Du vil alltid være i våre hjerter, Milady [1/2]

2.3K 70 20
                                    

     Perspektywa Czkawki

     Poznałem kiedyś dziewczynę. Miała takie piękne blond włosy. Jaśniały w słońcu, pachniały kwiatami. Były zaplatane w warkocze przez cały czas. Tylko czasami, wieczorami, kiedy nikt nie widział, układały się falami na plecach dziewczyny. Dostrzegałem ich ruch między krzewami, między drzewami lasu, znajdującego się tuż za moim domem. Obserwowałem z ukrycia jej oczy. Patrzyłem w ich głębiny niczym głębiny morza, oceanu, stawu. Często były dzikie, wrogie, zimne. Niedostępne.  Dostrzegałem w nich niechęć, ale i burzę, sztorm, śmierć. Dostrzegałem nienawiść. I wtedy nadszedł pewien dzień. Spojrzałem w błękitne oczy i dostrzegłem bół, strach i niepewność. Ujrzałem zaszklone niebieskie głębiny. Mój wzrok powędrował na delikatne usta dziewczyny, drżące pod wpływem tłumionego szlochu. Miałem tak ogromną ochotę podejść do niej i otoczyć ją swoim ramieniem. Otrzeć jej łzy i przytulić. Nie mogłem. Potrafiłem tylko patrzeć jak jej topór wbija się w korę drzew. Jak celne rzuty niszczą piękno dookoła. Wtedy mogłem tylko myśleć i obserwować. Wtedy, właśnie tamtego dnia zdałem sobie sprawę z jednej rzeczy - zakochałem się w pięknej Astrid Hofferson.
     Poznałem kiedyś dziewczynę. Miała taki piękny uśmiech. Idealne, białe zęby ukazywała jak najpiękniejsze klejnoty. Lśniły kiedy rozchylała malinowe, ciepłe usta. Kiedyś rzadko się uśmiechała. W zasadzie nie miała powodów by to robić. Wojna ze smokami nauczyła nas współpracy, lecz także pokazała co to śmierć, w tak bardzo okrutny sposób. Zacisnęła szpony na naszych braciach. Pozostawiła po sobie rany w sercach i duszach, rany, które nie chciały się zabliźnić.
     Poznałem kiedyś dziewczynę, która nienawidziła smoków. Pamiętam, że któregoś wieczora, kiedy znów nawiedziło nas niezłe stadko Śmiertników Zębaczy uśmiechnęła się na samą myśl, że będzie mogła kilka z nich zabić, jeśli tylko pozwolą jej na to bogowie. Była mściwa, bezlitosna, silna i jak mi się wydawało... piękna w tym co robiła.  Ale to było zgubne myślenie. Byłem młody i zakochany, dopiero później zdałem sobie sprawę z tego, że zabijając smoki wcale nie pomaga ani sobie ani innym.
     Poznałem kiedyś dziewczynę, której pokazałem inny świat. Astrid była niedostępna, nikt tak naprawdę jej nie znał. Skrywała wszystkie swoje uczucia, można było zastanawiać się czy gdzieś tak w głębi kryje się inna dziewczyna, taka ciepła i miła. Kiedy po raz pierwszy zabrałem ją na lot, nie spodziewałem się, że ujrzę jej inne oblicze. No wiecie, przecież to Astrid Hofferson, najodważniejsza wojowniczka na Berk, a tu proszę, przestraszyła się mojego, trochę nienormalnego pomysłu. Owszem, był trochę szalony i nieprzemyślany, ale z pewnością mi pomógł. Złamałem ją. Pokazując jej piękno smoków, przekroczyłem jej mur, który zbudowała wokół siebie. I co zdziwiło mnie chyba najbardziej, sama go przekroczyła, zmierzając w moją stronę. Pocałowała mnie. Jej delikatne usta musnęły mój policzek, w podziękowaniu za lot. Nigdy nie przestawała mnie zadziwiać.
     Poznałem kiedyś dziewczynę, która stała się moją przyjaciółką. Połączyły nas smoki. Na pewno dużą rolę w naszej relacji odegrał Szczerbatek. Nocna Furia bardzo pomogła mi w zbliżeniu się do dziewczyny, którą tak po prostu pokochałem. I nie, to nie było zauroczenie. Jej obecność wywoływała drżenie rąk. Jej głos sprawiał, że po plecach przechodziły mi przyjemne dreszcze. Zakochałem się w niej. Kiedy mieszkaliśmy na Końcu Świata wiele myślałem jak jej o tym powiedzieć. To było szalone. Wyjawić swoje uczucia dziewczynie, dla której przecież mogłem być tylko przyjacielem, przez którą mógłbym zostać odrzucony. Do tego ogromnego kroku, którym było wyjawienie przyjaciółce swoich uczuć namówiła mnie Heather. Postanowiłem spróbować.
     Poznałem kiedyś dziewczynę.
     Nazywam się Czkawka Haddock. Poznałem kiedyś dziewczynę, która zakochała się we mnie.

     Minęły trzy miesiące.
     Wstałem tak jak każdego ranka. Usiadłem na brzegu łóżka i przetarłem twarz dłońmi. Słońce powoli wyłaniało się zza horyzontu, powoli oświetlając moją twarz. Spojrzałem odruchowo w stronę leżącego tuż obok czarnego smoka, chcąc upewnić się, że nadal tam jest, pogrążony we śnie. Widząc go na swoim własnym posłaniu odetchnąłem z ulgą. Rozglądnąłem się po pokoju. Ściany były jakieś, takie puste. Na biurku leżał koszyk z listami i kartkami, pełnymi obowiązków. Pomieszczenie było utrzymane w porządku. Tylko na podłodze leżała jakaś samotna kartka. Prawdopodobnie została zdmuchnięta przez wiatr ze stosu innych, znajdujących się w pobliżu. Wstałem, chcąc położyć ją na swoje miejsce. Wziąłem ją i popatrzyłem. Po drugiej stronie dostrzegłem portret. Przedstawiał dziewczynę. Spojrzałem na jej uśmiechnięte oczy, szeroki uśmiech. Pod powiekami wyczułem napływające łzy. Zmiąłem szybko kartkę, wrzucając ją do kosza i usiadłem szybko na łóżku, w międzyczasie budząc Szczerbatka, który przydreptał do mnie. Westchnąłem cicho, powstrzymując falę łez.
- Nic mi nie jest, mordko - wyszeptałem, nawet nie patrząc na przyjaciela, starając się by mój głos brzmiał naturalnie. Po moich policzach popłynęła jakaś, samotna łza. Otarłem ją szybko i podrapałem delikatnie smoka, siląc się na słaby uśmiech. - Nic mi nie jest.

the greatest gift is love || hiccstridWhere stories live. Discover now