Wrócę przy każdym zachodzie słońca

1.6K 68 13
                                    

Dedekacja dla jakże kochanej Smilee_e  ❤️

"nigdy nie odejdę na długo"
Skyler Grey - ,,I will return,,

— Dajcie więcej wody! — krzyknął ktoś z tłumu i wylał kolejną zawartość wiaderka w stronę rozprzestrzeniającego się coraz szybciej ognia. Płomienie objęły już swoją mocą cały budynek. Wikingowie wylewali kolejne dawki zimnej wody, jednak zdawali sobie sprawę z tego iż żywioł był tym razem o wiele silniejszy.
— Wchodzę tam — zdecydował Sączysmark i stanął przed płonącym domem. Przez tłum przepchała się przerażona i roztrzęsiona Szpadka i uczepiła się mężczyzny.
— Nie, nie pójdziesz! Nie mogę cię stracić, Smark. Nie puszczę cię! — krzyknęła mu w twarz. Mężczyzna popatrzył jej w oczy i westchnął. Gdyby go straciła. Nie wyobrażał sobie jej samej z ich malutkich synkiem, dlatego zawrócił i przytulił ją do siebie. — Dadzą siebie radę. Zaraz je uratujemy — szeptała do niego żona, ale jej nie słyszał. Modlił się, żeby Czkawka wrócił jak najszybciej.
— Wytrzymaj jeszcze trochę — powiedział bardzo cicho wojownik i ścisnął mocniej dłoń żony. — Jeszcze troszkę.

Czkawka leciał spokojnie na Szczerbatku. Kierował się w stronę wioski, nie wiedząc jeszcze o zaistniałej na wyspie sytuacji. Byli razem w odwiedzinach u Mali, która poprosiła ich o małą przysługę. Wódz Berk poleciał osobiście, chcąc odpocząć na kilka godzin od obowiązków, więc postanowił wykorzystać zaistniałą sytuację. W oddali dostrzegł zarys ukochanej ziemi, do której zawsze kochał wracać. W końcu tam był jego dom, miejsce, w którym się urodził, wychował, ożenił i przywitał na świecie ukochaną córeczkę. Nagle dostrzegł coś jeszcze, jakby dym. Pospieszył smoka, który również zauważył niepokojące zjawisko. Gdy byli już wystarczająco blisko, dostrzegł ludzi podających sobie wodę w wiadrach, wikingów pełnych przerażenia. Oczy mu pociemniały kiedy dotarło do niego, że to jego własny dom stoi w płomieniach. Zeskoczył szybko ze smoka i podbiegł do tłumu zgromadzonego wokół.
— Ktoś jest w środku?! — zapytał krzykiem, zwracając na siebie całą uwagę ludzi. Wszyscy momentalnie spuścili głowy, ale jako jedyny odezwał się roztrzęsiony Sączysmark, podając wiadro wody do Ereta, który następnie wylał ją w stronę ognia.
— Astrid i... i Siggy.

Serce szatyna zamarło. Jego bicie zatrzymało się niemal w sekundzie, następnie jednak przyspieszyło, czując wewnątrz narastającą determinację. Mężczyzna zrzucił z siebie ciężkie futro niedźwiedzie i rzucił się w płomienie. W porę zatrzymał go jednak Eret, który złapał go za ramię i pociągnął na ziemię, w chwili gdy jedna z belek oderwała się i spadła w dół.
— Nie możesz tam wejść! Zaraz runie! — krzyknął do niego, jednak Czkawka wyglądał na takiego, który nie rozumiał usłyszanych wcześniej słów.
— Mam to gdzieś! Nie zostawię ich w środku! Gaście dalej, zaraz wrócę. Przyprowadzę je! — odpowiedział i ponownie ruszył w stronę budynku, tylko teraz nikt nie próbował go zatrzymywać. Odrzucił jedną z jedynie niepłonących belek i wszedł do środka. Wszędzie wokół paliło się drewno, całe dolne pomieszczenie przesycone było dymem. Czkawka zakrył szybko usta i wytężył wzrok.
— Astrid! — krzyknął, próbując usłyszeć jakiś głos, jednak nic do niego nie dotarło. Żaden dźwięk. Wszędzie wokół syczał ogień. W pomieszczeniu panowała tak wysoka temperatura, że już po zaledwie kilku krokach czuł spływający po całym ciele pot. Jednak wcale nie zamierzał się wycofywać. Nagle stanął, obudzony nową nadzieją. Z góry usłyszał cichy płacz. Na twarzy pojawił się ogromny uśmiech, zwiastujący ulgę. Popatrzył na schody, które były już w fatalnym stanie. Wskoczył szybko na nie i wbiegł na górę, przeskakując niektóre z nich. Podłoga wyglądała jeszcze gorzej. Czkawka starał się stawiać stopy, tak by nie spaść nagle na piętro niżej.
— Jeszcze chwilkę! — krzyknął.
— Czkawka? — odpowiedział mu pojedyńczy, bardzo zmęczony i słaby głos. Mężczyzna poczuł jak serca roztapia mu się, słysząc ten głos. Skierował się w stronę skąd pochodził i nagle stanął naprzeciw dwóch ukochanych osób. Astrid siedziała podparta pod ścianą, trzymając bardzo blisko siebie ukochane maleństwo, które zaczęło coraz głośniej płakać. Blondynka wyglądała tragicznie. Całą twarz pokrywała czarna sadza, ubrania nie były w lepszym stanie włosy tak samo. Jedynie oczy przypominały mu, że ta właśnie kobieta jest jego żoną. Szybko, ale ostrożnie podszedł bliżej i zasłonił ją własnym ciałem widząc jak jedna z belek podpierających dach osuwa się i leci wprost w jej stronę. Poczuł na plecach ogromny ciężar, a kręgosłup przeciął piekący ból. Syknął cicho, następnie prostując się i zrzucając z siebie kawał drewna. Uśmiechnął się krótko do Astrid, która zamknęła powoli oczy.
— Astriś, hej... As? — poruszył nią lekko. Otworzyła szybko oczy i popatrzyła na niego ze zdziwieniam, jakby widziała go po raz pierwszy w życiu. — Zaraz was stąd wyciągnę — powiedział i rozejrzał się wokół. Ocenił sytuację na beznadziejną. Miał tak bardzo mało czasu.
— Weź Siggy — powiedziała słabo Astrid i wyciągnęła w jego stronę płaczące dziecko. — Za-zaopiekuj się nią — jej szept rozniósł się wokół nich, jak niewidzialna powłoka, która osiadła na nim jak lekka tkanina, a poczuł ogromny ciężar.
— Posłuchaj, wyniosę ją stąd i po ciebie wrócę — po policzkach spłynęły mu łzy, których nawet nie ocierał. Wziął na ręce ukochaną córeczkę, po czym nachylił się i pocałował krótko żonę w usta.
— Bardzo cię ko-kocham — wyszeptała i zamknęła oczy.
— Ja Ciebie też. Wrócę po Ciebie, kochanie. Obiecuję! Zaraz tutaj będę, zaraz cię uratuję.
— Nie wyobrażam sobie... — szepnęła.
— ... świata bez Ciebie — odszepnął i wstał szybko, kierując się w dół. Schody wyglądały gorzej niż poprzednio, więc schodzenie zajęło mu o wiele więcej czasu. Nagle usłyszał ogromny huk, jakby sypały się całe stosy ziemi i kamieni. Będąc już na ostatniej prostej wybiegł na zewnątrz. Szczerbatek niemal siłą przywarł do niego, nie chcąc odstąpić go na krok. Czkawka nie zwrócił jednak na niego uwagi. Przekazał zaskoczonej matce płaczące maleństwo i odwrócił się stronę domu, który... którego już nie było. Belka po belce kruszył się jak zamek z piasku. Już kilka sekund później leżał w gruzach, które pochłonęła kolejna porcja ognia. Szatyn padł na kolana i zastygł w bezsilności.

the greatest gift is love || hiccstridWhere stories live. Discover now