Wielki Mistrz I Rada Wojowników

59 4 0
                                    

-Podziwiam to, że jeszcze chodzisz. - mówi Ron.
-Jestem do tego przyzwyczajona. - wzruszam ramionami.
-Dlaczego nie idziemy do Skrzydła Szpitalnego? - pytają bliźniacy.
-Zobaczycie. - jesteśmy już przy wejściu do PW Slytherinu. - A teraz trzymajcie się blisko mnie i Draco. - wypowiadam hasło i jesteśmy w PW.
-Kogo moje oczy widzą. - Astoria.
-Nie powinnaś leczyć ran? - śmieje się Parkinson.
-Jak widzisz jeszcze chodzę, więc nie jest źle. - silę się na lekki ton.
-Dlaczego przyprowadziliście ich tutaj? - pyta Pucey. Ma na myśli Gryfonów.
-Bo tak się akurat złożyło, że chcieliśmy pograć w coś fajnego.- Nagle poczułam jak ktoś łapie mnie za rękę, odciąga i przygniata do ściany.
*Draco pov*
-Blaise, co ty na Merlina wyprawiasz?!
-Powiem Ci Wayland, że niezła z Ciebie sztuka. Może pójdziemy do mojego dormitorium, co? - co on w ogóle mówi do mojej dziewczyny! Chcę do niego podejść, ale dziewczyny zagradzają mi drogę.
-Przepuście mnie!
-To sprawa między nimi Dracuś. - odpowiada mi Pansy, a ja czuję, że zaraz ich wszystkich pozabijam.
*Victoria*
-Puszczaj mnie Zabini! - szarpię się, ale walka mnie wykończyła.
-Spokojnie. Zabawimy się trochę. - mówi mulat i próbuje mnie pocałować. Udaje mi się uniknąć pocałunku i wbijam mu kolano tam, gdzie powinno zaboleć.
-Nie dotykaj mnie więcej! - zgina się w pół, a ja wracam do ukochanego.
-Nic Ci nie zrobił? - pyta Harry.
-Zabierzcie Vicki do dormitorium, ja zaraz wrócę. - łapię go za rękę.
-Chodź z nami.
-Niedługo przyjdę. - całuje mnie w czoło. - Nie pozwolę, aby ktokolwiek tak Cię traktował. - mówi mi do ucha.
-Chodź Vick. - mówi Fred i prowadzi mnie do dormitorium. Gdy jesteśmy już w środku czuję się bezpiecznie.
-Witaj kochana. - mówi Cezar.
-Victoria, czy to smok? - pyta George.
-Tak. To jest smok. Mój przyjaciel, obrońca i patron. Jesteśmy ze sobą związani.
-Wow. - mówią Harry i Ron.
-Czuję, że jesteś ranna.
-Dlatego Cię wezwałam. Uleczysz mnie przyjacielu?
-W coś Ty się znowu wpakowała? Oczywiście, że Cię uleczę. Siadaj. - usiadłam na podłodze. Cezar do mnie podszedł. Stanął na tylnich łapach, a przednie oparł na moich ramionach. Przesyła mi magię leczniczą. Moje obrażenia leczą się z prędkością światła. Po chwili nie został już nawet ślad. Przytulam smoka.
-Dziękuję.
-Do usług.- po tych słowach rozpłynął się w powietrzu. Wyciągnęłam miecz. Podałam go Hermionie. Ona nie wiedziała dlaczego.
-Idę się wykąpać. Jak przyjdzie Draco niech się uleczy. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że wróci w dobrym stanie. - wyjaśniam po czym idę do łazienki.
*Draco pov*
Zlałem tego frajera na kwaśne jabłko. Należało mu się za to, że śmiał tknąć Vi. Nawet sobie nie wyobrażam co teraz czuje. Wchodzę do dormitorium.
-Już jestem.-mówię, ale nie widzę JEJ. - Gdzie ona jest?
-W łazience. Kazała dać Ci to, abyś się wyleczył. - mówi Granger. Biorę miecz i leczę swoje obrażenia, a potem pozbywam się krwi. Siadam na łóżku i czekam, aż wyjdzie z łazienki. 5 minut, 10, a ona nie wychodzi. Słyszę szczęk zamka. Nareszcie!
-Kiedy wróciłeś? - pyta.
-Jakąś chwilę temu. Chodź tu.- robi o co proszę. Podwijam rękawy jej koszuli.
-Nie pocięłam się. Widzisz? Bez paniki. Nic mi nie jest. - wstaję i biorę ją w ramiona. Tak się cieszę, że jest cała. Chwila.
-Kto Cię uleczył? - roześmiała się.
-No, Malfoy, szybko skojarzyłeś. Uleczył mnie związany ze mną smok. Dlatego chciałam tu przyjść. - z powrotem mnie przytuliła. Usłyszeliśmy pukanie do drzwi.
-Proszę!- krzyczy moja ukochana. W drzwiach pojawia się Remus Lupin. Victoria podbiega do niego i się przytula.
-Oh Vicki. Byłem w skrzydle szpitalnym, a potem w dormitorium, które Ci przypisano. Dopiero niedawno wpadłem na pomysł, że możesz być tutaj. - mówi jej wuj.
-Nic mi nie jest.- odpowiada.
-Żartujesz sobie? On Cię biczował! - oburza się Harry. Przyznaję mu rację.
-To pryszcz w porównaniu do tego co niosę na swoich barkach. - odpowiada Vi.
-O czym Ty mówisz? - pyta Granger.
-Morgan odpal film.- mówi po czym bransoleta wyświetla film.
*Film*
Michelle Clark: Cześć Kochanie.
Thobias Wayland: Witaj córeczko. Jeśli to oglądasz znaczy to, że przegraliśmy i już nas nie ma.
Michelle: Chcieliśmy Ci powiedzieć, że bardzo Cię kochamy.
Thobias: Jesteśmy pewni, że wyrośniesz na silną i mądrą kobietę. Babcia Ci pewnie opowie, o przepowiedni i o tym, kim jesteś.
Michelle: Przepraszamy, że nie możemy widzieć jak dorastasz, ale musimy pomóc James'owi i Lily.
Thobias: O wilku mowa. Lily, James, chcecie coś powiedzieć Victorii?
James: Cześć malutka!
Lily: Witaj Victorio, tu ciocia Lily. Chciałam Cię tylko prosić o jedno. Jeśli jakimś cudem mój syn, Harry, przeżyje, proszę, chroń go. Bądź dla niego siostrą, oparciem jak Twoi rodzice są dla nas.
Remus: To już czas.
Thobias: Luniek, chodź pomachać swojej córce chrzestnej!
Syriusz: Victoria? Gdzie? Ja też chcę!
Remus: Cześć Victorio. Mam nadzieję, że kiedy to oglądasz, mam szczęście oglądać to z Tobą.
A teraz musimy już iść.
Thobias: Idźcie. My zaraz do was dołączymy. A więc, kochanie, jest jeszcze jedna sprawa, o której musisz wiedzieć. Jesteś chora na chorobę, na którą nie wymyślono jeszcze lekarstwa. Nie wiemy dlaczego, ale Twoja krew się zatruwa. Bez lekarstwa nie dożyjesz dwudziestu lat. Remus go szuka, ale jeszcze nie znalazł.
Michelle: Pamiętaj. Kochamy Cię. Wierzymy, że w końcu znajdzie się na to lekarstwo.
*Victoria*
-A więc, znalazłaś film. - stwierdza Remus.
-Tak... - podchodzi do mnie Harry. Przytula się do mnie. Pewnie to musiał być dla niego wstrząs.
-Ale jak? Vi... Powiedz, że z tą chorobą to nie prawda. - mówi Draco. Siadam na łóżku.
-Choroba jest prawdziwa. Babcia stworzyła lekarstwo, które je spowalnia. Razem z Teodorem ulepszyliśmy je tak, aby jeszcze bardziej ją hamowało. Niestety nie mogę znaleźć lekarstwa, które by mnie uleczyło. Przepraszam, że wam nie mówiłam, ale bałam się, że będziecie mnie traktować inaczej... Jakbym w każdej chwili mogła się załamać. Wiem, że kochacie mnie tak jak ja kocham was, dlatego jeśli tylko chcecie, pozwolę wam sobie pomóc. Jest jeszcze jedna rzecz.-podchodzę do biurka, biorę wniosek o przyjęcie padałana i mugolski długopis. Podchodzę do Dracona i wręczam mu kwitek. - Podpisz. - gdy to zrobił zapytałam: - Idziemy na kolację?
-Jest jeden problem Victorio. - mówi Remus. - Twój Wielki Mistrz razem z Westami zarządali gościny w postaci kolacji. - Dokończył.
-I czemu nie powiedziałeś mi wcześniej?! Musimy tam iść. Natychmiast. - Nie czekałam na ich odpowiedź, po prostu wyszłam z dormitorium.
Jesteśmy już wszyscy na WS. Siadamy na swoich miejscach. Tradycyjnie, dyrektor coś tam mówi. Szczerze to go nie słucham. Skupiam się na palcach Draco oplatających moje pod stołem, a także na tym, by nie pozabijać Wojowników goszczących u nas na kolacji. W pewnym momencie zadzwonił Teodor.
-Tak, Teodorze?
-Chciałem Cię poinformować, że woda w lesie została zatruta, a tym samym wszystkie wilki.
-Masz potrzebne lekarstwa?
-Tak. Nie martw się. Poradzę sobie.
-Dobrze. Do zobaczenia.
Teraz to już nie wytrzymałam. Wbiegłam na podwyższenie, gdzie nauczyciele jedli swoje posiłki, stanęłam przed Jacobem i Thomasem.
-To wasza sprawka?!
-Ale o co Ci chodzi kochanie? - Thomas udaje głupka. Walnęłam pięścią w stół.
-Nie pal głupa West! Otruliście moje wilki!
-Zluzuj trochę mała. - Jacob chwycił mnie za rękę. Szybko ją wyrwałam.
-W sprawie Hardodzioba nie mogłam wam udowodnić winy, ale teraz wydobędę z was prawdę, nawet jeśli będę musiała wsadzić wam veritaserum do gardła. Zobaczycie, wy i wasi bliscy zapłacicie mi za to wszystko co zrobiliście. Zapamiętajcie sobie raz na zawsze: nie jestem waszym kochaniem ani małą, a już na pewno nie jestem dziewczynką do bicia. - Odwracam się w stronę WM i kładę przed nim kwitek o wzięcie padałana. Czyta go, a wraz z nim czytają bracia West.
-Ogłaszam oficjalnie, przy świadkach z Zakonu jak i poza nim, że dzisiaj staję się nauczycielem swojego ucznia, którego nauczę walczyć mieczem jak i reguł naszego Zakonu. - uśmiecham się do nich triumfalnie. Na ich twarzach widzę zdumienie jak i pewnien podziw. Thomas wstaje z miejsca, kieruje się w stronę Draco. Reaguję szybko, przykładam mu miecz do gardła.
-Spokojnie, chciałem się mu tylko przyjrzeć.
-To przyglądaj się z daleka. Ustalmy jedną rzecz: nie ufam wam, a wy nie powinniście ufać mnie. Dlatego nie pozwolę się wam zbliżyć do moich bliskich. Jeszcze tylko krok Thomas, a zakrztusisz się własną krwią. - poczułam miecz na swoim gardle. Jacob.
-Uspokój się. My tu mamy władzę i my decydujemy czy zostawiamy kogoś w spokoju. Nie zdołasz ich ochronić przed nami Wayland. No chyba, że będziesz robić to co Ci każę. Zgadzasz się? - mam inne wyjście? - To świetnie. Na początek opuść miecz. - waham się. - No już. Chyba, że mam się policzyć z jakimś Gryfonem. - opuszczam miecz, a on opuszcza swój. - Grzeczna dziewczynka, a teraz siadaj. - wskazuje na schody. Robię co mi każe. Zaciskam zęby, aby niczego nie palnąć. - Razem z Thomasem przynieśliśmy coś wyjątkowego na tą okazję. Wino wymieszane z rumem. Pamiętasz jak 5 lat temu wypiliśmy podobną mieszankę i żygaliśmy jak koty? Hahaha to były czasy. No dalej, napijmy się! - piją po kolei z gwinta, Jacob podaje mi butelkę. - Zeruj!
-Oszalałeś? To pół butelki! - patrzy na mnie gniewnie, z wyższością, z groźbą. Zeruje butelkę (ok. 0,5l)i odstawiam ją z hukiem na schody. Thomas gdzieś zniknął.
-Patrz bracie jaka ładna. Co powiesz aby się z nią zabawić? - Thomas trzyma Hermione, widzę strach i łzy w jej oczach. Zrywam się. Alkohol daje znać, ale się nie dam. Podchodzę do nich i odciągam Mionę od Westa.
-Chcecie się z kimś zabawić? Proszę, zabawcie się ze mną, a ją zostawcie w spokoju. - podchodzi do mnie Jacob.
-No proszę, jednak umiesz się bawić Wayland. - stoję jak sparaliżowana gdy zaczyna błądzić łapskami po mojej talii.
-Jacob, nie tutaj. Jestem pewny, że znajdzie się tu jakaś fajna sala na nasze zabawy.
-Masz rację braciszku. Chodź Wayland. - ciągnie mnie za rękę. To moja jedyna szansa. Z całych sił powalam go na kolana i przykładam miecz do gardła.
-Jeśli tylko ktoś spróbuje do mnie podejść lub zrobić komuś coś złego, Jacob West wykrwawi się na czerwonym dywanie. Prefekci, zabierzcie wszystkich do dormitoriów.
-Nie jesteś naszym dyrektorem! - krzyczy jakiś krukon.
-Zamknąć się! - Flint.
-Robić co każe! - Wood. Dzięki im za to. Gdy wszyscy już wyszli i zostali nauczyciele oraz "moja obstawa" (Draco, Golden Trio i bliźniaki) puszczam Jacoba, kopiąc go w środek kręgosłupa.
-Do mnie! - krzyczę na cały głos, a miecze wszystkich lądują u moich stóp.
-Jak to zrobiłaś? - pyta Jacob.
-Cisza ! Ustawiać się z rzędzie! Teraz to władza należy do mnie, a wy nie macie nic do powiedzienia. - ustawili się. Dzwonię do Mistrza Gabriela tak, aby każdy widział i słyszał z kim rozmawiam.
-Tak, Victorio? - pochylam głowę.
-Witaj Mistrzu Gabrielu. Przepraszam, że przeszkadzam. Zaraz powinieneś dostać nagranie, gdzie Wielki Mistrz mojego zakonu wraz z dwójką swoich uczniów wykorzystują swoją władzę do własnych powódek.
-Dobrze. Zapoznam się z filmem i zaraz oddzwonię.
-Tak, Mistrzu. - połączenie się zakończyło.
-I myślisz, że coś mi zrobią? - mówi WM.
-Myślę, że Ty nie zrobisz mi nic bez swojego miecza, który jest pod moją ochroną. Uważam także, że owszem, Rada może coś Ci zrobić. - nastąpiła cisza. Po chwili zauważyłam, że pojawił się portal, przez który przechodzi wysoka brunetka w wieku 20 lat.
-Samantha? Nie mogę uwierzyć! Co Ty tu robisz?
-Oh, Wayland. Widziałam film. Rada mnie przysłała. Mam prowadzić nadzór nad waszym Zakonem, dopóki uznaję to za konieczne.
-To są ich miecze. - wskazuję pod swoje stopy.
-Moja szkoła. Świetnie sobie poradziłaś młoda. - odwróciła się w stronę pozostałych Wojowników.
-Mam was zabrać stąd siłą czy pójdziecie dobrowolnie?
-Skoro Rada Cię przysłała, dostosujemy się.- mówi WM.
-No to wychodzimy stąd. - Samantha stworzyła portal z Ziarenka Portalu i cała czwórka przez niego przeszła.
-Już po wszystkim. - przytula mnie Draco. Oddaję przytulasa, ale po chwili się oduwam.
-Przepraszam, muszę się przewietrzyć. Zaraz przyjdę. Będę ostrożna. - po tych słowach wychodzę z WS, a potem ze szkoły. Zamieniam się w wilka. Wbiegam do Zakazanego Lasu. Ktoś się na mnie rzuca. Czarny, duży pies - Syriusz. Zmieniamy się w ludzi.
-Syriusz?
-Vicki? Moja mała Vicki, chodź do wujaszka Łapki. - przytula mnie. - Co Ty tu robisz malutka?
-Na prawdę chcesz wiedzieć?
-Yhym.
-Dobra, daj mi rękę. - pokazuje mu co się wydarzyło tego dnia.
-Będą się o Ciebie martwić. - mówi.
-Wiem. To miała być szybka przebieżka. Powiedz, Syriusz, gdzie Ty mieszkasz?
-Tu i tam. Wiesz, jestem poszukiwany. - w moich rękach materializuje się bransoleta. Zakładam Syriuszowi na rękę i udzielam instrukcji jak jej używać.
-Po co mi to? - ściągam z szyi klucze do mojego domu. Podaje mu je.
-Bransoleta zaprowadzi Cię do mojego domu. Rozgość się. Tam będziesz bezpieczny. Nikt Cię nie znajdzie.
-Dziękuję. Ale teraz powinnaś już do nich wracać. - kiwam głową. Ruszam parę kroków.
-A tak a pro to masz mocną głowę po mnie. - śmiejemy się razem. Potem oboje znikamy. Każdy w swoim kierunku.
Przechodzę przez drzwi WS.
-Mówiłam, że zaraz wrócę. A skoro już tu są wszyscy nauczyciele, chciałam zakomunikować, że dormitorium dzielę z Draco. Proszę, nie mam siły na kazania czy rozmowy. Chcę się położyć.
-Już się robi. - Draco prowadzi mnie do dormitorium. Od razu padam na łóżko. Blondyn obok mnie. Zdecydowałam się, że położę się na jego klatce piersiowej.
-Dziękuję, że mnie wspierasz.
-Zawsze Cię będę wspierał, Wayland. Kocham Cię.
-Ja Ciebie także. - po tych słowach zapadam w sen pozbawiony marzeń.

Wojowniczka z urodzenia, czarownica z wyboruWhere stories live. Discover now