoholu. Raz byłem świadkiem kłótni mamy Wojtka z kasjerką, która nie chciała sprzedać jej wódki. Pani Małgorzata zaczęła krzyczeć, że teraz została jej tylko czysta, bo nie ma już syna i męża, który obarcza ją winą za śmierć Wojtka.
Ja również przeżyłem stratę przyjaciela, ale wtedy odbierałem to zupełnie inaczej. Wierzyłem, że tam dokąd poszedł już nie cierpi i jest szczęśliwy. Ta myśl chociaż trochę łagodziła ból w sercu, gdy siadałem na murawie z piłką w dłoni i spoglądałem przed siebie, licząc, że zaraz wbiegnie i zawołała: „Cześć Piotrek, to, co jeden na jeden!”

Kręcę energicznie głową, jakbym chciał odegnać tamte wspomnienia. Życie przeszłością nie przynosi nic dobrego, a jedynie pogłębia stare rany.

Ledwie przekraczam próg domu do moich nozdrzy dociera dobrze znany zapach szarlotki. Dla tego ciasta jestem gotowy porzucić zdrowy rozsądek i zjeść nawet trzy kawałki, a później spalać wszystko na siłowni przez kilkanaście minut. Odwieszam kurtkę i po cichu przechodzę w głąb domu. Rodzice siedzą w salonie, oglądając jakiś film.

– Piotrek, synku! – Mama natychmiast podrywa się z fotela, po czym zagarnia mnie w mocny uścisk.

Następnie obcałowuje moje policzki.

– Mamo, nie jestem już małym chłopcem – wytkam jej, a uśmiech na twarzy rodzicielki jeszcze bardziej się poszerza.

– Dla mnie zawsze będziesz tym małym szkrabem, który wracał do domu po meczach z kolegami cały w błocie.

Splątane szczęście - I Tom serii Sfaulowane serca (zakończone)Where stories live. Discover now