1

2.8K 153 132
                                    

Powolnym krokiem podążał przed siebie korytarzem. W głowie dźwięczało tylko jedno pytanie: Dlaczego? Sam chciałby wiedzieć, co skłoniło go do przyjęcia propozycji opiekunki grupy. Może na jego decyzję wpłynęła też rozmowa z Mikiem Stamfordem (zapewne wcześniej przekupionym przez wychowawczynię czymś słodkim)? Jednak w obecnej chwili nie miało to większego znaczenia. Potrząsnął głową, pozbywając się natrętnych myśli i skupiając na odgłosie kręcących się kółeczek ciągniętej walizki.

Była środa, dzień zapowiadał się naprawdę optymistycznie. Z jakiegoś jednak powodu wszystko zostało wywrócone do góry nogami już wczesnym popołudniem. Jeszcze w szkole usłyszał od przyjaciela, że jeden z chłopaków w pokoju o sławnym już w internacie numerze 21 znowu nie wytrzymał. To nie nowość, uciekali średnio po tygodniu, czasem nawet szybciej. Pokój był trzyosobowy, a jeden mieszkaniec zmieniał się niczym pogoda jesienią. Trwał w najlepsze dopiero trzeci tydzień października, a podobna sytuacja zdarzyła się już dziewiąty raz.

Z niezrozumiałego powodu tym razem to właśnie on, John Watson, miał stanąć na wysokości zadania i spróbować przeżyć w dwudziestce jedynce. Grupowa opiekunka, pani Hudson, przyszła do niego niemal od razu po powrocie do internatu z prośbą o zgodę na przeprowadzkę. Potrzebował czasu, żeby to przemyśleć. Mimo to po spytaniu Mike'a o zdanie i jego słowach: "Komu ma się udać, jak nie tobie?", natychmiast przyjął propozycję. Teraz przeklinał w myślach swoją porywczą lekkomyślność.

Nie miał wcześniej styczności z lokatorami sławnego pokoju, ponieważ mieszkał na drugim końcu korytarza i starał się jak mógł unikać pierwszoklasistów. Drugoklasistów zresztą też. Gdy przypada człowiekowi niewdzięczna rola bycia maturzystą, przysięga sobie, że w tym roku weźmie się do pracy. Zwłaszcza przy przymusie zdania biologii i chemii na poziomie rozszerzonym, z planami wybrania się na medycynę. Nie ukrywał, że żaden z dwójki jego doczesnych współlokatorów nie był szczególnie ciekawą osobą, ale przynajmniej wokół panował względny spokój. Teraz miał się użerać z młodszymi i średnio mu się to widziało.

Wreszcie zatrzymał się pod odpowiednimi drzwiami, wzdychając głęboko. Nie miał nawet pojęcia, kto mieszkał tutaj do dzisiejszego poranka. W każdym razie ten ktoś miał zamieszkać z jego dotychczasowymi współlokatorami, podczas gdy tamci zapewne stawiali już zakłady, ile czasu zajmie Johnowi wyniesienie się z dwudziestki jedynki. Blondyn odetchnął głęboko, jednak ciągle nie wykonał żadnego ruchu. Doskonale wiedział, kto tutaj mieszka, choć nie znał żadnego z chłopców osobiście. Oba nazwiska budziły emocje, jednak jedno szczególnie.

Sherlock Holmes. Pierwszoklasista z bogatej rodziny, który wyautował z pokoju już dziewięciu innych chłopców w ciągu półtora miesiąca. John słyszał o młodym Holmesie wiele różnych historii i w prawdziwość znakomitej większości wątpił. Z drugiej strony, czy ludzie, którzy wcześniej mieszkali w tym sławetnym pokoju, mogli wymyślać niestworzone opowieści tylko dla samego wymyślania? To także było mało prawdopodobne. Ponownie potrząsnął głową i położył dłoń na klamce. Wziął jeszcze jeden głęboki oddech i nacisnął klamkę.

Gdy tylko wszedł do pokoju, mimowolnie puścił rączkę walizki, a huk jej upadku poniósł się po korytarzu. Cała podłoga zakryta była stronicami z gazet i najróżniejszymi papierami. Stół zastawiony był masą różniej wielkości kubków, zlewek, stojaków z probówkami i przezroczystych naczynek z kolorowymi płynami nieznanego pochodzenia. Na jednym z łóżek leżał brunet z krótkimi włosami, który wydawał się zupełnie ignorować hałaśliwe wkroczenie Watsona do pomieszczenia.

- Na wszystkie świętości, jaki tu bałagan! - uniósł się blondyn, patrząc z wyrzutem na nowego współlokatora, czym tamten zdawał się nie przejmować.

- Jestem istotą piekielną, więc proszę o niewzywanie świętych w mojej obecności. Dziękuję - mruknął chłopak, lekko uniósłszy głowę.

Roommates || TeenlockWhere stories live. Discover now