Miłość w czasach zagłady [4/4]

1.6K 81 43
                                    

"You have heart of a chief and soul of a dragon"

Nie potrafiłem spokojnie zasnąć. Czułem jak powoli upływają sekundy, minuty, aż w końcu godziny. Wsłuchiwałem się w spokojny oddech Astrid. Głaskałem ją po głowie ilekroć na jej twarzy występował grymas wspomnień. Kiedyś powiedziała mi, że miewa koszmary. Mówiła, że bogowie nie są dla niej przychylni, nawet w kwestii spokojnego snu. Bogowie nie byli dla nas przychylni od pięciu lat. Te wszystkie miesiące bólu nie pozwalały zapomnieć o sytuacji w jakiej musieliśmy się znaleźć. Musieliśmy ją przezwyciężyć, zacząć walczyć. Nie mogłem dalej patrzeć jak ślepiec i udawać, że nic się nie dzieje. Bo działo się dużo. Każdego dnia umierali ludzie i smoki. Drago nie znajdował dla nikogo litości. Traktował ludzi jak zwierzęta, jak śmieci, jak... To nie do opisania. Został w nas ból. Straciliśmy rodzinę, przyjaciół i kawałki naszych serc. Dyktatura i władza chciały nas złamać, ale razem z innymi probowaliśmy żyć tak jak kiedyś. Co było praktycznie nie możliwe.
Często przylapywałem się na wspominaniu przeszłości. Zamykałem oczy i śmiałem się z żartów Sączysmarka, krzyczałem na Szpadkę i Mieczyka, słuchałem uważnie Śledzika, leżałem z Astrid obserwując gwiazdy i co jakiś czas posyłając jej pocałunki. Uśmiechałem się wtedy, przerywałem pracę i... najczęściej dostawałem baty. To była cała teraźniejszość, a Eret wraz z Heather siedzieli w ciepłym domu, nie czując trwogi ani lęku.

- Czkawka? - usłyszałem cichy szept dobiegający gdzieś ze strony schodów. Popatrzyłem w tamtym kierunku. Na drewnianej podłodze stała Heather. Miała na sobie długą, białą koszulę nocną, na ramiona zarzuciła sobie szare futro. Zastanawiałem się czy zawsze spała tak ubrana. - Dlaczego nie śpisz?
- Mógłbym zapytać cię o to samo - odparłem cicho, nie chcąc obudzić Astrid lub co gorsza Ami.
- Jest już późno. Przebyliście daleką drogę. Przeżyliście piekło. Czkawka, idź spać. Jesteś zmęczony. - Stwierdziła i podeszła do mnie, kładąc mi dłoń na ramieniu. Syknąłem cicho z bólu, krzywiąc się z powodu jej dotyku. Heather popatrzyła na mnie ze zdziwieniem i odkryła delikatnie koszulę, którą miałem na sobie. Na jej twarzy dostrzegłe grymas bólu. Nie musiałem patrzeć kolejny raz na ranę, by widzieć w jak okropnym jest stanie.
- No co? Zwyczajna rana. Miałem takich wiele - odparłem ze znudzeniem.
- Zwyczajna? - oburzyła się i spojrzała na mnie ze zdiwieniem, zapewne dostrzegając moją obojętność. - Co oni ci zrobili? - zapytała szeptem, to pytanie jednak skierowała do siebie. Wzruszyłem ramionami i poprawiłem koszulę na ramieniu.
- Próbowali zabić, katowali prawie każdego dnia, zmusili do walki ze Szczerbatkiem, okłamywali moją córkę, krzywdzili Astrid i rozwalili mnie na kawałki... Mam wyliczać dalej?
- Prze...
- Przepraszasz mnie? - zapytałem ze zdziwieniem, z dziwną wrogością skierowaną do niej. - Wiesz, chyba trochę na to za późno. Myślałam, że byliśmy przyjaciółmi?
- Byliśmy? Nadal nimi jesteśmy - powiedziała odrobinę za głośno. Poczułem jak Astrid rozbudza się z delikatnego snu.
- Nie wydaje mi się - odparłem bezdusznie. W tym samym momencie blondwłosa dziewczyna otworzyła powieki, jednak Heather tego nie zauważyła.
- Gdybyśmy nie byli przyjaciółmi nie pozwoliłabym wam tutaj zostać - powiedziała czarnowłosa po czym skierowała się z powrotem do swojego pokoju, ja natomiast zostałem sam z wpatrzonymi we mnie błękitnymi oczami Astrid.

*

- Co zamierzasz? - Astrid z samego rana zaczęła męczyć mnie pytaniami tego typu. Nie mieliśmy planów na przyszłość. Nie mieliśmy nic. Tylko siebie. Przetarłem zmęczoną twarz dłońmi i spojrzałem na Ami. Gorączka na szczęście zmalała, a dziewczynka wyglądała coraz lepiej. Tak bardzo się o nią bałem. Da oczu zaczęły napływać mi łzy. - Czkawka? - blondynka zmartwiła się moim stanem. - Wszystko w porządku?
- Nic nie jest w porządku! Nic! Cholera, gdybym zabił tego smoka... to nigdy byśmy tego nie przeżyli! Nie zakochałabyś się we mnie, miałabyś normalne życie! Nasi przyjaciele nadal by żyli, mój ojciec... Oni wszyscy by żyli! Rozumiesz, Astrid? Zawiodłem ich... wszystkich... - Na początku nie potrafiłem opanować mojego głosu, lecz z każdym kolejnym słowem było mi coraz ciężej. Mój głos przerodził się w szloch, następnie w szept. Upadłem na podłogę i skuliłem się myśląc tylko o tym, że to wszystko sen. Paskudny koszmar, z którego, za pomocą pocałunku, wybudzi mnie zaraz Astrid. Wejdzie do mojego pokoju na poddaszu z uśmiechem i usiądzie przy mnie. Później zejdziemy razem na śniadanie, które przygotuje moja mama. Zdam tacie ostatnie wiadomości z życia wyspy, po czym wyjdę na zewnątrz, by spotkać przyjaciół. Zamienię z nimi kilka słów. Wtedy podbiegnie do mnie Szczerbuś i oblślini mnie tak, jak to ma w zwyczaju. Otwieram oczy, ale widzę tylko pusty dom. Czuję na ramieniu dłoń Astrid. Wiem, że siedzi tuż obok mnie dlatego jak najciszej kieruję do niej dwa słowa: - Nienawidzę siebie.
- Nie mów tak - blondynka powoli gładziła mój prawy policzek. Spojrzałem na nią krótko, ale ta jedna chwila uświadomiła mi wszystko. Po twarzy dziewczyny spływały ciepłe łzy. Chciałem je otrzeć, chiałem przekonać ją, że już wszystko w porządku, ale serce na to jie pozwoliło. Nie mogłem dłużej jej oszukiwać. To bolało najmocniej.
- To prawda - powiedziałem cicho. - Jestem tchórzem. Przykro mi, że mnie spotkałaś, ż mnie poznałaś, że się we mnie zakochałaś. Nie potrafię teraz patrzeć na twoje nieszczęście,na twój strach i ból. Tak bardzo cię przepraszam - wyszeptałem i usiadłem naprzeciw niej. Drżącymi dłońmi wyciągnąłem z ksieszeni spodni sakiewkę. Astrid popatrzyła na nią później na mnie. - Ukradłem ją ludziom Drago. Nie wiem ile tam jest, ale proszę weź ją i wyjedź. Wykup jakąś łódź i odpłyń razem z Ami. Jakoś sobie poradzicie. Ja bym tylko sprowadzał na was same nieszczęścia. - Podałem jej pieniądze i czekałem na jej reakcję, ale ona nic nie powiedziała. Wstała szybko i wybiegła na zewnątrz. Ja nie ruszyłem się z miejsca, dopiero jakieś silne ramiona pomogły mi postawić się do pionu. Odwróciłem się i spotkałem się ze współczującym wzrokiem Ereta.
- Możemy pogadać? - zapytał, a ja skinąłem powoli głową, nie miałem na nic siły. Gardziłem sobą, najchętniej wróciłbym do Drago i zaczekał, aż zamęczy mnie na śmierć. Tylko na to zasługiwałem. Na ból.

the greatest gift is love || hiccstridWhere stories live. Discover now