Rozdział 1

104 10 6
                                    

Christopher

Wszelkie historie często miewają parszywe początki. Nie inaczej było także w moim życiu, życiu Christophera Lake'a, którego samo przyjście na ten świat było niczym zaśmianie mu się prosto w twarz.

To przez moje własne decyzje stałem się tym, kim jestem teraz, ale zastanawiam się, jak ogromny wpływ na moje życie miały rzeczy, na które ja sam zupełnie nie miałem wpływu. Czy gdybym miał odrobinę więcej szczęścia i przyszedłbym na świat w normalnej, kochającej się rodzinie, wyrósłbym na porządnego człowieka? Czy może wszystko jest z góry określone i wrodzona chęć do podnoszenia poziomu adrenaliny sama popchnęłaby mnie do wpakowania się w bagno, w którym znalazłem się na własne życzenie?

Nie znam jednak innego życia, niż to, które zostało mi dane. Być może ograniczał to mój ciasny światopogląd, a może brak warunków na rozwinięcie skrzydeł w rzeczywistości, w której się znalazłem. Przeciętny biedny człowiek wie, że lepiej byłoby mieć pieniądze, a ktoś dręczony w szkole zazwyczaj zazdrości tym popularnym. Ja nigdy się nie porównywałem. Zbyt mocno byłem skupiony na tym, aby przetrwać.

Śni mi się to bardzo często. Krzyczący ojciec, płacząca matka i Daniel uciekający pomiędzy pokojami, aby ten psychol nie sprał go na kwaśne jabłko. Ja, zatrzaskujący po kolei wszystkie drzwi, aby nieco go spowolnić, a potem zamykający Daniela w szafie i nakazujący mu, aby siedział tak cicho, jak tylko potrafi. No i również ja, nadstawiający się, aby przyjąć na siebie ciosy tego pijanego dupka, który zniszczył życie całej naszej trójce.

Cholera, gdybym wtedy wiedział, jak silny mogę być, oddałbym mu za każdym razem, gdy ośmielił się podnieść na mnie rękę. Wtedy jednak nie wiedziałem. Miałem młodszego brata oraz matkę, których musiałem ochronić i nie widziałem wtedy żadnego innego wyjścia z tej chorej sytuacji.

Moje życie składało się z samych parszywych chwil i być może to właśnie dlatego nie zauważyłem, gdy wywróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Wciąż walczyłem o przetrwanie, lecz w zupełnie innym sensie, niż wtedy, gdy byłem dzieckiem. Nigdy nie sądziłem, że moje życie dobrnie do takiego punktu, w dodatku w tak krótkim czasie i w tak zawrotny sposób.

Dzięki temu, co przeżyłem, nauczyłem się wszystko doceniać. Wygodę fotela, przyjemny chłód wody wyjętej z lodówki, świeżo zaparzoną kawę o poranku... Wiem, że wielu ludziom takie rzeczy sprawiają przyjemność, ale ja... ja byłem za nie wdzięczny. I skupiałem się na każdej z nich, nawet wtedy, gdy nie było tego po mnie widać.

Teraz jestem, kim jestem i nie wiem, czy jest mi z tym całkowicie dobrze. Gdybym jednak nie wpakował się w to gówno, nie poznałbym Ellen. A być może poznałbym ją o wiele wcześniej? Przecież przyjaźniła się z Lauren, najlepszą przyjaciółką Jasona, który natomiast był moim najlepszym przyjacielem. Ale... czy gdybym nie był tym, kim jestem, kiedykolwiek poznałbym Jasona? To właśnie był pretekst do rozpoczęcia naszej znajomości.

To opatrzność i wszystkie decyzje doprowadziły nas do punktu, w którym się znaleźliśmy. Coś w moim wnętrzu podpowiadało mi, że nasze spotkanie było gdzieś zapisane i żadne z nas nie miało najmniejszych szans w walce z przeznaczeniem.

Gdybym był normalnym facetem, miał normalną pracę i normalne życie, dla Ellen również wszystko byłoby normalne. Ja być może byłbym spokojniejszy i nawet nie pomyślałbym o tym, że coś może się jej stać w drodze do pracy lub na podczas wieczornego spotkania z przyjaciółmi. Nie byłoby to jednak życie, w którym mielibyśmy możliwość się poznać i chyba oboje dobrze o tym wiedzieliśmy.

Zapragnąłem więc być najlepszą wersją samego siebie, o ile w ogóle istniała taka wersja mnie. To właśnie odkąd moja relacja z Ellen stała się czymś więcej, niż tylko wspólnym mieszkaniem pod jednym dachem, zacząłem zastanawiać się, kim właściwie byłem lub kim mógłbym stać się właśnie dla niej. No i oczywiście, za kogo ona mnie uważała.

Musiałem być dla niej dość fascynujący, zważywszy na to, że przed poznaniem mnie jej życie było raczej spokojne. Wiem, że to nie spokoju oczekiwała, skoro zdecydowała się na związek z facetem takim jak ja, lecz ja musiałem się postarać, aby zapewnić go jej jak najwięcej.

Kim byłem tak naprawdę? Podchodząc do tego racjonalnie, byłem draniem. Nie byłem typowym sukinsynem, pokroju Jihoona oraz innych, podobnych do niego, lecz nie byłem również typem gentlemana. Ktoś, kto mijał mnie na ulicy, mógłby mnie za takiego uznać, ale to chyba dlatego, że nieco przesadnie lubiłem koszule. Dawały mi one poczucie pozornej czystości i przynależności do świata normalnych ludzi, a także pomagały zapomnieć o tym brudnym świecie, do którego należałem naprawdę.

Niezupełnie przejmowałem się dbaniem o siebie. To życie zweryfikowało mój ogólny stan, a umięśnione ciało było jedynie skutkiem ubocznym ćwiczeń, które wykonywałem. Musiałem być silny, aby przetrwać. Nie traktowałem jednak przemocy jako lekarstwa na wszystko. Chyba zbyt wiele napatrzyłem się na ludzkie cierpienie, aby samemu uważać, że przemoc mogłaby być rozwiązaniem dla wszelkich problemów. Nie uważałem się za nikogo niesamowitego. Choć moje życie było takie, jakie było, starałem się być silny i twardy, i chyba w efekcie za takiego zacząłem uchodzić. Byłem odporny na ból i groźby dzięki, a dzięki codziennym ćwiczeniom byłem dość silny, aby załatwić tych wszystkich sukinsynów, których obrałem sobie za cel.

Jak na ironię, to przemocą zajmowałem się na co dzień, lecz były to tylko konieczne do odhaczenia, konkretne, powierzone mi zadania. I pomimo tego, że sam byłem przez całe życie bity, poniżany i poniewierany, w późniejszym czasie sam zacząłem to robić. Dzieciństwo i wczesna młodość niczego mnie nie nauczyły. Na własne życzenie trafiłem do świata, w którym musiałem być bestią, aby uniknąć bycia zdobyczą. Z początku byłem ofiarą potwora, później sam stałem się potworem.

Wciąż jednak czułem się jak przerażony dzieciak, którym byłem do śmierci Daniela. Wewnątrz siebie miałem wyłącznie strach połączony z wolą przeżycia i nie było w nim miejsca na błahostki w rodzaju uczucia do ślicznej dziewczyny, która zupełnie niepozornie wdarła się w moje serce i zrobiła w nim niemałą rewolucję. Skruszyła moje serce i pomimo tego, że dzięki niej pragnąłem być jeszcze twardszy i jeszcze silniejszy, stałem się podatny zupełnie na wszystko. Nigdy nie musiałem toczyć tak ogromnej walki jak ta, którą toczyłem sam ze sobą. I sam siebie pokonywałem, raz wmawiając sobie, że chcę jej bezpieczeństwa, a raz, że jeżeli tylko dane będzie mi ją przytulić, nigdy nie wypuszczę jej ze swoich rąk.

Pomimo tego, że była drobna i niepozorna, stała się dla mnie o wiele silniejszym bodźcem do działania, niż cała ta banda zakłamanych, żałosnych sukinsynów, którzy tylko czyhali na to, aby mnie dorwać. W jej dużych, często zlęknionych i zdumionych oczach, widziałem całe swoje istnienie, które przestałoby mieć jakikolwiek sens, gdyby na świecie zabrakło tego jednego spojrzenia.

I choć w mojej głowie tysiące głosów wręcz krzyczało do mnie, że pokochałem tę szaloną dziewczynę, która na własne życzenie wkroczyła do mojego świata, nie miałem odwagi jej tego wyznać. To śmieszne, że nie bałem się ukrywać przed bandą drani, którzy byli gotowi obedrzeć mnie żywcem ze skóry, nie bałem się zabić człowieka, który szukał mnie przez te wszystkie lata, ani nie bałem się stawić czoła całemu złu, które czyhało na mnie na każdym kroku.

Bałem się natomiast tego, co wydawało się rozrywać mnie na kawałki w moim wnętrzu. I choć strach ten nie miał nic wspólnego z adrenaliną, był poniekąd równie przyjemny. Miałem wrażenie, że jeśli go pokonam, będę wystarczająco silny, aby przeciwstawić się wszystkiemu, mogłoby stanąć nam na drodze.

Ellen wpakowała się w mój czarnobiały świat z wiadrami różnokolorowych farb i zaczęła wylewać ich zawartość na moje życie. Nasze początki nie były łatwe, ale gdy już zasmakowałem takiego życia, miałem wrażenie, że nic ani nikt nie zmusi mnie do tego, abym odpuścił. Ta jedna dziewczyna sprawiała, że mógłbym zdmuchnąć wszystkie problemy niczym świeczki na torcie.

Nie wiedziałem jednak, że niektóre problemy nie będą nawet odrobinę przypominać małego migoczącego płomyka. Niektóre z nich miały przybrać rozmiar pożaru, którego nigdy nie dałbym rady ugasić.

QUICKSANDحيث تعيش القصص. اكتشف الآن