Rozdział 2.1 (Wewnętrzne rozdarcie)

1.8K 146 133
                                    

Piotrek:

Kilkukrotnie próbuję wypytać trenera o karę, którą dla nas wymyślił. Niestety za każdym razem słyszę tę samą i wymijającą odpowiedź.

– Skup się na grze i na najbliższym meczu.

Rzeczywiście nasza forma w ostatnim czasie bardzo faluje. Nawet jeśli wygrywamy, są to ciężko wydarte punkty. Stylowo nie wyglądamy najlepiej i musimy jeszcze wiele poprawić w grze. W zbliżającym starciu z KS Płock nie jesteśmy zdecydowanym faworytem, chociaż zajmujemy drugą lokatę w tabeli, a oni plasują się dopiero na jedenastym miejscu. Owszem gramy u siebie, przy ogromnym wsparciu wspaniałych kibiców, ale to nigdy nie gwarantuje wygranej. Oni są jedynie naszymi naturalnymi i dozwolonymi dopalaczami, które wyzwalają w nas niebywałego ducha walki.

Kiedy spoglądam na pełne trybuny ubrane w niebieskie barwy, czuję dziwny ucisk w sercu. Jeszcze nie tak dawno byłem zwykłym kibicem, który przychodził na stadion, aby wesprzeć Spartę. Zdzierałem gardło, śpiewając kibicowskie przyśpiewki. Krzyczałem: „Jesteśmy dumni po zwycięstwie, wierni po porażce”. A dzisiaj stoję na murawie i to ktoś śpiewa dla mnie. Pokazuje, że trzy punkty na koncie są ważne, lecz bez wsparcia kibiców, stają się tylko pustą liczbą. Nic ci nie zastąpi tego uczucia, kiedy widzisz pełne trybuny radośnie skandujące: Sparta, Sparta Posnania mistrz!

– Panowie, dajemy z siebie wszystko. Gramy u siebie i nie możemy zawieść kibiców. Idziemy tylko po zwycięstwo! – woła po angielsku Kamil Witkowski, nasz kapitan, zanim wychodzimy z szatni.

Następnie ustawiamy się w kółku, pochylamy głowy i obejmujemy ramionami, by zawołać trzykrotnie: Sparta Posnania!. To taki nasz zwyczaj. W ten sposób wspólnie się motywujemy. Chociaż każdy z nas i bez słów Witka zdaje sobie sprawę, że liczą się tylko trzy punkty. Powoli musimy odbudować grę oraz wrócić na właściwe tory.

W pojedynku z KS Płock wychodzimy standardowym ustawieniem trzy-cztery-trzy.
Początek spotkania nie wygląda dla nas zbyt dobrze. To Płocczanie przejmują inicjatywę i nadają tempo gry. Już po kilku minutach od pierwszego gwizdka Kovacz zostaje zmuszony do interwencji. Napędzam chłopaków, pokrzykuję do nich różne instrukcje. Odkąd wdarłem się do drużyny, jestem jej taką siłą napędową, jak mawiają niektórzy.
Mimo że nasze starania nie przynoszą oczekiwanych skutków w postaci zdobytej bramki, nie poddajemy się. Wiemy, że gdybyśmy to zrobili, położylibyśmy całe spotkanie. W pojedynkach piłkarskich nie do końca sprawdza się zasada „Nie ważne jak zaczynasz, ważne jak kończysz”. Na murawie zawsze liczy się początek i koniec oraz rola, która ci przypadnie w udziale. Możesz być pionkiem, albo tym, kto rozstawia je na szachownicy.

Nieustannie przemy pod pole karne Płocczan. Powoli rozpędzamy walec, który w szesnastej minucie efektowanie wjeżdża do bramki Płocka. Wszystko zaczyna się od znakomitego prostopadłego podania, które Kamil kieruje do Maćka Grabowskiego. Nie widzę dokładnie jak piłka znajduje się pod nogą Urbania, ale jego strzał naprawdę robi wrażenie. Piłka trafia w prawy góry róg pozbawiając bramkarza jakichkolwiek szans na obronę. 

Wszyscy od razu rzucamy się na Kacpra w przypływie euforii. To wymarzone otwarcie, zwłaszcza, że na razie szło nam trochę jak po gruzie. Owszem nie możemy się teraz cofnąć i postawić jedynie na defensywę. Jednobramkowa zaliczka nie stanowi żadnej gwarancji. Jak mawiają eksperci, po strzeleniu gola liczy się następne pięć minut. I dosłownie jakbym ściągnął to myślami, przez moment robi się gorąco w naszej szesnastce. Kamil zaczyna kręcić kółeczka, a przy trzecim Alberto wysupłuje mu piłkę spod nogi. Jest to trochę niepodobne zachowanie do Witki, bo zwykle raczej zachowuje na boisku rozwagę i woli dokładnie zaplanowane akcje od nagłych improwizacji. Na szczęście jego nonszalancja nie kosztuje nas aż tak wiele i  już po chwili możemy rozpocząć kolejną ofensywną akcję.
Stawiamy na jeszcze wyższy pressing.

Splątane szczęście - I Tom serii Sfaulowane serca (zakończone)Where stories live. Discover now