79. Dorothy i jadowite kły

Start from the beginning
                                    

Nagle urwany dźwięk nie powtórzył się, nie zdławiło to jednak mojego niepokoju, wiążącego żołądek w supeł. Obejrzałam się na mamę, która rozglądała się dookoła z niepokojem. Nick przysunął się do nas, ciągnąc za sobą Octavię.

– Otaczają nas – powiedział z napięciem w głosie.

Dopiero wtedy zaczęłam uważniej rozglądać się dookoła. Między drzewami przemykały te same cienie, które widziałam wcześniej w obozie. W pewnej odległości od nas, nie zbliżając się, ale też nie oddalając. Nick miał rację: otaczały nas, nie próbowały jednak atakować. Czekały na najlepszy moment, czy może wiedziały, że mają do czynienia z Czarownicą z Południa i jej córką, i takie dostały wytyczne od Clarissy? Nie wiedziałam nawet, czy to były w pełni zwierzęta, czy jakieś bardziej rozumne bestie!

– Może to dobra pora, żeby rzucić jakieś zaklęcie – zaproponowałam. Mama potrząsnęła głową.

– Trudno, żebym rzucała zaklęcie, nie wiedząc w co ani gdzie. Musimy iść przed siebie i nie dać się rozdzielić.

– Gdzie jest Flynn i ten lekarz? – odezwała się nagle Octavia.

Rozejrzeliśmy się dookoła, ale w ciemnościach zalegających w lesie niewiele byliśmy w stanie dojrzeć. A już na pewno nie sylwetki Flynna i doktora Knighta.

Mama zaklęła szpetnie, po czym pociągnęła nas przed siebie, najwidoczniej nie zamierzając tracić więcej czasu na czcze dyskusje. Gdziekolwiek byli Flynn i doktor, musieli sobie poradzić. Miałam tylko nadzieję, że kierunek przez nas obrany był chociaż względnie dobry i nie zataczaliśmy właśnie koła, by wrócić prosto na polanę z obozem. Biorąc pod uwagę moje szczęście, już by mnie to nie zdziwiło.

Atak nastąpił nagle, zupełnie niespodziewanie, znienacka. Nie usłyszałam zabójczego warkotu, póki skoczyło na mnie jakieś potężne cielsko, pozbawiając mnie równowagi, aż boleśnie upadłam na plecy, a w ciemności nie błysnęły ogromne, śnieżnobiałe zęby. Odruchowo krzyknęłam i zasłoniłam twarz przedramieniem, w którym chwilę później poczułam oślepiający ból. Coś ciepłego zalało mi twarz i dopiero po sekundzie zorientowałam się, że to była moja własna krew. Zwierzę szarpało moją rękę, jakby chciało ją oderwać od tułowia, a gdy na moment odwróciłam wzrok, by szukać pomocy u mamy albo Nicka, zorientowałam się, że i ich zaatakowały podobne bestie.

Nie miałam czasu dobrze się im przyjrzeć, stwierdziłam tylko, że gdyby nie ich wielkość i szybkość, przypominałyby wilki. Bardzo zwinne, chowały się w mroku, idealnie się do niego dopasowując, jakby wsiąkając w ciemność.

Zwierzę nade mną nie próbowało jednak uciec w mrok, zażarcie zaciskając zęby na moim przedramieniu. Ból był niesamowity, jakby ktoś miażdżył je imadłem zakończonym szpikulcami do lodu. Do oczu napłynęły mi łzy.

Krzyknęłam coś niezrozumiale i w następnej chwili fala uderzeniowa odrzuciła zwierzę do tyłu, które skamląc obiło się o pień pobliskiego drzewa i upadło na ziemię. W głowie czułam piasek, przedramię rwało ostrym bólem, co jednak na szczęście oznaczało, że wciąż je miałam. Odruchowo przycisnęłam je do ciała, czując, że było śliskie od krwi, podniosłam się do pozycji siedzącej i zwarłam wzrok ze zwierzęciem, które właśnie wstawało na nogi. Wpatrywało się we mnie błyszczącymi w mroku, złotymi ślepiami, wyraźnie gotowe na kolejny atak. Musiało być bardzo zdeterminowane, skoro nawet wyrzut mojej magii go nie powstrzymał.

Nie wiedziałam, co robić. Gdzieś niedaleko słyszałam krzyk Octavii i warczenie kolejnych zwierząt, ale nie miałam czasu się tym zająć, bo najpierw musiałam unieszkodliwić własnego napastnika. Zrobił kilka kroków w moją stronę, zbliżając się coraz szybciej, a ja wycofałam się odrobinę po ściółce leśnej, gorączkowo myśląc, co robić. Nie miałam żadnej broni, magię znowu wypuściłam całkowicie nieświadomie, nie mogłam dać sobie przeżreć kolejnej ręki!

Związana przeznaczeniem | Romans paranormalny | ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now