Nauka latania [1/4]

1K 49 13
                                    

Nie wolno zgadzać się 

na pełzanie,

gdy czujemy potrzebę

l a t a n i a.

Helen Keller


Czkawka otworzył oczy, czując na torsie znajomy ciężar. Uśmiechnął się pod nosem i zmienił delikatnie pozycję, nie chcąc obudzić śpiącej na nim dziewczyny. Odgarnął włosy z jej twarzy, przyłapując się na tym, że cały czas jej się przygląda. Nawet, kiedy mruknęła cicho, odtrącając jego dłoń, zaśmiał się tylko cichutko, nie odwracając wzroku.

Obudziła się kilka minut później z grymasem obserwując jego twarz. Podparła się na łokciach. Czkawka początkowo myślał, że chce się z nim przywitać, ale ona tylko odepchnęła się lekko, lądując na plecach.

— Cześć kochanie — przywitał ją szeptem, po czym cmoknął delikatnie jej policzek. Astrid mimowolnie się uśmiechnęła i przymknęła na moment powieki, jakby rozkoszując się miłym porankiem razem ze swoim mężem. — Wiesz co? Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia.

— Cóż to za propozycja? — zaśmiała się pod nosem, widząc go podekscytowanego. Była z jednej strony przerażona jego pomysłami, jednak z drugiej ciekawość zwyciężała. Czkawka uśmiechnął się zawadiacko, unosząc w górę brew. Usiadł na łóżku, patrząc na nią i przez chwilę wstrzymywał oddech.

— Zabiorę cię do twierdzy — odpowiedział, a z jej twarzy momentalnie znikła ta radość, którą jeszcze kilka sekund temu emanowała. — Nie będziesz cały czas siedziała w domu, coś mi doradzisz, spędzisz trochę czasu z innymi ludźmi.

— Wolę chyba moja samotnię. Czuję się tutaj naprawdę dobrze — odparła, siląc się na wesoły ton, choć wcale nie było jej do śmiechu. Czkawka nawet nie próbował udawać, że ją rozumie, tylko wstał, obszedł ich łóżko, po czym wziął ją na ręce. Astrid chcąc nie chcąc objęła go za szyję i dała się wnieść do niewielkiej kuchni.

Ich chata nie przypominała w niczym typowego domu wikingów na Berk, głównie dlatego, że była jednopiętrowa. Posiadała dwie sypialnie (choć jedna była całkowicie nieużywana), małą kuchnię, pomieszczenie główne wraz z paleniskiem, znajdującym się na samym środku oraz niewielką łazienkę, w której umieścili sporych rozmiarów balę. Wprowadzili się tutaj zaledwie miesiąc temu, kiedy dawny dom nie zapewniał Astrid bezpieczeństwa.

Wódz posadził dziewczynę przy stole, a sam zajął się przyrządzaniem śniadania dla ich obojga. Blondynka zaczęła przeglądać notatki, które jej mąż zostawił wczoraj wieczorem, zbyt zmęczony, by choćby ułożyć je na kupce w jednym miejscu. Nie odzywali się do siebie przez większość czasu, nawet po zjedzonym posiłku nie padło żadne, nawet niepotrzebne słowo. Czkawka posprzątał ze stołu i ponownie wziął Astrid na ręce. Nie rzuciła żadnej uwagi w jego stronę i nie zaczęła się kłócić. Po prostu grzecznie pogodziła się ze swoim losem, wiedziała, że szatyn prędzej czy później będzie starał się wydobyć ją ze skorupy, w której się znalazła. Może i nie miałaby mu tego za złe, ale nie dał jej nawet wyboru.

Posadził ją na łóżku i podał ubrania, które ówcześnie przygotował. Sam szybko przebrał się w ulubiony strój do latania, który zaprojektował pięć lat temu. Na plecach powiewało dodatkowo długie futro, symbolizujące stanowisko, które zajmował. Szczerbatek przybliżył się do niego z jęzorem, jednak szatyn zrobił szybki unik i przedostał się do sypialni, uciekając przy okazji przed gadem. Uśmiech szybko znikł z jego twarzy, kiedy zobaczył dziewczynę mocującą się ze spódniczką. Podszedł do niej wolno, ofiarując swoją pomoc. Dziewczyna poddała się i pozwoliła założyć na siebie także resztę ubrań. Czkawka kucnął przy niej, uśmiechając się delikatnie, kiedy była gotowa do wyjścia.

the greatest gift is love || hiccstridOn viuen les histories. Descobreix ara