[Karman's p.o.v]
Zanim się zorientowałam, Harry zabrał mnie na zewnątrz, nawet jeśli tego nie chciałam. Nie wiedziałam, co planował zrobić, ale trochę się bałam. Nie tylko trochę, to kłamstwo, bardzo.
Splątał swoje palce z moimi, myślałam, że to dlatego, że nie chciał, żebym od niego uciekła, ale stwierdził, że po prostu chciał potrzymać moją dłoń. Jego głos był taki przybity, kiedy to mówił i nawet jeśli nienawidziłam go w tym momencie, pozwoliłam mu trzymać mnie za rękę.
— Czy teraz powiesz mi, dlaczego idziemy do lasu?
— Nie — potrząsnął delikatnie głową. — Jeszcze nie, zobaczysz, jak już tam będziemy.
— Dobra, a co masz w torbie? — spytałam, patrząc na plecak na jego plecach.
On tylko wzruszył ramionami na moje pytanie i mnie zignorował. Widziałam, jak kładł jakieś rzeczy do torby, ale mimo to nie mogłam zobaczyć co dokładnie tam wkładał. Powiedział, że nie chce, abym wtykała nos w nieswoje sprawy.
Kiedy w końcu weszliśmy do lasu, złapałam mocniej jego dłoń, sprawiając, że dziwnie na mnie spojrzał.
— Coś nie tak? — spytał. — Coś nie tak?
— Boję się chodzić po lesie. Nie chcę tutaj być, czy możemy wrócić z powrotem do domu? Proszę.
— Jest dobrze, księżniczko — powiedział do mnie delikatnie. — Nic ci nie będzie, ani nic złego się nie stanie.
— Nic złego się nie stanie? — krzyknęłam, w połowie śmiejąc się nerwowo. — Czuję się, jakbyś zamierzał mnie tu zamordować, albo coś.
— Karman — westchnął delikatnie, odwracając się, żeby na mnie spojrzeć. — Nie zamierzam cię zabić. Cóż, jeszcze nie.
— Wiem, że zamierzasz mnie zabić, powiedziałeś mi to już wcześniej wiele razy. Wolałabym, żebyś po prostu zabił mnie teraz i miał to z głowy.
Zatrzymał się na kilka minut i po prostu się we mnie wpatrywał, zanim potrząsnął głową i ponownie zaczął iść. Trochę mnie wystraszył, ponieważ myślałam, że może myślał o tym, żeby zabić mnie właśnie teraz. Wiem, że to powiedziałam, ale nie miałam tego na myśli. Nie chcę, żeby mnie zabił, ale wiem, że ostatecznie zamierza to zrobić.
Myśl o tym, że mnie zabija nie przestawała zaprzątać mojej głowy, kiedy szliśmy przez, teraz, ciemny las, światło księżyca, będące jedynym źródłem światła, pozwalało nam widzieć. To jest idealne miejsce, żeby mnie zabił, jeśli zamierzał to zrobić. Mam na myśli, nie ma tu nikogo, kto mógłby cokolwiek widzieć lub słyszeć.
— Jak długo jeszcze, zanim dojdziemy tam, gdzie mnie zabierasz?
— Jakieś pięć minut — wzruszył ramionami. — Pięć minut.
— Bolą mnie stopy.
— Pozwolisz mi cię ponieść? — spytał.
— Nie.
— Czemu nie?
— Właśnie dowiedziałam się, że zabiłeś moją rodzinę, nie chcę, żebyś mnie niósł.
— Karman, maleńka, proszę — prosił. — Tylko pozwól mi cię ponieść, proszę. Mówiłem ci, że nie lubię widzieć, kiedy cierpisz, nawet jeśli to są tylko twoje stopy. Proszę, pozwól mi cię ponieść i się zamknę.
— Powiedziałeś, że będziemy tam za pięć minut, prawda?
— Tak — skinął. — Prawda.
— Więc mogę pójść jeszcze pięć minut.
— Ale właśnie powiedziałaś, że bolą cię stopy i nie chcę, żebyś szła — westchnął. — Proszę, po prostu pozwól mi cię ponieść.
— Zamierzasz się złościć, jeśli ci nie pozwolę?
Niepewnie skinął, a ja przewróciłam oczami, pozwalając mu mnie podnieść i ponieść. Nie chciałam, żeby mnie niósł, ale wiem, że jeśliby się tutaj rozzłościł, po środku niczego, to nie skończyłoby się dobrze.
Niósł mnie przez kilka minut, dopóki niespodziewanie się zatrzymał, sprawiając, że podniosłam głowę z jego ramienia. Rozejrzałam się dookoła, kiedy postawił mnie na nogi. Po kilku minutach moje oczy się dostosowały i spojrzałam do przodu, widząc trzy kamienie oddalone o kilka stóp od Harry'ego i mnie.
— Harry, co to jest?
Wzruszył tylko ramionami i szedł do przodu, dopóki nie był zaraz przed trzema kamieniami. Patrzył na nie przez chwilę, zanim przed nimi usiadł.
— Harry?
Nie odpowiedział, zostawiając mnie w głuchej ciszy, z wyjątkiem szelestu liści, dmuchanych przez wiatr. Rozejrzałam się dookoła siebie, mając dziwne przeczucie, ponieważ bycie w lesie w środku nocy nie do końca było dla mnie idealne.
Powoli do niego podeszłam i niepewnie przy nim usiadłam. Nie podniósł wzroku z miejsca, w które się wpatrywał, ale sięgnął i zamknął moją rękę w swojej. Nie odważyłam się wyszarpnąć swojej ręki z jego, ponieważ nie wiedziałam o co chodziło. Kiedy jest tak cicho, nie można mu ufać.
Siedzieliśmy tak koło piętnastu minut, z jedynym dźwiękiem będącym jego i moim oddechem, zanim puścił moją dłoń i zrzucił plecak ze swoich pleców. Chwycił go i położył go sobie na kolanach, odpinając zamek i otwierając go.
Patrzyłam jak wyjmował trzy świece i położył po jednej przed każdym z kamieni, zanim wyjął zapalniczkę z torby i zapalił świeczki. Byłam zdezorientowana, ale się nie odezwałam, nie chciałam przerywać tego, cokolwiek robił.
Ostatnią rzeczą, jaką wyjął z plecaka były trzy czerwone róże, które położył przy każdej ze świeczek. Położył plecak obok siebie i wpatrywał się naprzód, jak to robił kilka minut wcześniej.
— Tęsknię za nimi.
— Za kim?
— Za moją rodziną — wyszeptał. — Za moją rodziną.
Właśnie miałam się odezwać, ale przerwał mi, zanim mogłam.
— Moja rodzina nie jest tu pochowana. Widziałem jak dziwnie patrzyłaś na nagrobki, ale oni nie są tu pochowani.
— W takim razie dlaczego one tutaj są?
Wzruszył ramionami.
— Nie wiem, po prostu położyłem je tutaj, ponieważ czułem, że z jakiegoś powodu powinienem to zrobić. Chciałbym, żeby byli tu pochowani, ale nie są. Nawet nie wiem, gdzie są pochowani moi rodzice i wiesz o Gemmie... Ale nie szkodzi.
— Po prostu czuję się źle z tym, co zrobiłem, Karman. Czuję się źle. Chciałbym umrzeć zamiast nich.
— Harry, nie mów tak.
— Nie, mogę mówić cokolwiek chcę powiedzieć — westchnął. — Zasługuję na to, żeby nie żyć zamiast nich. Zabiłem moja rodzinę bez żadnego powodu. Bez żadnego powodu i tak bardzo tego żałuję. Wiem, że powiedziałem ci, że ich nienawidziłem, ale nigdy nie myślałem, że mógłbym tak bardzo za nimi tęsknić. Myślałem, że jeśli ich zabiję, wtedy może będzie mi lepiej, ale to tylko sprawiło, że stałem się gorszy. Jestem taką straszną osobą.
— Jestem chory psychicznie, powinienem wracać do azylu i pozwolić im razić mnie prądem, dopóki nie umrę. Nie to, żeby ktoś miałby za mną tęsknić.
— Ja bym za tobą tęskniła, Harry.
— Nie tęskniłabyś — potrząsnął głową. — Nie tęskniłabyś.
— Czemu tak mówisz?
— Zabiłem twoja rodzinę z zazdrości, po czym cię porwałem. Wiele razy cię skrzywdziłem i chciałbym móc zabrać z powrotem wszystkie te rzeczy, które zrobiłem, ale nie mogę. Nie skrzywdziłem tylko ciebie, ale zraniłem i zabiłem wiele niewinnych osób, a oni nigdy mi nic nie zrobili. Mam taki straszny bałagan w głowie, Karman, ja po prostu muszę umrzeć, żeby już nigdy więcej nikogo nie skrzywdzić.
— Śmierć niczego nie rozwiąże, Harry.
— Tak, rozwiąże, ponieważ już więcej mnie tu nie będzie. Już nie będę więcej zdolny do tego, żeby zabijać ludzi. Świat byłby dużo lepszy, jeśliby mnie tu nie było, a ty wiesz, że to co mówię jest prawdą.
— To może być prawdą, ale nie sądzę, że zabicie się będzie czymś dobrym.
— To nie ma żadnego sensu — potrząsnął głową. — Czego nie załapałaś? Jeśli umrę, wtedy nie będzie mnie więcej na świecie, co oznacza, że nie będę zdolny do tego, żeby zabijać ludzi. Jestem zmęczony ranieniem ludzi, Karman. Wiem, że powiedziałem, że cieszy mnie zabijanie ludzi, ale w głębi serca wcale tak nie jest.
— Ich twarze, kiedy właśnie mam ich zabić, sprawiają, że załamuję się od środka — kontynuował. — Pamiętam, kiedy zabijałem mojego tatę, upewniłem się, że nie spał, kiedy to zrobiłem. Płakał i krzyczał i Karman, mój tata nie był facetem, który płacze. Prosił mnie, żebym go nie zabijał, ale ja, będąc takim nieudacznikiem, jakim jestem, zrobiłem to, mimo to, bez żadnej ostrożności. Tak samo było z Gemmą, chciałem, żeby czuła jak ją zabijam. Nigdy wcześniej nie czułem się tak beznadziejnie.
Nie wiedziałam, co powiedzieć, więc tylko spojrzałam na niego i patrzyłam, jak jego usta drżą, zanim zaczął płakać. Konkretnie to szlochał. Próbowałam chwycić jego dłoń, żeby go pocieszyć, ale to odtrącił, zanim przetarł oczy.
— Wracaj do domu.
— Dlaczego?
— Karman, do cholery, wracaj do domu — nagle warknął. — Po prostu idź.
— Nie wracasz ze mną?
— Nie.
Po tym już nic nie powiedział, ale wpatrywał się we mnie, bezgłośnie mówiąc mi, że mam odejść. Nawet jeśli nie chciałam, wstałam i zaczęłam się od niego oddalać. Nie znałam drogi powrotnej do domu, ale nie czułam się przy nim bezpiecznie.
Ostatni raz się odwróciłam, żeby na niego spojrzeć, widząc go ciągnącego i szarpiącego swoje włosy, zaraz zanim krzyknął, podwijając palce u nóg, krzykiem pełnym smutku i złości. Nigdy nie myślałam, że mogłabym kiedykolwiek zobaczyć go w takim stanie, tak rozdartego i złego na siebie.
I mamy kolejny rozdział :D Jednak jej nie zaciukał ani nie było seksu :D
Gwiazdki i komentarze mile widziane ♥♥♥