Rozdział 64

347 33 0
                                    

Od razu zawiozłem Mary do szpitala. Kto to mógł zrobić?! Moja biedna dziewczyna właśnie leży na sali operacyjnej a ja siedzę na ziemi przed nią. Cały się trzęse i płacze. Tak faceci też płaczą! Jak byście się czuli jak by wasza dziewczyna była w ciąży i właśnie walczyła o życie?! Właśnie się tak czuje. Nagle na korytarz weszli rodzice dziewczyny. O nie tylko ich brakowało. Gdy mnie zobaczyliśmy nic nie powiedzieli tylko usiedli na krzesłach. Oparłem głowę o ścianę i patrzyłem w sufit. Modliłem się w duszy żeby moja ukochana Mary żyła...

***

   - Przykro mi... - gdy lekarz prowadzący to powiedział rozpłakałem się

Pobiegłem do sali gdzie leżała moją księżniczka. Usiedłem przy niej na krześle i chwyciłem jej dłoń. Złączyłem nasze palce i oparłem o nie mają głowę. Właśnie się dowiedziałem że Mary straciła dziecko... Jak by tego było mało to jeszcze ma małe szansę na zajście w ciąże... Boże dlaczego?! Dlaczego to spotkało właśnie ją?! Osobę która troszczyła się o wszystkich, która była taka dobra... Spojrzałem na jej twarz. Włosy były spięte bandażem, oczy miała zamknięte a usta sine i rozchylone. Kilka łez poleciało na nasze ręce.

   - P...Przepraszam - głos mi się łamał - Mary... To moja wina!

Zacząłem coraz bardziej szlochać. Mój cały świat teraz trzyma się na ostatnim włosku. Osoba która była dla mnie najważniejsza właśnie umiera jednak bądźmy dobrej myśli. Przed tym jak to się stało zdradziłem ją... Jakim ja to muszę być dupkiem!

***

Jest już dwudziesta drugą a mnie wyganiają ze szpitala. Po długim przekonywaniu miałem kilka minut by się na dziś pożegnać.

   - Mary... Wiedz że Cię kochałem, kocham i będę kochać... Nie wiem co zrobię bez Ciebie... Proszę, nie zostawiaj mnie!

Drugi dzień... ( dzień później )

Jest szósta rano. Przyjechałem pod szpital. Znalazłem sale 491 i szybko weszłem do niej. Tam leżała moją ukochana. Jej stan nie poprawił się od wczoraj. Usiadłem obok łóżka. Słyszałem tylko co chwilę piknięcia tej dziwnej maszyny i to mnie wkurzało. Znowu chwyciłem jej rękę i wyszeptałem:

   - Dzień dobry. Z tego co się orientuje twój stan się nie poprawił... Wszyscy o Ciebie pytają... - hamowałem łzy - Jeszcze raz Cię przepraszam... To moja wina... Mogłem zostać z tobą!

Męczą mnie straszne wyrzuty sumienia. To przeze mnie tu leży. Jak bym tam był... Wszystko potoczyło by się inaczej.

Jest dziesiąta a do pokoju wpadł Carlos z Nicolą. Gdy zobaczyli moją małą myszkę zrobili się bledzi jak ściana. Nica zaczęła płakać. Widziałem że chcą z nią pobyć więc poszedłem do kawę. Potrzebowałem trochę kofeiny. Zjadłem jeszcze jakaś tam kanapkę i wróciłem do sali. Już za nią tęskniłem... Co będzie jak jej zabraknie?! Gdy mnie zobaczyli wstali.

   - Co z nią?

To są jej przyjaciele więc powiedziałem im wszystko. Nicola się poryczała i Carl chyba też. Nie zwracając na to uwagi podeszłem do dziewczyny i usiadłem obok niej

***

Jest coś po dwudziestej drugiej A ja musiałem opuścić szpital. Chłopacy chcieli mnie wyciągnąć na piwko ale ja odmówiłem. Nie mogę opuścić Mary. Dziś był u niej Alex, jej rodzice, Dianą z jej przydupasem, Susan z resztą i jeszcze kilka osób. Jestem padnięty ale dzisiaj nie usnę...

Trzeci dzień...

Obudziłem się sam. Jest coś po piątej. Spojrzałem na resztę łóżko. Dlaczego jej tu nie ma?... Przejechałem ręką po tym miejscu...

Po kilku minutach byłem już na miejscu. Weszłem do sali. Usiadłem jak wczoraj na krześle chwyciłem jej dłoń.

   - Cześć... Nic się nie zmieniło... Jest tak jak wczoraj... Proszę Mary, zostań ze mna...

Nagle usłyszałem ten pisk ale długi. Poczułem panikę. Zawołałem szybko lekarza. Zostałem wyproszony z sali. Przez szklaną szybę obserwowałem wszystko. Widziałem jak reanimują Mary. To koniec... Nie! Max nie myśl tak! Ona jest silna! Da radę! Musi dać!... Nie mogę jej skreślać! Jednak ten widok mówił sam za siebie. Strach, smutek i ból... Tylko to czułem...

Fangs and TearsWhere stories live. Discover now