Rozdział XVI

1.9K 150 45
                                    

Ren nie czuł już bólu. W jednej chwili stracił władzę i czucie w całym ciele. Jakby stał się niczym. Wokół panowała ciemność, jednakże się nie bał. Nie czuł też żadnych innych emocji. Zapomniał, co to jest czuć. Miłość, strach, ból? Teraz nie liczyło się nic. Chwila dłużyła się, a Kylo nie wiedział, co ma robić. W jego głowie panowała pustka. Nie mógł sobie nawet niczego wyobrazić. Nie posiadał ciała. Był... wolny, lecz zamknięty. Cichy, lecz głośny. Spokojny, lecz krzyczący. To wszystko nie miało sensu. Tego stanu nie dało się opisać.

W końcu jednak oślepiło go światło.

*

- Jak to? - Zapytała Rey, stawiając krok bliżej ku starcowi. Ten wpatrywał się jedynie znak w starej księdze. 

- Jedi... Wybrali złą ścieżkę. Większość z nich tłumiła swoje emocje, co doprowadzało ich na Ciemną Stronę Mocy, ponieważ Jasna ich ograniczała. - Tłumaczył, zmęczonym i ciężkim głosem. - Jednak pomiędzy tymi dwoma był jeszcze jeden wybór. Prawdopodobnie ten najwłaściwszy.

- Na czym on polegał? - Dopytała się zaciekawiona Rey.

- Właśnie dzięki niemu możemy zapanować nad sobą. Potrafimy być wtedy wolni, jednakże wciąż zobowiązani do strzeżenia Galaktyki. - Luke podrapał się po brodzie i westchnął lekko. - Czujemy miłość jak i nienawiść. Możemy mówić wprost o swoich uczuciach. Być jak... normalni ludzie.

- Przecież Jedi tak postępowali - przerwała mu dziewczyna, jednak mistrz zdecydowanie pokręcił głową w zaprzeczeniu.

- Nie. Dla Jedi zakazana była miłość czy nienawiść. Nie mogli zakładać rodzin ani dopuszczać do siebie gniewu. Dla Rady Jedi nawet najmniejsza złość na rozbitą filiżankę była przepustką na Ciemną Stronę. Sithowie zaś za bardzo skupiali się na nienawiści i za bardzo dawali się ponosić emocjom. Żadne z tych stron nie było dobre. Dopiero niedawno odnalazłem to. - Wskazał na księgę. - To jest przepustka do życia.

Rey zastanowiła się nad słowami starca, przejeżdżając palcami po starym pergaminie. Chciała jeszcze się o coś zapytać, jednak przypomniała sobie o czymś. A raczej o kimś.

- Ben! On tam przecież kona! - Krzyknęła Rey. - Musimy mu pomóc. W nim jest dobro, ja to czuję. - Zwróciła się do Skywalkera. Ten dziwił się jej postawie. Zresztą ona sama także siebie nie poznawała. Jeszcze parę dni temu chciała go zabić, a teraz nagle pragnie jego nawrócenia. Wiedziała, że prowadzi ją sama Moc.

- Już mu nie pomożesz - odpowiedział Skywalker, nie mając ochoty nawet patrzeć jej w oczy. Wiedział już, że stało się coś nieodwracalnego. Dziewczyna szybko wybiegła z jaskini w stronę leżącego mężczyzny. Luke wziął głęboki wdech i ruszył powoli za Rey. Ta zauważyła jak Wookie pochyla się nad Benem. Jego wyraz twarzy nie wydawał się zbyt wesoły. Zawył ze smutkiem w głosie.

- Chewie? - Zapytała, biegnąć. - Co jest? - Przyśpieszyła. W końcu ukucnęła obok czarnowłosego mężczyzny z blizną i dostrzegła, że nie oddycha. W jej oczach pojawiły się łzy. Dlaczego to się stało? Przecież widziała w myślach, że to ona ma go uchronić przed sidłami zła. 

- Ben! Solo, obudź się! - Potrząsnęła nim mocno, jednak ten ani drgnął. Czuła się źle. Chciała być dobra, nie chciała już niczyjej śmierci. Po jej policzku spłynęła słona łza.

- Poczułem to, jednak nie chciałem ci nic mówić. - Usłyszała głos Skywalkera, stojącego za nią. - Chodź, weźmy jego ciało i pochowajmy je z szacunkiem. - Zaproponował. Dziewczyna jednak go nie słuchała.

- Ben, Leia Organa na ciebie czeka! Dalej wierzy, że jesteś dobry... - wyszeptała. - Bo jesteś. Czuję to. 

- Rey, chodźmy już...

Cichy krzyk - Reylo ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz