Przez plac przeszedł szmer i oskarżycielskie głosy. Jessica czuła jak narasta w niej determinacja, podczas gdy Neil emanował spokojem. Zack na razie tylko zaciskał pięści.

- Proszę posłu...

- Nie ma mowy! Wszystkim by ulżyło gdybyśmy was rozstrzelali tu i teraz! Ale prawo to prawo, więc lepiej mnie nie prowokuj!

"Mordercy" - tylko to jedno słowo potrafiła wyłapać Jessica spośród coraz głośniejszych rozmów. I wraz z tym słowem coś w niej pękło.

- Ma pan rację - powiedziała, wymawiając wyraźnie każde słowo, tak aby jak najlepiej dotarło one do rozmówcy. 

Podeszła dwa kroki do przodu, wywołując pełną gotowość u władz. Nie mogła zareagować inaczej jak jeszcze opuścić ręce, co zrobiła z wielką ulgą.

- Cofnij się - warknął komendant, a Neil dotknął jej ramienia, popierając jego słowa. 

W tamtej chwili liczył na pokojowe rozwiązanie sprawy i nie był pewien czy jej niemy sprzeciw pomoże. Posłała mu stanowcze spojrzenie i cofnął dłoń. Było w niej coś, co za każdym razem gdy ją widział, mówiło, że jest gotowa nawet na największe ryzyko, jeśli uzna je za konieczne, i że jej od próby jego poniesienia nie jest w stanie odwieźć. Teraz to coś wręcz krzyczało.

- Ma pan rację - powtórzyła. - Londynowi by ulżyło. Tak samo jak ciężko choremu może ulżyć śmierć. - Ostre jak stal spojrzenie wolno przenosiła z jednej osoby na drugą, tylko na jeden dłuższy moment zatrzymując je na komendancie. Rozmowy trochę ucichły. - Nie widzicie co tu się dzieje?! - Rozłożyła ręce, rozglądając się wokół. - Londyn umiera i nie możecie zaprzeczyć; to już zaczęło się dawno. Ale kiedy jest najgorzej, zamiast przyjąć pomoc, szukacie winnych! I to w osobach, które jako jedyne robią coś w obronie miasta! Ryzykują życie! - Ponownie zwróciła się komendanta. - Naprawdę pan myśli, że upozorowaliśmy to wszystko? - Wskazała na swoje obrażenia oraz na Shadows. - Mogliśmy umrzeć, ratując was!

Część pistoletów przestała w nią mierzyć. Opuszczone w dół lufy tylko złowrogo połyskiwały, przypominając o swojej obecności. Zrobiła jeszcze kilka kroków w przód i tym razem nikt nie chciał jej powstrzymać, a za to każdy chciał słuchać.

- Nie jestem stąd - oznajmiła trochę spokojniejszym tonem i ku własnemu zdumieniu, że w ogóle zaczęła od opowiadania o sobie. - Kiedy tu przyjechałam, nie miałam zbyt dobrego zdania o miejscowych bohaterach. No bo rany! Ktoś, kto nie jest z Londynu, kto nie widział ich poświęcenia, nie może tego tak łatwo zaakceptować, bo wszystkie te opowieści brzmiały jak mocno przerysowana rzeczywistość, której nie można było tak po prostu uwierzyć! I rozumiem wasze wątpliwości. Ale wy jesteście stąd! Widzieliście już tyle razy, jak ratowali życie innych, nie dbając o swoje własne! I naprawdę dalej im nie ufacie? Po tym wszystkim? Rozumiem, że nie jest łatwo, ale cały kraj stoi w obliczu nowego zagrożenia, którego większość z was nawet nie rozumie i czasem trzeba zaryzykować. Tak jak ja ryzykuję choćby w tej chwili. Przecież wystarczy, że dostanę kulką i po sprawie... Ale świat tak nie wygląda. A nasz... Wasz świat się wali i trzeba coś zrobić, nawet jeśli mierzymy się z czymś czego nie da się łatwo wyjaśnić. Bo ja nie rozumiem, zupełnie tak jak wy. Ale jestem pewna co do jednej kwestii: żeby wygrać albo przynajmniej przeżyć, nie możemy widzieć winnych w ludziach gotowych na śmierć w imię życia innych. - Przerwała na chwilę. - Dajcie sobie pomóc, zanim będzie za późno.

Ostatnie zdanie wypowiedziała niemal błagalnie. Mówiła szczerze i z takimi emocjami, że gdy skończyła, poczuła łzy w oczach. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że wokół zapanowała grobowa cisza, a wszystkie oczy były wpatrzone właśnie w nią. Odwróciła się do przyjaciół, a tamci przyglądali się jej z niemym uznaniem. 

Niech nikt nie wie ✔Where stories live. Discover now