Rozdział 65

353 34 1
                                    

Czwarty dzień...

Mary wczoraj reanimowali. Jednak teraz jest ok. Miała jakieś załamanie ale teraz jest dobrze. Jak codziennie siedzę na krześle przy łóżku dziewczyny i rozmawiam z nią. Nie wiem dlaczego przecież jest nie przytomna... Ale jakoś to mnie uspokaja.

   - Dostałaś dziś kwiaty od Susan i reszty. Sorry nie pamiętam imion. Był jakiś Logan i... Nie wiem.

Teraz już nie płacze. Trzymam się jakoś. Dużo ludzi ze szkoły Mary tu przyszło jednak ja tu jestem cały czas. Czy by się waliło czy paliło ja będę przy niej. Jednak... Ona nie będzie żyła. Wieżę... Mam nadzieję... Ale z sekundy na sekundę jak na nią patrzę ona się ulatnia. Cały czas trzymam jej rękę. Do pomieszczenia weszli rodzice dziewczyny.

   - Córuś! - krzyczy jej matka

Wstałem z krzesła by zrobić im miejsce. Usiadłem na łóżku szpitalnym które stało obok.

   - Max... - mówię pani Carvel - Dlaczego tu z nią siedzisz? Przecież masz takie powodzenie że...

   - Przestań! - wrzasnął jej ojciec

Zatkało mnie. Jej rodzina matka chce by ostatnia osoba która ją kocha poszła sobie na inne dziwki?!

   - Z całym szacunkiem ale nie wiem jak pani może tak mówić. Kocham tą dziewczynę i nigdy jej nie zostawię! Mary ma do państwa żal i na pewno nie chce by ostatnia osoba na tym świece którą kocha ją zostawiła! A ja na pewno nie pójdę na rzadne puszczalskie laski... Takie jak pani!

Wyszłem zły trzaskając drzwiami. Obrałem kierunek bar szpitalny. Zamówiłem kawę i coś do zjedzenia na obiad. Może trochę sprzesadziłem. Ale ja jestem pieprznięty! Nazwałem matkę Mary dziwką... Jestem na minus sto u jej starych. Ale należało się jej. Jestem chyba pierwszą osobą w jej życiu która powiedziała jej prawdę. Wyświatczyłem jej przysługę... Gdy już zjadłem posiłek wróciłem do sali. Jednak gdy otworzyłem drzwi jej rodziców już nie było. I dobrze! Usiadłem na swoim miejscu i jak zawsze chwyciłem jej rękę.

   - Przepraszam że nazwałem twoją mamę dziwko... Nie chciałem! Wybacz mi...

Gdy spojrzałem na jej usta miałem ochotę je pocołować. Nachyliłem się nad nią i lekko musnąłem jej usta. Dawno tego nie robiłem. Jak mi cholernie jej brakuje!

Piąty dzień...

Jest dosyć późno. Już piąty dzień od wypadku Mary jest w spiące. Moja nadzieja już powoli upada. Są marne szansę że Mary przeżyje... Jednak będę z nią do końca! Co by się nie stało będę z nią! Ona jeszcze żyje!

"Nagle ta maszyna zaczyna wariować. Panika. Znowu. Szybko wołam lekarza. Boję się o nią. Cholernie się boje! Znowu to samo. Reanimują ją. Jednak teraz dłużej. Zaczynam się jeszcze bardziej bać. Kurwa przecież ona zaraz zginie! Nie zauważyłem kiedy zacząłem płakać. Moja mała Mary. Kocham ją nad życie. To jest jedyna osoba którą kiedy kolwiek kochałem. Pieprzone dzieciństwo z zjebanym bratem. Rodzice mnie nie kochali... To jak ja miałem kochać ich? Potem okres dojrzewania... Mieszkanie u ciotki... Krzyki, szlabany, piwo, fajki, dragi, laski, policja...  Nie wspominam to dobrze. Potem zostałem ugryziony przez wampira. I właśnie nim się stałem. Potworem! Jednak oni mnie znaleźli. Stałem się dobry... Na tyle ile mogłem. Już nie krzywdziłem ludzi. I mojej pierwsze zadanie. Pamiętam słowa szefa:

"   - Będziesz się opiekować Mary Carvel! - rzuca jej akta na stół

   - Dlaczego mam ją niańczyć?! Tyle szkoleń po nic!

   - Spokój! Ma najsłodszą krew na tej ziemi... - na te słowa moje oczy rozbłysły. Zabawy czas zacząć! "

I poznałem Mary. Jak to ja wtedy pomyślałem jak ją pierwszy raz zobaczyłem? "Seksowna brunetka z najsłodszą krwią?! Tylko dla mnie!". Miałem na nią chrapkę ale się trzymałem na wodzy. Jednak gdy ją poznałem zakochałem się i tak właśnie pozostało... Nie mogę jej stracić! Nagle z pomieszczenia wyszedł lekarz.

   - Tak mi przykro... - zaczął... "

Obudziłem się z krzykiem. Ty tylko sen. To tylko głupi koszmar! Mary nadal żyje ale jest nie przytomna... Usnąłem jej na kolanach. Znowu chwyciłem jej rękę.

   - Mary obudz się! Kocham Cię! Proszę! - krzyczę przeraźliwie

Zacząłem płakać. Wiedziałem że ona się już nie obudzi. Cały mój świat umarł... Nagle czuje jak mocniej ściska moją dłoń. Szybko spojrzałem na jej twarz. Oczy powoli się otwierały. Ona... Ona... Na moich policzkach poleciały łzy. Łzy szczęścia!

   - Mary! - przytuliłem ją

Nie chciałem jej pościć już nigdy prze nigdy!

   - Też tęskniłam... - mówi zachrypniętym głosem - A dziecko?!

Mam jej teraz mówić. Jest słaba... Ale muszę... Jezu tak się cieszę że żyje że nie chce psuć tej chwili...

   - Poroniłaś... I masz małe szansę że zajdziesz w ciążę...

Te słowa ledwo wypowiedziałem. Widzę jak uśmiech Mary przeradza się w płacz. Nie chce patrzeć jak płacze!

   - Proszę nie płacz! - przytuliłem ją mocno - Będę nad tobą czuwać! Nie chce żebyś się smuciła... Dopilnuje żebyś była szczęśliwa! Mary... Kocham Cię!

Fangs and TearsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz