sixty (60)

109 12 3
                                    

Harry



Siedzę w domu rodzinnym ze Stefanie, zapomniałem jak to dobrze spędzić z nią czas samemu. Odkąd tutaj wróciłem nie miałem okazji tak zwyczajnie siąść z nią przy kawie i porozmawiać o czymkolwiek.

Patrzę jak przynosi nam czarną kofeinę na drewnianej tacy, stawia ją na metalowym stoliku i siada obok mnie jednak nie zbyt blisko bo wie, że nie pałam do tego sympatią. Nigdy nie lubiłem bliskości z rodzaju rodzinnej, troskliwej. Kiedy jest to inna bliskość niż seks po prostu w to nie umiem, tylko czasami pojawia się to z Rachel.

— Dobrze wyglądasz mamo. — komentuje i podziwiam jak uśmiech wkrada się na jej twarz, sięga po jedną filiżankę i mi ją podaje.

— Wiek mi służy, mężczyźni mi służą... — marszczę brwi i zatrzymuje usta milimetry przed porcelaną.

— Co? Jacy kurwa mężczyźni? — nie umiem opanować swojego gniewu, nie chcę żeby kogoś miała, nie pozwolę żeby powtórzyło się to samo co z ojcem.

— Harry, zważaj na język. — karci mnie jak małolata, spoglądam na nią szukając po twarzy czegoś co ją zdradzi. — Żartowałam, no już uspokój się. — wywraca oczami jak Rachel klepiąc mnie żartobliwie po kolanie. — Opowiadaj jak w pracy? Thomas wspominał mi o twoim grudniowym wyjeździe, dlaczego nic nie mówiłeś? To cudowna wiadomość! — muszę napić się kawy zanim zacznę odpowiadać.

— To nic wielkiego, zwyczajny kilkudniowy wyjazd i w zasadzie nie muszę tam być, mogę uczestniczyć online. — wzruszam ramionami zakładając nogę za nogę, to cipowate dlatego mogę sobie na to pozwolić tylko przy matce. — Tłumaczę na francuski, wiesz że tu nie ma o czym opowiadać. — dodaję, uśmiech matki i pełne ciekawości oczy krążą po mojej twarzy.

— Skarbie powinieneś lecieć, a jeśli nie chcesz samotności możesz zabrać mnie ze sobą lub kogoś. — mówi z uśmiechem jednak widzę błysk jej w oku, kręcę głową doskonale wiedząc nad czym jej głowa pracuje. — No co? — wzrusza mocno ramionami wydymając usta po chwili moczy je w kawie.

— No powiedz to, powiedz kto jeszcze mógłby jechać ze mną. — staram się nie uśmiechać, ale widząc jej wyraz twarzy nie potrafię.  Stefanie przygląda mi się przez chwilę, sprawdza jak wiele wiem.

— Rozmawiała z tobą? — pyta, kiwam jedynie głową rozglądając się po zadbanym ogródku mojej matki. Wzdycham jeżdżąc palcami po skroni ponieważ nie wiem czy jestem gotowy na jej potok pytań, kiedy po dłuższej chwili nic nie mówi spoglądam na nią i widzę jej piękny duży podekscytowany uśmiech. — I co? — marszczę brwi nie rozumiejąc czego ode mnie oczekuje.

— Co co? Nic. — piję kawę, a ona nadal na mnie patrzy. Tylko patrzy, lub aż patrzy tym swoim oceniającym wzrokiem matki. — Przestań to robić. — upominam kobietę jednak ta pozostaje nieugięta, wzdycham ciężko i wiem, że jeśli chcę uciec od tematu muszę powiedzieć coś więcej. — Nie wiem mamo, tkwimy w czymś, ale to nie jest związek. Wiesz doskonale, że się do tego nie nadaje. — mówię otwarcie, nie patrzę już na jej twarz i w jej oczy bo nie chcę widzieć tych wszystkich pieprznych emocji. Ostatnimi czasy mam ich za dużo.

— Harry, proszę nie mów tak nigdy więcej, nie chcę tego słyszeć. — jest poważna i brzmi surowo co do niej niepodobne. — Wiem, że nie miałeś dobrego przykładu w nas jako rodzicach, żeby zobaczyć jak wyglada miłość, nie pokazaliśmy ci tego i bardzo mi przykro kochanie. — słysząc jej obwiniający z wyrzutami sumienia głos zagryzam wargi z nerwów.

— To nie twoja wina, że ojciec był sukinsynem i ten gen przeszedł na mnie, ja w porównaniu do niego nie pcham się w coś do czego nie czuję zdolny. — mówię twardo, dawno nie odbyłam z matką takiej rozmowy choć psycholog z internatu napewno wiele jej mówił więc to co teraz mówię może nie być dla niej czymś nowym.

UNDER THE INFLUENCE {HARRY STYLES FANFICTION}Where stories live. Discover now