Turniej Wojowników

64 4 0
                                    

*Draco pov*
Kiedy już z Victorią zostaliśmy sami, położyła się na moim łóżku. Popatrzyłem na nią. Iskierki w jej oczach zgasły. Tak pragnę, aby nikt więcej jej nie skrzywdził.
-Tak, znowu leżę na Twoim łóżku.- wziąłem ją za rękę i pocałowałem.- Teraz to już nasze łóżko.
-Możesz mnie przytulić? - położyłem się. Położyła głowę na mojej klatce piersiowej. Objąłem ją ręką i pocałowałem w czubek głowy.
-Kiedy już nauczę się walczyć, nikt Cię nie skrzywdzi.
-Nie zdołasz mnie ochronić przed wszystkim.
-Wiem, ale tak bardzo tego pragnę.
Chcę abyś była szczęśliwa i bezpieczna.
-Mimo wszystko jestem szczęśliwa. Wiesz dlaczego? Bo mam Ciebie. A jeśli chodzi o bezpieczeństwo to chyba nigdy nie będę bezpieczna. Ty także. Aby być bezpiecznym musiałbyś zerwać ze mną kontakt.
-No to w takim razie nigdy nie będę bezpieczny. Nie zostawię Cię, Wayland. Kiedy Ty cierpisz, cierpię i ja. Dlatego chciałbym Cię o coś prosić.
-Tak?
-Nie tnij się nigdy więcej. Jeśli kiedykolwiek będziesz chciała to zrobić, porozmawiaj ze mną albo z kimkolwiek komu ufasz. Proszę, obiecaj mi, że nie będziesz tego robić.
-Obiecuję. - ziewnęła. Lekko się zaśmiałem.
-Dobranoc księżniczko.
-Dobranoc mój królewiczu. - teraz kocham ją jeszcze bardziej, a myślałem, że się nie da. Prawda jest taka, że mimo wszystkich przeciwności, Vicki nie da się złamać, jest silna. Przetrwa wszystko, a ja jej w tym pomogę.
*Victoria*
Nadszedł dzień Turnieju. Co się działo do tego czasu? Niezbyt wiele. Hardodziob został uniewinniony, a Syriusz wpadł na genialny pomysł, aby pojawić się w szkole. Harry z pomocą mapy Huncwotów chciał znaleźć Petera, ale Remus mu ją odebrał. Chyba poznał swoje dzieło. Tak, wiem, że Remus w latach szkolnych był jednym z Huncwotów. Skąd? Z dzienników i zapisków ojca. Wracając do rzeczywistości. Zaraz rozpoczyna się Turniej. Mam takie szczęście, że z Thomasem walczymy na końcu. Początku Turnieju nie zamierzam oglądać. Ten czas spędzam w gronie swoich przyjaciół. Siedzimy na Błoniach. Głowę położyłam na kolanach Draco, a nogi na kolanach Harrego.
-Nie za wygodnie? - śmieją się oboje.
-Hmmm nie.
-Stresujesz się? - pyta Ron.
-Oczywiście, że nie. Jestem nieustraszoną Victorią Wayland.
-Kłamiesz. - stwierdza George.
-Oczywiście, że tak. Ze mną jest tak: robię dobrą minę do złej gry i nigdy nie pokazuje, że można mnie zranić. Zwłaszcza tym, którzy tego pragną. Udaję, że nic mnie nie rusza, ale czuję tak jak każde z was.
-Dasz radę. - zapewnia Fred.
-Oczywiście, że tak. Przecież jest najlepsza. - mówi Miona.
-Dziękuję. Będziecie mi kibicować, prawda?
-Oczywiście, że tak, Wayland. - Draco głaszcze mnie po włosach. - Ale teraz musisz iść się przygotować.
-Eh... No dobra. Chodźmy.
*Thomas West pov*
Klękam i przykładam rękę do serca.
-Witaj Wielki Mistrzu.
-Wstawaj. - robię to. - Masz ją wykończyć, zrozumiano? - kiwam głową, choć tego nie rozumiem. Victoria przyda się nam żywa. Gdy umrze zabawa się skończy, ale nie mogę przeciwstawić się Wielkiemu Mistrzowi.
-Dzisiaj będzie martwa. - mówię po czym ruszam się przygotować.
*Victoria*
Ubrałam się w strój Wojowników (czarne spodnie i kurtka pod którą mam czarny top) włosy spięłam w kucyk. Stoję razem z Draco przed wejściem na boisko do qudditcha.
-Uważaj na siebie. W razie czego jestem tutaj. - całuje mnie w czoło. Potem ja opieram czoło o jego klatkę piersiową.
-Nic mi nie będzie. Mam taką nadzieję. Jednak wiesz, jakie mam stosunki z Wojownikami. A w razie czego watacha zaraz okrąży boisko.
-To dobrze. Bardzo dobrze.
-Victorio, masz chwilę? - Remus podchodzi. Odrywam się od Dracona.
-Jasne. O co chodzi? - nic nie odpowiada tylko mnie przytula.
-Bądź ostrożna. Pamiętaj, że jesteś od niego lepsza.
-Dobrze wuju.
-Cieszę się, że dałaś mi szansę.
-Ja też, ale teraz muszę już iść. Teraz moja kolej. - całuję najpierw Remusa w policzek, a potem podchodzę do Draco i całuję go jak dziewczyna powinna całować swojego chłopaka. Następnie wychodzę na spotkanie z Thomasem.
-Myślałem, że się nie pojawisz.- naszą rozmowę będą słyszeć wszyscy, dzięki bransoletom. Wielki Mistrz sobie tak zażyczył.
-A ja myślałam, że przyszliśmy na walkę, nie na pogawędkę.
-Porywcza jak zawsze.
-Gadatliwy jak zawsze.
-Co tam u Twoich lamusów w Hogwarcie? I u Twojego ochroniarza?
-Nie przeginaj West, bo nie wyjdziesz stąd o własnych siłach. Nie są lamusami i jak jeszcze raz ich tak nazwiesz, zniszczę Ci życie. A Draco nie jest moim ochroniarzem, ale do pięt mu nie dorastasz. A teraz jeśli nie zaczniemy walki wychodzę stąd. Mój czas jest cenny.
-Zaczynajcie! - słyszę głos Wielkiego Mistrza.
Kłaniamy się sobie. Odwracamy plecami, przechodzimy kilka kroków i aktywujemy swoje miecze. Odwracam się i widzę jak West biegnie w moją stronę. Czekam aż będzie blisko. Kiedy już dotarł w odpowiednie miejsce, schylam się. Siła rozpędu i moja mała pomoc sprawia, że ląduje na ziemi. Walka trwa. Wymieniamy ze sobą ciosy. Obydwoje mamy rany.
-No proszę, kogo my tu mamy. - rozległ się głos Jacoba Westa. Nie, nie, nie. Ta chwila strachu dała okazję jego bratu do powalenia mnie na ziemię. Co on robi? Właśnie szykuje się do wbicia mi miecza w serce. Łapię ostrze i walczę z siłą przeciwnika. Nie, nie umrę tu. I na pewno nie z jego ręki. Znajduję w sobie siłę i zwalam Thomasa z siebie, on ląduje obok. Szybko wbijam mu swój miecz w bark. Krzyczy z bólu. Ale nie mam czasu się tym rozkoszować. Właśnie rusza na mnie starszy z braci. Teraz walczę z nimi obojgiem. Może to dziwne, ale walka jest wyrównana, może nawet zwycięstwo jest przechylone na moją szalę. W duchu dziękuję Mistrzowi Gabrielowi, który nauczył mnie walki 2 na 1. W Zakonie zawsze trenujemy 1 na 1. Nawet nie mam zbyt dużo ran. Rozcięte ramię i policzek. No i poranione ręce. Właśnie wbijam miecz w kolano Jacoba. Ten klęka na ziemi. Przykładam mu miecz do gardła. Walka skończona. Thomas jest rozwścieczony.
-Ani kroku albo go zabiję! - stoi w miejscu po chwili siada naprzeciwko.
-Sprytnie to zaplanowaliście. Tylko nie wiem kto, wy czy nasz kochany Wielki Mistrz. Podejrzewam, że to jego sprawka. Pewnie wasi rodzice zapłacili mu niezłą sumkę, żebyście mogli się mnie pozbyć przez przypadek, prawda? - zaśmiałam się. - A Mistrzowi to na rękę. Jestem nieokiełznana. Nie jestem niczyim pieskiem i nie słucham niczyich rozkazów. Dlatego dostaliście rozkaz zabicia mnie. - w tym momencie Jacob obraca mnie tak, że leżę pod nim. Kładzie rękę na moim kolanie i przejeżdża nią coraz wyżej. Gdy dociera do uda, coś go ze mnie ściąga. Nie coś, a raczej ktoś. Aro. Zaraz go zabije. Zmieniam się w wilka i ściągam go z Jacoba.
-Co Ty robisz? Przecież to gwałciciel. Zasługuje na śmierć!- mówi Aro. Jednak żałuję, że dałam im obroże, które tłumaczą to co chcą mi powiedzieć wilki.
-Zasługuje, ale nie teraz!-warczę. On też zaczyna. Przez chwilę mierzymy się wzrokiem. Aro kładzie uszy po sobie i mi się kłania.
-Tak, alfo.
-Jesteś wilkiem? - pyta Thomas.
-Nie kochany, jestem alfą watachy wilków, która jest połączeniem czterech stad. Poza tym, przecież widzisz.-zmieniam się w moją ludzką postać. Po trybunach roznoszą się szepty. Pewnie ktoś skojarzył mnie z Hogsmeade. - Jestem legalnym animagiem. I jak jeszcze raz spróbujecie mnie zabić, nie odpowiadam za swoje wilki.
-Dość! - Wielki Mistrz idzie w naszą stronę. Chłopaki klękają i kładą ręce na sercu. Ja nadal stoję.
-Aro, co by się teraz nie działo, nie reagujcie.
-Dobrze alfo.
-Dlaczego mi się nie kłaniasz? - pyta WM.
-Dlaczego nie przyszedłeś zabić mnie osobiście? A... No tak, gdyby Rada się o tym dowiedziała, miałbyś przejebane. - poczułam miecz na gardle.
-Klękaj. - klękam, ale nie spuszczam wzroku ani nie kładę ręki na sercu. Nie zasłużył na mój szacunek. Już nigdy mu się nie pokłonię.
-Za oszczerstwa i nieposłuszeństwo dostajesz baty. Przygotuj się.
-Tak Wielki Mistrzu. - ściągam buty i skarpetki, a także kurtkę. Odwracam się do niego plecami i siadam na piętach, tak żeby stopy były odkryte. Zaciskam zęby i przygotowywuję się na ból. Zaczyna się biczowanie. Boli jak cholera, ale nie daję tego po sobie poznać. Przenosi się na plecy. Gdy to się kończy ledwo mogę powstrzymać grymas bólu. Jedyną oznaką, że coś poczułam jest pot na mojej twarzy. Wstaję, mam gdzieś, że wda mi się zakażenie. Cezar mnie uleczy. Taką mam nadzieję. Odwracam się do WM.
-Zadowolony? Dla Twojej wiadomości. Nie mam do Ciebie już nic, nawet szacunku. - minęłam go i idę tam skąd przyszłam. Czekają na mnie Draco i Remus. Watacha ustawiła się po dwóch stronach. Idę środkiem z uniesioną głową, a za mną Aro. Reszta kłania się gdy przechodzimy. Teraz nie ma już odwrotu.
-Victoria! - Draco biegnie w moją stronę.
-Aro, ukryjcie się w lesie.
-Tak alfo. Dziesięć wilków tu zostanie.
-Vi...
-Proszę... Zabierz mnie do dormitorium. Zaufaj mi. - kiwa głową. Przy nas pojawiają się moi przyjaciele z Gryffindoru. Razem idziemy do mojego i Draco pokoju.

Wojowniczka z urodzenia, czarownica z wyboruWhere stories live. Discover now