Friends never say goodbye [2/2]

730 40 7
                                    

Dla Herbaasia 😌

— Podaj mi słoneczko jeszcze tamten koszyk — poprosiła Astrid, spoglądając na warzywa stojące nieopodal. Sześciolatka szybko spełniła polecenie, chcąc jak najszybciej pobiec na górę. Kobieta zauważyła ten zapał i pozwoliła córeczce udać się do pokoju, by ta mogła zająć się sobą. Zephyr zapytała jeszcze czy na pewno, chcąc wyjść na bardziej wiarygodną i odciągnąć mamę od podejrzeń czegokolwiek, ale gdy ta przytaknęła, dziewczynka uśmiechnęła się jedynie i pognała do siebie.

Przymknęła drzwi, by w razie czego słyszeć kroki mamy, a następnie wyciągnęła z kosza małego Straszliwca. Smoczek wyglądał na przestraszonego, dlatego przytuliła go delikatnie, po czym zaczęła głaskać po chłodnych łuskach.

— Jesteś głodny. No wiem, ale musimy poczekać. Moja mama na pewno nie pozwoli mi zabrać niczego z kuchni do pokoju, albo co gorsze zacznie zadawać pytania. A wtedy możemy wpaść oboje. Ty i ja. A ja nie chcę cie stracić. Oni każą mi cię wypuścić — powiedziała, a smoczek spojrzał na nią żółtawymi ślepiami. Uśmiechnęła się szeroko. — Nie mogę cię stracić.

Straszliwiec zamruczał cicho i przytulił się do jej dłoni. Ułożył następnie zaraz obok i zamknął oczy. Zephyr głaskała go przez moment, by następnie wstać gwałtownie. Podeszła szybko do jednej z półek i ściągnęła z niej książkę. Była prezentem na jej piąte urodziny. Znajdowały się w niej rysunki jej taty, wraz z niewielkimi opisami. Oczywiście dotyczące smoków. Usiadła następnie na łóżku i zaczęła przeglądać książkę, jej smoczy przyjaciel przysiadł się obok, jakby także chcąc zobaczyć samego siebie.

— Mój tata cię narysował, widzisz? — zapytała, a smoczek polizał jej dłoń. Zephyr zaśmiała się i nagle do jej głowy wpadł genialny pomysł.

— Ja też mogę cię narysować — powiedziała, po czym wzięła do ręki swój szkicownik i kawałem węgielka. — Hej, nie ruszaj się — roześmiała się.

— Zephyr! — usłyszała nagle głos swojej mamy, której kroki rozległy się na schodach. Dziewczynka pospiesznie schowała smoczka do koszyka, w którym trzymała zabawki, by Astrid niczego się nie domyśliła. Kobieta weszła chwilę później do pokoju córki, która siedziała na ziemi, bawiąc się maskotkami. Próbowała zachowywać się naturalnie, co wyszło jej całkiem nieźle. Astrid popatrzyła na nią z podejrzliwością, chowając do kufra jej ubranka.

— Pomyślałam, że skoro i tak się tutaj sama bawisz, to może pójdziesz ze mną do Gothi, co? — zapytała, a Zephyr wiedziała, że to może oznaczać kłopoty. Zgodziła się zatem, choć niechętnie. Nie dała jednak tego po sobie poznać.

Gdy wychodziły z chaty dziewczynka myślała jeszcze nad wymówką, jednak nic nie przychodziło jej do głowy. Szła blisko Astrid, ignorując napotkane dzieci. Kobieta popatrzyła na nią w końcu i przystanęła. Znajdowały się nieopodal twierdzy. Astrid usiadła na kamiennym stopniu, pociągając w swoją stronę córkę. Posadziła ją na kolanach, pytając o powód przygnębienia, a dziewczynka naprawdę nie wyglądała na szczęśliwą tego dnia.

— Co się dzieje kochanie? — zapytała, zmartwiona humorem córki.

— Nic — odparła mała i chciała zeskoczyć z kolan mamy, lecz ta jej to uniemożliwiła. Zephyr w końcu westchnęła zrezygnowana. — Nie chcę stracić najlepszego przyjaciela, to wszystko.

— Dlaczego miałoby się tak stać?

— Bo on jest zupełnie inny od reszty — wyjaśniła.

— Inność nie zawsze jest zła, Zephie. Czasami oznacza coś całkiem niespodziewanie dobrego, wiesz o tym na przykładzie taty, tak? — Dziewczynka skinęła głową z uśmiechem, jednak był on jedynie przykrywką. Zakrywał obawy, które czuła odkąd poznała przyjaciela, który nagle stał się dla niej wszystkim...

the greatest gift is love || hiccstridWhere stories live. Discover now