#4 - "Truth"

73 2 11
                                    

Dalej patrzę na to wszystko
Co mi dawno temu zbrzydło
Choć to z przed mych oczu znikło
To w pamięci się ukryło
I wybudza się gwałtownie
Pokazuje dawne zbrodnie
Zachowanie me potworne
Przez to czułem się okropnie
Bo robiłem wiele złego
Ciągle dążąc do dobrego
Zaburzona równowaga
Sztuczna maska i powaga
Moi drodzy to jest prawda
W moim sercu drzemie skaza
Kiedyś była Ona słaba
Tak bezsilna, taka mała
Lecz urosła szybko w siłę
Teraz mroczne myśli miłe
Pełno we mnie nienawiści
Boście wszyscy są zawistni
I to wkurwia mnie potwornie
W życiach mące niepokornie
Chociaż tego nie widzicie
No to kiedyś zobaczycie
Jak Was zawiodłem na manowce
Tak jak pasterz zwodzi owce
I pokażę Wam rozkosze
Do koszmarów swych zaproszę
A koszmary to codzienność
Wszędzie widać obojętność
Martwe są moje emocje
Szukaj strzępów naiwności
Nie ominą Cię owacje
Poznasz nowych strasznych gości
Ja szukałem
Nie znalazłem
Się poddałem
Nie przegrałem
Nie wygrałem
Chyba zgasłem
Dalej tylko stoję w miejscu
Choć tripuje wciąż bez celu
Wszyscy mówią, że się zmieniam
Stawiam kroki wciąż do przodu
Ja się tylko z sobą jednam
Kocham w moim arcy-wrogu
A to demon jest nachalny co od dawna we mnie siedzi
Tak żyjemy jak sąsiedzi
Choć go wcześniej nie lubiłem
Bo przez Niego Was raniłem
Uczuciami się bawiłem
Później sam w konwulsjach wiłem
By to zabić wódkę chlałem
Wtedy byłem zimnym wilkiem
Chociaż czasem wybuchałem
By to zdusić, więcej piłem
Swoim życiem się bawiłem
Później sam siebie raniłem
Więc rzuciłem to cholerstwo
Bo mi było wszystko jedno
Wten umarło me sumienie
Czeka mnie piekło wstąpienie
Tak myślałem gdy wierzyłem
Lecz sprzed Boga sam się zmyłem
I zostałem skurwysynem
A tak byłem równym typem
To zmieniłem się gwałtownie
I zmieniłem się okropnie
Wszystkich wokół tu niszczyłem
Swym demonem Was straszyłem
Później katowałem, biłem
Też nie byłem dobrym synem
Teraz weź mi wybacz mamo
Dla Ciebie robiłem przecież mało
W sumie nie wiem nawet czy zrobiłem kiedykolwiek
Więcej zrobić mógł ode mnie pierwszy lepszy śmieć, ktokolwiek
Później przyszły do mnie dragi
Co me uciszyły wargi
Choć gadałem ciągle sporo
To już nie krzyczałem wrogo
W sumie się uspokoiłem
Ćpaniem tylko się dobiłem
Bo coś przed tym jeszcze czułem
Swoje serce tym zatrułem
A mogłem znowu być człowiekiem
Lecz zgłupiałem chyba z wiekiem
No i wpadłem w czarne bagno
I o dziwo jest tu jasno
Swego życia nie żałuję
Choć myślami się katuje
To nic nie jest moją winą
Jestem duszą wciąż niewinną
Świat mnie kochał, świat mnie zmienił
Świat mnie zniszczył, świat mnie zcwelił
Wyście to obserwowali
Później za plecami śmiali
W żywe oczy mi kłamali
Gdyście mi obiecywali
Potem wszyscy mnie zdradzali
Tak kąsały żmije kłami
To zniszczyło mnie doszczętnie
Myślcie sobie, że to brednie
Lecz niedługo zobaczycie
Jak odpalał będę znicze
Moja zemsta Was zabije
A ja z tym się niezbyt kryję
Każdy z Was wie co planuję
Lecz mi każdy w mordę pluje
Poznacie wszyscy moją zemstę
I zobaczycie wreszcie, że to jednak nie są tylko brednie


Podróż zniszczonej duszyWhere stories live. Discover now