- Jakku. - Wyszeptała.

- Co? - Zapytała Organa, marszcząc czoło.

- Wracałam na Jakku. Może moi rodzice tam na mnie czekają? Chciałam tylko sprawdzić... - Westchnęła, siadając na podłodze. Leia po chwili podeszła do niej i ukucnęła obok. 

- Rey, mogłaś mi od razu powiedzieć. Wiem, że bardzo chcesz odzyskać rodziców... Dla ciebie raz na jakiś czas mogę kogoś tam wysłać, aby to sprawdził. - Zaproponowała, a Rey popatrzyła na nią ze zdziwionym wzrokiem. Z jednej strony wyglądała na zadowoloną, zaś z drugiej na próbującej się od tego wymigać.

- Ale oni mogą ich nie poznać. - Odpowiedziała szybko. Nie może pozwolić, żeby jej ucieczki nadeszły końca. Ona musiała raz na jakiś czas wymykać się z bazy...

- A jak ty ich poznasz? Przecież też nie wiesz, jak wyglądają. - Stwierdziła generał. - Porozmawiamy kiedy indziej. Idź spać i tym razem nie wymykaj mi się "do łazienki". - Pogładziła Rey po głowie, po czym wstała i wyszła. 

Dawna zbieraczka złomu opadła z ulgą na podłogę. Jeszcze trochę, a wszystko by się wydało. Upewniła się, czy w jej pokoju nie przesiaduje jeszcze jakiś inny niewłaściwy gość i w końcu sięgnęła po swoją torbę. Drżącymi rękami wyjęła z niej jakiś przedmiot, owinięty w chustę. Ostrożnie położyła go na podłodze i sięgnęła po pewną, lekko spaloną książkę. Otworzyła ją na właściwej stronie i powoli rozwijała rzecz, po którą udała się tak daleko.

Tym przedmiotem był czarny korzeń. Rey zerknęła na stronę książki i zacisnęła usta.

- Drzewo Mocy. - Wyczytała cicho. Jeszcze raz zerknęła na tajemniczy przedmiot.

Ponad rok temu doznała pewnej wizji. Widziała Kylo Rena... Jednak bez maski. Był ubrany w szaty padawana Jedi. Stał na wyspie, gdzie kiedyś odnalazła Skywalkera. Na tej wyspie stało ogromne, zwęglone i obumarłe drzewo. Wydawało się, jakby coś wyssało z niego całe życie. Wydawało się martwe. Spaczone Ciemną Stroną.

I Ben zbliżał się do niego. Rey czuła, że to nic dobrego. On nie mógł go dotknąć. We śnie próbowała go powstrzymać. Jednak ten nadal do niego podążał. Aż w końcu go dotknął.

I Rey nie zauważyła już Bena. Widziała Kylo Rena, który przywdziany był w maskę i czarne szaty. Widziała mężczyznę, który mordował niewinne stworzenia. Widziała chłopca, który był ślepo posłuszny Snoke'owi. Już nic nie mogło go uratować.

Zginął. Po prostu zostawiła go na tej walącej się bazie. Myślała, że to bezwzględny morderca, a to zwykły chłopak, który nie może odnaleźć siebie. Dziewczyna spojrzała znowu na korzeń. Jeżeli przywróci Drzewo Mocy do życia, prawdopodobnie poskromi Ciemną Stronę Mocy. Da temu radę. Skywalker nie jest jej potrzebny.

Poczuła wibracje. Natychmiast skierowała się do swojej szafki, w której zaczęła grzebać. Miecz świetlny. Wzięła go i położyła obok korzenia. One w jakiś sposób działały na siebie. Walczyły ze sobą. Rey wyciągnęła dłoń i z ciekawości chwyciła korzeń, który do niej przemawiał.

Rozległ się huk, a przed oczami Rey zapanowała ciemność. Czuła chłód i strach. Otworzyła oczy i ujrzała łąkę, na której siedział mały chłopczyk z kruczoczarnymi włosami. Miał około czterech lat. Leżał pośród kwiatów i wpatrywał się w niebo. Dziewczyna podeszła niepewnie. Dopiero po chwili spostrzegła, że chłopiec płacze. Usłyszała w oddali krzyki. 

Wściekła Organa odchodziła od Hana Solo, który sam nie wyglądał na zadowolonego. Chłopczyk poderwał się na równe nogi.

- Mamusiu! - Krzyknął. Leia jedynie otarła łzę i pogłaskała syna po głowie.

- Nie mam czasu, Ben. - Odparła, odchodząc. Znikła za mgłą. Rey otworzyła usta, a przed jej oczami ponownie zapanowała ciemność. 

- Mamo, ale ja nie chcę... - Cieniutki głos odbił się echem w jej głowie.

- Wujek Luke ci pomoże. - Odpowiedziała Organa. Rey upadła na podłogę, a obok siebie dostrzegła Bena. W dłoni trzymał zdjęcie swoich rodziców. 

- On jest taki jak Darth Vader... - Usłyszała męski głos, jednak kiedy się odwróciła, dostrzegła las. Biegła przez niego, szukając ucieczki. Osłupiała nagle. Ujrzała zakapturzoną postać, a przed nim stojącego nastolatka. 

- Oni chcą, żebyś byś taki jak on. Pomogę ci się nim stać. - Zimny i przerażający głos wydobywał się spod kaptura nieznanej istoty. Rey już go kiedyś słyszała. Starała przyjrzeć mu się bliżej, jednak wizja nadal się zmieniała. Wydawało jej się, że wędruje w czasie i studiuje życie Bena Solo. 

Uciekł. Po prostu spakował swoją walizkę i udał się z zakapturzoną postacią. Wszyscy go szukali. Leia płakała, a Han nie potrafił jej pocieszyć.

Poszukiwania trwały, a on wrócił. Jednak nie był już nastolatkiem, a dorosłym mężczyzną. Jego dwudzieste urodziny. Wrócił do Akademii wuja, aby nawrócić jego Padawanów na Ciemną Stronę Mocy. Rey widziała, jak niektórzy dołączali do niego, przywdziewając maski i miecze z czerwonymi klingami. Resztę pozabijał. Dorosłych, młodych... Skywalkerowi nie udało mu się ich odratować. 

Tych, którzy już wcześniej skończyli akademię, przestrzegł, aby pozbyli się mieczy i oczyścili się z Mocy. Mieli po prostu nie dać się złapać. 

Potem widziała już pojedyncze wspomnienia. Szukanie mapy. Kłótnia z jakimś rudowłosym mężczyzną, ubranym w mundur Najwyższego Porządku. Jej przesłuchanie. Śmierć Hana. 

Na końcu dostrzegła Rena, który stał do niej tyłem i dusił prawdopodobnie jakiegoś admirała. Mężczyzna walczył o każdy oddech, jednak bezskutecznie. 

- Bez. Żadnych. Ale. - Wysyczał wściekły Kylo, jednak zaraz zamarł. Upuścił admirała i gwałtownie się odwrócił, wyciągając przed siebie dłoń. - Ty! - Rey pisnęła i upadła na zimną podłogę. Znajdowała się w swoim pokoju, trzymając w dłoni korzeń z Drzewa Mocy. Próbowała się uspokoić. Jej serce biło jak szalone, zaś na czole pojawiły się krople potu. Wyrzuciła przedmiot z ręki i otarła swoje oczy. 

Natychmiast schowała korzeń oraz klingę miecza świetlnego i położyła się do łóżka, chociaż dobrze wiedziała, że dzisiaj nie zaśnie...

Cichy krzyk - Reylo ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz