Rozdział 21

134 7 3
                                    

Christopher

– E-ellie? – zapytałem, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie usłyszałem.

Stałem bez ruchu, uważnie przyglądając się postaci leżącej na łóżku. Wpatrywała się wprost we mnie szerokimi z przerażenia oczami, a ja nie miałem pojęcia, na kogo tak właściwie patrzę. Im dłużej trwała ta zatrważająca cisza wokół, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że zwariowałem.

– Żartujesz sobie? – zapytałem, świdrując wzrokiem postać.

Być może wziąłbym to za głupi żart, gdyby nie spojrzenia wszystkich zwrócone w moim kierunku z obawą i chyba lekkim zażenowaniem całą sytuacją. Siedzący na kanapie Jason pochylił się i zacisnął powieki, nie mogąc chyba wytrzymać panującego napięcia.

– Wszyscy sobie ze mnie, kurwa, żartujecie? – zapytałem o wiele głośniej, brutalnie przerywając panującą ciszę.

– Chris, uspokój się – mruknął Jason bez przekonania.

Spojrzałem na niego z irytacją. Nie rozumiałem. Nie pojmowałem, jak... jak, do cholery? Wszyscy wydawali się dobrze wiedzieć, a ja dałem się nabrać jak ostatni kretyn. Mogłem się spodziewać wszystkiego, ale nie tego, że ktoś, kogo od tak długiego czasu brałem za kogoś innego, okazał się nie być tym, za kogo się podawał. Sytuacja ta wydawała się być tak bardzo abstrakcyjna, iż uznałbym ją za sen, gdyby nie ból na całym ciele, który z całą pewnością był prawdziwy. To on trzymał mnie twardo na ziemi i choć był jedynie fizyczny, w zupełności wystarczał, lecz ani trochę nie nadawał temu wszystkiemu sensu.

To nie mogła być przecież prawda, żyliśmy pod jednym dachem dość długo, abym mógł się zorientować.

Dotknąłem dłonią swojego rozpalonego czoła, które zaczynało pulsować tępym bólem.

– O co tu chodzi? – zapytałem przez zaciśnięte zęby, zwracając się do Jasona. – Wyjaśnij mi, do cholery.

– Chris – podjęła szybko Lauren, podchodząc do mnie i chwytając mnie za ramię. – Chris, ja ci wszystko wytłumaczę.

Nie zwróciłem na nią uwagi. Spojrzałem jedynie w jej błyszczące oczy i ponownie odwróciłem się w stronę przyjaciela. Ten jednak nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa.

Odwróciłem się więc w stronę łóżka. Postać, tylko tak potrafiłem teraz o nim myśleć. Albo o niej? Kurwa, nie potrafiłem wyciągnąć żadnych logicznych wniosków. Dla mnie mogła być teraz kimkolwiek.

– Co to ma znaczyć? – zapytałem. – Naprawdę? Naprawdę jesteś...

Chwyciłem się za mokre od potu czoło. Ostatnie słowo nie mogło mi przejść przez gardło. Odpowiedziało mi ledwie zauważalne skinięcie głową. Poczułem taki przypływ migreny, jakby moja czaszka pękła na kilkaset drobnych części.

A więc naprawdę... Ellen?

– Przepraszam... – powiedziała cicho. – Myślałam, że...

Nie dałem jej jednak dokończyć. Zaśmiałem się, bo na nic innego nie mogłem się zdobyć. Śmiech mój był jednak przepełniony sarkazmem i goryczą. Czułem jak narasta we mnie napięcie i byłem pewien, że musi natychmiast znaleźć ujście. Zbliżyłem się do drzwi i uderzyłem z całej siły w futrynę, a głośny huk wypełnił całe pomieszczenie.

– Hej! – zawołał Phil, podchodząc do mnie. – Nie można tego załatwić inaczej?

– Dobrze się wszyscy bawiliście?! – krzyknąłem, nie mogąc się powstrzymać. – Zrobiliście ze mnie idiotę. Wszyscy... wszyscy wiedzieliście... – Choć tego nie chciałem, oprócz złości w moim głosie zabrzmiał zawód. – Muszę stąd wyjść... – dodałem ciszej, kładąc dłoń na klamce.

QUICKSANDWhere stories live. Discover now