Rozdział XI

2.5K 169 81
                                    

- Luke... - Wyszeptała Leia i położyła bratu dłonie na policzkach, jakby nie wierzyła, iż powrócił. Popatrzyła mu głęboko w jego niebieskie oczy, które pomimo trzydziestu lat miały ten sam blask, co kiedyś. To był on. Chociaż minęły lata i a jego wygląd diametralnie się zmienił, to był ten sam Skywalker. Przeminął jej strach, iż brata ogarnęła Ciemna Strona oraz strach, iż już może nie żyje.

- Leio, musimy uciekać. - Odparł nerwowo, spoglądając to na siostrę, to na niebo, które skrzyło się w przeróżnych kolorach, wywoływanych przez atak na pole siłowe.

- Ale skąd ty tu... Dlaczego? - Zapytała, powracając do rzeczywistości. Przed jej oczami pojawili się ludzie, ratujące swoje życie.

- Han mi się śnił. A ja mu uwierzyłem. - Odparł, ciągnąc siostrę za rękę. Ta osłupiała szła za nim.

- Han nie żyje. - Stwierdziła krótko, lecz z bólem w jej łamiącym się głosie. Luke nie zareagował na to dość szczególnie. Nadal prowadził Leię do najbliższego statku, którym był Sokół Millenium.

- Wiem. - Wyszeptał dość, aby siostra to usłyszała. W jej głowie zaczęła się kłębić jedna myśl, skąd on to wie? Wyczuł to za pomocą Mocy jak ona? - Gdzie zamierzacie uciec?

Organa na chwilę zapomniała o pytaniu. Patrzyła na brata, zastanawiając się, jaki on stał się spokojny. Czy zawsze taki był? W młodości raczej był nerwowy a zarazem tajemniczy... Teraz jedynie zmienił się w spokojnego starca. Tajemniczym pozostał nadal.

- Endor - odpowiedziała po namyśle. Luke nagle się zatrzymał i spojrzał na nią z ironicznie podniesioną brwią.

- Żartujesz. - Schował twarz w dłonie, a Leia zaśmiała się w duchu. To on.

- Nie żartuję. Mamy tam bezpieczne schronienie przy Ewokach. Wiesz, wciąż myślą, że C-3PO to jakieś bóstwo...

- Pani generał! - Krzyknęła nerwowo Estera Yock. Było to wypowiedziane takim tonem, jakby to kapitan była szefem Organy. - Nie mamy czasu! Co mamy robić?

- Ech, natychmiast zapakować zapasy jedzenia, namiotów, broni, wprowadzić wszystkich do wahadłowców i statków. Niech czterech najlepszych i ośmiu przeciętnych pilotów zajmie X-wingi i je osłaniają. - Powiedziała stanowczo, a Luke pogładził się po brodzie, nie mogąc uwierzyć, iż jego siostra się kompletnie nie zmieniła.

- Rozkaz. - Odparła kapitan i natychmiast uciekła. Leia skrzywiła się. Jakby Yock sama by nie wpadła na taką podstawową ewakuację, gdyby nie jej rozkaz.

- Leio, co się dzieje..? - Usłyszała znajomy głos Lando Calrissiana. Obydwoje odwrócili się i dostrzegli czarnoskórego mężczyznę, biegnącego i ich stronę. - Nie wiem, co... Kto to? - Zapytał w końcu, kiedy dotarł do nich cały zdyszany. Stanął pochylony, opierając dłonie na swoich kolanach, dysząc ciężko. - A mogłem ćwiczyć...

Luke podniósł obydwie brwi, marszcząc przy tym czoło, aż w końcu szczerze się uśmiechnął. Rozpoznał w tym starcu swojego starego przyjaciela Calrissiana.

- Stary, zrób coś z sobą, bo umrzesz głupio jak Fett. - Prychnął ze śmiechem. Ostatnim razem zrobił to... dawno. Jeszcze przed zniszczeniem jego akademii Jedi. Potem udał się na wygnanie i tylko czasami rozmawiał ze sobą lub jakimiś poszczególnymi rasami. Jednak raz na czas słyszał w głębi głos swego ojca, który próbował mu pomóc.

- Kim ty... - zaczął mówić Lando, podnosząc głowę, jednak po oczach w tym starym mężczyźnie dostrzegł kogoś bliskiego. Dostrzegł w nich Luke'a Skywalkera. Czarnoskóry wyprostował się powoli z poważnym wyrazem twarzy. - Ty cholerny, samolubny, zachłanny, uciekający... przyjacielu! - Rzucił się na Mistrza Jedi, tuląc go z całych sił. - Ja...

Cichy krzyk - Reylo ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz