Nieoczekiwany gość - część 29

Start from the beginning
                                    

- Rozumiem. Jeśli chcesz, mogę cię przytulić. Obiecuję, że nie będę cię macał ani nic takiego.

Macca był w tak wielkiej rozsypce, że przystał na propozycję mężczyzny i pozwolił swojemu ciału oprzeć się o niego. Przez zamroczony alkoholem, trawką i rozpaczą umysł przemknęła mu dziwna myśl.

- He he, przytulam się do pedała. - Gdy usłyszał swoje słowa uderzył się ręką w czoło. - Przepraszam.

- Też jesteś pedałem. - Stwierdził Brian.

- Wcale nie. John powiedział, że nie jesteśmy.

- Jesteś. - Epstein uśmiechał się delikatnie.

- Nie, bo nas dziewczyny nadal kręcą. Co zresztą widać. - Próbował postawić na swoim Paul.

- Ale robiłeś to z facetem, więc jesteś. - Odparował Eppy.

- John powiedział, że nie. Więc ja wierzę jemu.

Brian westchnął.

- Najlepiej przestań już o nim myśleć. Zamieszał ci w głowie i zostawił. Ja bym nigdy tego nie zrobił.

- Ooo, jak miło z twojej strony. Ale na nic nie licz. - Paul zgrabnie przeszedł od słodkiego tonu do ostrzegawczego surowego.

- Nigdy na nic?

- Nigdy na nic. - Oparł głowę o ramie Epsteina, nagle zrobiło mu się ciemno przed oczami. - Jestem tylko zmęczony. Żebyś se nic nie pomyślał.

- Położyć cie do łóżka? - Zapytał wiedząc, że w tym stanie Paul sam nie dojdzie do sypialni.

Mężczyzna pokiwał głową więc Eppy chwycił go pod pachy i zaprowadził do sypialni.

- Jezu jak ty się zjarałeś.

- Jest dobrze, może wreszcie uda mi się zasnąć spokojnie. - Praul niezdarnie ubierał na siebie pidżamę. - Jak będziesz wychodzić to drzwi mogą zostać odkluczone. I tak nikt tu nie przyjdzie.

- A może... może mógłbym zostać? Popilnuje cię, bo w końcu zależy mi żebyś był sprawny jutro nagrywacie.

W tym momencie McCartneyowi było wszystko obojętne. Znalazł się pod ciepłą kołdrą przytulając poduszkę, która coraz słabiej pachniała Johnem.

- Ale śpisz na kanapie w salonie. Dobranoc.

Epstein wyszedł z sypialni zostawiając mężczyznę samego. Postanowił zrobić mały porządek. Zgarnął puste puszki i butelki. Poskładał ciuchy walające się po salonie, opróżnił popielniczkę. Przechodził właśnie obok sypialni gdy zza uchylonych drzwi dobiegło go potężne chrapanie. Zerknął dosłownie na chwilę. Widok jaki zastał roztapiał jego serce. Paul leżał zwinięty w kłębek a włosy zakrywały mu twarz prawie całkowicie. Epstein walkę z samym sobą. Cicho wślizgnął się do pokoju i położył na wolnej stronie łóżka. Tej, która dla Paula nadal należała do Johna. Jego dłoń bardzo ostrożnie odgarnęła włosy mężczyzny z jego twarzy po czym zaczęła głaskać go po głowie.

- Niżej głaszcz. - To Paul wymamrotał kilka słów w poduszkę.

Brian był pewien, że chłopak śni o Johnie mimo to ręka mężczyzny powędrowała na klatę McCartneya gdzie głaskał go przez materiał krzywo zapiętej koszuli. Wiedział, że gdyby Paul się teraz obudził, miałby niemały problem. Dlatego też był bardzo ostrożny. O takiej chwili marzył bardzo długo. Po chwili usłyszał ponownie te same słowa. Ręka zjechała na miękki i chudy brzuch chłopaka.

- John no. Nie wygłupiaj się. Zaraz Mimi wróci z kościoła. Nie mamy całego dnia. - Bełkotał przez sen Macca.

Nie. Tego Brian nie może zrobić. To było by zbyt ryzykowne. Ale przecież Paul o to prosi. W jego śnie to John będzie robił mu te wszystkie rzeczy. Nie wiedząc czy robi dobrze czy nie wsunął dłoń w spodnie mężczyzny i poczuł jak oblewa go fala gorąca gdy męskość McCartneya znalazła się w jego uścisku. Poczuł, że mięśnie w dole brzucha słodko mu się zaciskają. Musiał nad sobą panować.

- Noo, kotku. Nie uśmiechaj się tylko działaj. Wiesz co robić.

Epstein zawahał się jednak. Wyciągnął dłoń ze spodni chłopaka patrząc na niego wygłodniale. Bał się, że gdyby posunął się dalej ten mógłby się wybudzić a wtedy nie przyjął by żadnych tłumaczeń. W zamian tego złapał Paula za dłoń.

- Ej no co jest mały. Bo pomyślę, że mnie nie kochasz.

Światło w sypialni zapaliło się gwałtownie. Brian spojrzał w kierunku drzwi, widok osoby w nich stojącej pozbawił go możliwości wysłowienia się.

- Co tu się do cholery dzieje?

Paul podskoczył na łóżku czując jak wyrywa dłoń z czyjegoś uścisku. Nie wiedział czym był hałas, który go zbudził. Początkowo nie wiedział nawet gdzie jest.

- Co się dzieje? Gdzie ja jestem Brian? - Zadawał pytanie za pytaniem rozglądając się wokół aż jego wzrok spoczął na wejściu do sypialni. - JOHN?!

Myśli Johna galopowały przez głowę z zawrotną prędkością. Więc to dlatego Paul nie czuł potrzeby kontaktu z nim. Już zdarzył go zastąpić. I to kim...Brianem. Nie tak wyobrażał sobie koniec dzisiejszego dnia. Ale skoro nie był już Paulowi potrzebny to nie będzie przeszkadzał mu w układaniu sobie życia.

- Zerwałem z Yoko i chciałem do ciebie wrócić, wszystko naprawić bo zrozumiale jak głupi byłem. Widzę, że nie ma po co wracać. - Każdy wyraz wiązł mu w gardle. - Żegnaj Paul.

Obrócił się i po prostu wyszedł. McCartney spojrzał na Briana przypominając sobie dlaczego ten jest w jego mieszkaniu i wtedy zrozumiał jak John to odebrał. Klepnął się w policzki w celu rozbudzenia świadomości i wyleciał z łóżka.

- Stój! - Krzyknął opuszczając sypialnię. 

Two Boys LoveWhere stories live. Discover now