Rozdział 14

159 7 2
                                    

Christopher

Podjechałem pod dom około godziny siódmej. To był bardzo parszywy dzień. Nie, moje całe życie było zlepkiem samych parszywych dni, lecz bywały takie jak ten, które brutalnie mi o tym przypominały.

Cały mój świat był dziwną plątaniną zdarzeń, a moje myśli wędrowały od tego zakamarka umysłu, który podpowiadał mi, że to wszystko było zupełnie normalne i przecież sam się w to wkopałem, aż do jego drugiego krańca, gdzie brutalnie przekonywałem się, że to przecież nie tego dla siebie chciałem. Nie miałem jednak innego wyjścia i choćbym chciał z tym skończyć, nie mogłem nawet tego rozważać.

Znów zaczynała boleć mnie głowa. Nienawidziłem tego uczucia, które dokuczało mi o wiele bardziej, niż wszystkie rany, których dotychczas doznałem. Pomyślałem, że jutro muszę znowu wybrać się do Paradise, aby zaciągnąć do łóżka jedną z wielu kobiet, które chętnie się na to zgadzały. To było właśnie to, co koiło moje zszargane nerwy i powodowało względny spokój. A przynajmniej na jakiś czas.

Gdy wysiadłem z samochodu, ujrzałem zapalone światło w salonie. Świadomość, że będę mógł chociaż przywitać się z moim współlokatorem zanim pójdę spać, wywoływała u mnie dziwne uczucie ulgi, choć nie miałem pojęcia, dlaczego tak było.

Zgasiłem papierosa o ceglany murek przy podjeździe i wyrzuciłem go na trawnik. Powoli ruszyłem w stronę wejścia do domu, a wyjmując klucz z kieszeni spodni, mimowolnie nasłuchiwałem. Życie nie dało mi powodów, abym kiedykolwiek mógł otworzyć drzwi bez ściśniętego serca. Cholera, większość czynności wykonywałem, jednocześnie starając się rejestrować to, co działo się wokół mnie, a zwłaszcza za mną, skąd ewentualny atak mógłby mieć najlepszy skutek.

Tym razem jednak nie denerwowałem się. Chciałem po prostu nad wszystkim panować, gdyż ostatnio wystarczająco dużo rzeczy wymykało mi się spod kontroli.

Przekręciłem klucz w zamku i otworzyłem drzwi.

Mój wzrok od razu padł na kanapę, na której siedział Eli. W dłoniach trzymał pusty kubek i obracał go nerwowo. Nie spojrzał na mnie, gdy wszedłem do salonu, ale mogłem przysiąc, że drgnął niespokojnie, gdy pojawiłem się w zasięgu jego wzroku.

Nie miałem śmiałości się odezwać jako pierwszy, więc z uczuciem zawodu nieśmiało kiełkującym między moimi żebrami, skierowałem się od razu w stronę mojej sypialni.

– Chris... – odezwał się cicho chłopak, przecinając martwą ciszę.

Zatrzymałem się. Włożyłem ręce do kieszeni i podszedłem bliżej, niby od niechcenia. Usiadłem na fotelu po przeciwnej stronie stolika.

– Co jest? – zapytałem, widząc jego zdenerwowanie.

Spojrzał na mnie ogromnymi przestraszonymi oczami. Nie miałem pojęcia, czego mogę się spodziewać. Dopiero teraz poczułem jak moje serce przyspiesza, a ucisk w gardle zwiększa się.

– Dzwoniła Lauren. Znaleźli mnie.

Zamarłem. W pokoju słychać było już tylko nikłe cykanie zegara.

– Co to znaczy, że cię znaleźli?

– Byli w moim mieszkaniu – wymamrotał gorączkowo. – Jay poszedł tam i okazało się, że ktoś był tam przed nim. Znaleźli moje mieszkanie. Wiedzą. Jay nie mógł się do ciebie dodzwonić. Czemu nie odbierałeś? – Eli wyrzucał z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego. Patrzył na mnie z przerażeniem, a jednocześnie widziałem, że miał mnie za kogoś w rodzaju opiekuna, którego potrzebował teraz bardziej, niż do tej pory.

– Hej... – mruknąłem, choć musiałem przyznać, że ja również wystraszyłem się nie na żarty. Skoro jednak chłopak na mnie polegał, nie mogłem dać tego po sobie poznać. – Nie ma cię tam. Jesteś tutaj. Tego miejsca nie znajdą, potrafię o to zadbać.

QUICKSANDUnde poveștirile trăiesc. Descoperă acum