Lekcja Latania

158 11 0
                                    


- No nie mów, że mamy razem dormitorium- rzekła Astoria.
-No chyba widzisz, no chyba, że kiepsko u Ciebie ze wzrokiem- odpowiedziałam.
-Jak śmiesz?! - zaczerwieniła się.
-Oh. Dobra, już dobra. Mamy razem pokój, ale nie musimy się lubić. Jeśli was to pocieszy, nie zamierzam spędzać z wami czasu dłużej niż to konieczne. - odpowiedziałam z uśmiechem, po czym poszłam do pustego łóżka. Szybko przejrzałam czy nic nie zginęło z moich rzeczy. Nie ufam im. Chyba będę musiała poprosić Fifę o pomoc (kim jest Fifa? Mój ogromny pyton, bardzo lojalny uściślając). Dziewczyny już się do mnie nie odezwały. Po prostu po kolei weszły do łazienki, aby się ogarnąć. Ja w tym czasie czytałam sobie książkę "motoryka dla zaawansowanych". No co? Chcę wiedzieć jak mogę jeszcze ulepszyć moje motory. Gdy z łazienki wyszła Pansy, nastała moja kolej. Wchodzę pod prysznic, a tam... Zimna woda! Te nadąsane dziewuchy wypuściły całą ciepłą wodę. Przysięgam, kiedyś je utłukę. Umyłam się, ubrałam i położyłam do łóżka.
Wstałam o 6.30- wcześniej niż to konieczne, ale nie narzekam. Poszłam do łazienki, ogarnęłam się i zostawiłam dziewczynom małą niespodziankę w łazience. Mianowicie, zakręciłam im wodę. Biedaczki, nie będą miały w czym się umyć. Oh, jak mi ich szkoda. Hahaha. Zanim wstaną zdążę jeszcze spakować książki do mojej torby jak i wszystkie niezbędne rzeczy. Założyłam także swoją bransoletę wyposażoną w sztuczną inteligencję- Morgan. Potrafi tyle co mugolski telefon, a może i więcej. Oho, dziewczyny się obudziły. Pora się stąd zmywać. Wyszłam z pokoju, kieruję się już do wyjścia z pokoju wspólnego.
-Hej. - zabrzmiał głos za mną. Odwróciłam się. Draco Malfoy.
-Cześć. Myślałam, że wszyscy jeszcze śpią.
-Najwidoczniej w Slytherinie istnieją dwa ranne ptaszki.
-No, najwyraźniej tak jest. Właśnie szłam do Wielkiej Sali. Możesz się przyłączyć.
-O, nie. To Ty możesz się przyłączyć do mnie. Nie zapomnij kto tu jest kim. - rzekł blondyn. A ja na to przewróciłam oczami i wyszłam z PW. Po śniadaniu mamy eliksiry, których uczy prof. Snape, z gryfonami. Potter mu podpadł. Chyba muszę go nauczyć, że powinien się skupiać. Po eliksirach jest lekcja latania. Stoimy właśnie na jakimś placu. Obok każdego ucznia leży miotła(no prawie każdego, niektórzy już zdążyli swoje przywołać).
-Do mnie! - rozlegają się głosy.
Kiedy już każdy miał miotłę w rękach, pani Hooch nakazała nam na nie wsiąść i się lekko unieść. Niestety jeden z uczniów nie zapanował nad swoją miotłą i teraz lata nad naszymi głowami.
-Neville Longbottom, wracaj tu natychmiast! - krzyczy nasza pani profesor.
Każdy patrzy na niego spanikowany, a ten... Zawisł! O matko przecież zaraz spadnie! Wsiadam na swoją miotłę i niewiele myśląc lecę do niego. On już spada. Muszę złapać jego i miotłę. Zawisam na swojej miotle do góry nogami na prawej stopie. Lewą nogą łapię miotłę, a rękoma chwytam pulchnego Nevilla. Jaki on ciężki! Aż mi coś w kostce strzeliło. Pewnie zwichnięta.
-Aaaaaaaaa- krzyczy Longbottom
-Neville, musisz się uspokoić. Trzymam Cię. A teraz musisz złapać swoją miotłę. Rozumiesz? - mówię mu.
-J-ja n-nie d-dam r-rady- eh... I co ja mam zrobić?
Wszyscy się na nas patrzą. Zaciekawienie, podziw... Strach. Szybko zaklinam miotłę Longbottoma, aby robiła dokładnie to co moja. Ta zawisła w powietrzu. Teraz najtrudniejsza część planu. Rozbujałam Nevilla i wsadziłam go na jego miotłę. Udało się. Wsiadam na swoją miotłę i lecę tak, aby gryfon spoczął bezpiecznie na ziemi. Ten przy samej ziemi spadł. Nie, zemdlał. Zrobiłam fikołka w powietrzu i zeskoczyłam obok niego. Poklepałam go lekko po twarzy.
-Neville! Neville, obudź się!
Otworzył oczy. A ja sprawdziłam czy nic mu nie jest. Oprócz urazu ręki jest cały.
-Nic Ci nie jest. Masz tylko zwichnięty nadgarstek. Ale na Twoim miejscu udałabym się do pielęgniarki. - mówię do niego.
-Zaprowadzę Pana Longbottoma do skrzydła szpitalnego. Nie ruszajcie się z miejsc! Wayland, dobra robota. - uśmiechnęłam się lekko.
Gdy prof. Hooch i Neville zniknęli nam z oczu usłyszałam głos ulizanego blondyna ze Slytherinu:
-Patrzcie, ten dureń, Neville zostawił niezapominajkę.
-Oddaj to Malfoy-powiedział Harry.
-Schowam ją gdzieś i niech Longbottom sobie ją znajdzie- odpowiedział szarooki. Po tych słowach wzbił się w powietrze.
Niezgrabnie pobiegłam w jego stronę.
-Malfoy, będą kłopoty! - ten mnie zignorował.
Za nim poleciał Harry. Bawią się w powietrznego berka na miotłach. Wszyscy się na nich gapią, łącznie ze mną. Malfoy w końcu rzucił niezapominajkę. Potter za nią poleciał i... Złapał ją jak prawdziwy szukający. Może mógłby startować do drużyny. O nie... Idzie Mcgonagall. Mówiłam, że będą kłopoty! Nie zauważyła jeszcze Draco. Używam więc swojej mocy, aby zamienić się z nim miejscami. Zrobiłam parę trików, których nauczyła mnie babcia. I wylądowałam razem z Harrym na ziemi.
-I co? Fajnie było się pościgać prawda, Potter? - pytam nonszalancko jakbym była Draco.
-Potter, Wayland co tu się dzieje? - muszę szybko zabrać głos, aby nie dowiedziała się jak było naprawdę.
-Już mówię. A więc. Jak tylko pani Hooch razem z Nevillem Longbottomem zniknęli z pola widzenia, zauważyłam, że Neville zgubił niezapominajkę. Stwierdziłam, że się zabawię i mu gdzieś schowam. - Potter chciał zaprotestować, ale szybko powiedziałam mu w myślach ~Nic nie mów, proszę.~ zaskoczyło go, że słyszy mój głos w głowie, ale prawie niezauważalnie pokiwał głową.
-Kontynuując. Jakże szlachetny Potter nie mógł na to pozwolić więc poleciał za mną. Resztę Pani zapewne widziała. - skończyłam.
-Dobrze. Panno Wayland, radzisz sobie doskonale na miotle dlatego odpowiednią karą będzie zakaz wstąpienia do drużyny quidditcha przez dwa lata. Potter za mną! - powiedziała Mcgonagall i poszła do środka. Harry spójrzał na mnie. Chwila, na mnie?
-Idź. - powiedziałam i posłałam mu uśmiech. O dziwo zanim odszedł odpowiedział mi tym samym. Przysięgałam, że nie będę mieć przyjaciół, ale teraz ich zapragnęłam. Może zdołam ich ochronić? Będę musiała, o ile będę ich mieć.
-To co teraz robimy? Mamy tu stać i czekać jak słupy soli? - zapytała Pansy.
-Tak, Parkinson. Czekamy. Jeśli Cię bolą nogi to sobie usiądź. Ale bądź tak miła i nie torturuj nas swoim głosem. - powiedziałam, na co wszyscy się roześmiali. Potem pokuśtykałam pod ścianę. Usiadłam. Przywołałam torbę.
-Dlaczego to zrobiłaś? Dlaczego mnie uratowałaś przed Mcgonagall? - spytał Draco.
-Bo mi nie zależy na miejscu w drużynie, a Tobie owszem. - zdziwił się więc dodałam:
-To widać. Przepraszam, jeśli Cię upokorzyłam przed gryfonami. - po tych słowach wyjęłam z torby bandaż.
-Po co Ci to? Coś Ci się stało? - zapytał i usiadł na przeciwko. O dziwo, nie mam ochoty go walnąć albo odpowiedzieć opryskliwie. Wręcz przeciwnie.
-Neville jest trochę ciężki. A na jednej stopie trudno jest utrzymać ciężar dwóch osób.
-Powinnaś pójść do pani Pomfrey.
-To tylko zwichnięcie. Owinę kostkę bandażem i do wieczora będzie po wszystkim.
-Mogę Ci pomóc jeśli chcesz...
-Słynny Draco Malfoy chce mi zabandażować kostkę? Co za zaszczyt. - lekko zachichotałam.
-Daj spokój. Chcę być miły. Przynajmniej dla Ciebie. Myślę, że możemy się zaprzyjaźnić. - po tym wziął bandaż i zaczął owijać mi nim kostkę. Myślałam, że nie będzie wiedział jak to się robi. Skąd on to umie? I co najważniejsze... Co powie jeśli pozna moją historię?
-Wątpię, że chciałbyś się ze mną przyjaźnić po tym jak poznasz moją historię. - odpowiedziałam spuszczając głowę. Co się ze mną dzieje? Jestem zbyt dumna aby spuszczać głowę!
-Opowiedz mi ją a się dowiemy.
-Zrobię coś o wiele lepszego. Pokażę Ci ją. - złapałam go za rękę i dzięki swoich mocy pokazałam mu wszystko przez co przeszłam zanim trafiłam tutaj. O dziwo, ulżyło mi, kiedy ktoś to wiedział.
-Wayland... To było... To przez co przeszłaś...
-Ta... Wiem, straszne, żałosne i... - nie dał mi dokończyć. Przytulił mnie. Draco Malfoy kogoś przytulił. Przytulił mnie! Po chwili oddałam uścisk. Ale wyczułam coś na prawej ręce, a raczej- brak czegoś. Zgubiłam bransoletkę!
-Cholera...
-C-co się stało? - zapytał blondyn
-Zgubiłam swoją bransoletę. - odpowiedziałam.
-No to chodź. Poszukamy jej. - wstał i wyciągnął do mnie rękę. Przyjęłam. Pomógł mi wstać.
Zaczęliśmy się rozglądać.
-Emmm... To chyba Twoje. - zagaił Ron i wyciągnął do mnie rękę z bransoletą.
-Dziękuję Ron. - uśmiechnęłam się do niego.
-Pfff. A może to ukradłeś, co rudzielcu? - odezwała się Astoria.
-Zamknij się Greengrass. Gdyby chciał to ukraść, nie oddałby mi tego. - odpowiedziałam wrogo.
-Tylko nie mów, że zależy Ci na gryfonach. Żałosne- odpowiedziała Pansy.
Zignorowałam je. Podeszłam do Rona i wzięłam swoją własność.
-Dziękuję. W zamian dostaniesz ode mnie czek w wysokości kwoty zrobienia takiej bransolety. - w moich rękach zmaterializował się czek na 10 tys. galeonów. Podałam go Weasleyowi. Wybałuszył oczy.
-10 tys. galeonów? To ogromna kwota. N-nie mogę tego przyjąć.
-Daj spokój. Zarobię tyle w 2 tygodnie. Nie krępuj się. Jestem bogata. A i jeszcze jedno. - w rękach trzymałam 3 bransolety takie same jak moja. Podałam jedną Ronowi, drugą Hermionie.
-To są bransolety z wbudowaną sztuczną inteligencją. Dzięki nim będziecie mogli się komunikować z osobami, które je mają. Również ze mną. Kiedy będziecie potrzebować pomocy, naciśnijcie czerwony przycisk. Bransoleta powiadomi mnie gdzie jesteście, a ja szybko się zjawię. - powiedziałam z uśmiechem, potem wręczyłam trzecią bransoletę Ronowi.
-Daj ją Harremu. Powtórz mu to co powiedziałam. Pamiętajcie, że mimo, iż jestem Ślizgonką, nie jestem waszym wrogiem.
Odwróciłam się w stronę Malfoya.
-Lekcja się skończyła. Idziemy? - zapytałam go.
-Jasne. Chodźmy.
Poszliśmy. Gdy odeszliśmy kawałek, wyjęłam następną bransoletę i mu ją wręczyłam.
-To dla Ciebie. Słyszałeś jak działa.
-Dziękuję- uśmiechnął się do mnie.
Weszliśmy do środka. Potem skierowaliśmy się na dziedziniec. Usiedliśmy na ławce. Chwilę pogadaliśmy o bzdetach. Z tych ważniejszych rzeczy to obiecałam Draco, że go podszkolę w lataniu.
-A więc to ty jesteś Victoria Wayland. - przede mną stali bliźniacy. - Ja jestem Fred. - odpowiedział ten po mojej lewej. - A ja George. - powiedział ten drugi.

Wojowniczka z urodzenia, czarownica z wyboruМесто, где живут истории. Откройте их для себя